Znaleźć we własnym domu pamiątkę sprzed ponad stu lat? Takie przygody należą raczej do rzadkości. Ostatnio przydarzyła się Pawłowi Matoni, mieszkańcowi Radzionkowa, nauczycielowi historii w jednej z bytomskich podstawówek.
Gruntowny remont domu czasami wiąże się także z koniecznością zerwania starej podłogi.
– No i tak było w moim przypadku. Pod nią zastałem istny chaos. Całe mnóstwo różnych odpadów, gruzu, butelek, puszek po konserwach. Wśród nich mój wzrok przykuła niewielkiego formatu kartka papieru wypełniona drukiem. Podniosłem ją i przyjrzałem się bliżej. Moim oczom ukazały się słowa napisane w językach polskim i niemieckim. Jak się okazało, tych kartek było całkiem sporo, prawie kompletna książeczka. Po krótkiej lekturze pierwszych dwóch stron wszystko było już jasne. To instrukcja dla pracowników kopalni datowana na 1900 r., zredagowana i wydana najpewniej przez właścicieli zakładu – opowiada Paweł Matonia.
Instrukcja dla hajera i ślepra
Znalezioną książeczkę mocno sfatygował czas. Jej lekturę, chcąc nie chcąc, trzeba rozpocząć od 15. strony. Poprzednie bowiem przepadły.
„Każdy robotnik powinien nadane mu prace wykonywać pilnie i troskliwie jako też podług umiejętności bergmańskiej, strzedz i pomnażać ile możności korzyść gruby i unikać wszystkiego, coby mogło przeszkadzać robocie i porządkowi albo przynosić grubie straty” – brzmi treść paragrafu 33.
Kolejny paragraf – 34. stanowi, że „żaden robotnik nie ma prawa do pewnej jakiej roboty albo do pracy u pewnego przodku, jeżeli przy jego przyjęciu nie było o tym umowy. Owszem w razie potrzeby urzędnik może robotnika zatrudniać inną pracą, posłać go do innego przodku albo dać do innego kamractwa. W takich razach każdy robotnik obowiązany być posłusznym urzędnikowi bez ociągania się”.
Zaraz po tym fragmencie następuje uwaga: „Osobliwie jeżeliby brakowało śleprów, najprzód hajerzy uczący się, a potem wszyscy inni hajerzy mają powinność na żądanie urzędnika odprawiać tymczasowo służbę śleprów i nie mają w takim razie prawa do żądania zapłaty wyżej jak ślepry”.
– Jasne jest ponad wszelką wątpliwość, że książeczka stanowiła swoistą instrukcję dla rozpoczynających swą pracę w górnictwie ludzi, aby postępowali w myśl regulaminu pracy i nie bagatelizowali przepisów związanych z porządkiem robót. Dość wymownie brzmi paragraf 35. Dotyczy bowiem bezpośrednio nadzoru górniczego – wskazuje Paweł Matonia.
„Tak samo każdy robotnik ma powinność wypełniać wszystkie przepisy policyi górniczej, wszystkie rozporządzenia zarządu kopalni i swych przełożonych, czy one oznajmione zostały przez wywieszenie na przeznaczonych do tego miejscach, czy też pojedynczemu robotnikowi wydane zostały ustane”.
Z kolejnych fragmentów zamieszczonego tekstu dowiadujemy się, co czekało tych górników, którzy do pracy stawili się w stanie nietrzeźwości lub co gorsza, przynieśli z sobą do pracy wódkę. Chodzi tym razem o przepisy porządkowe:
„Zakazane jest na grubie pić gorzałkę, przynieść ją tamże, samemu albo przez innych, pić gorzałkę podczas trwania szychty zewnątrz zakładów należących do kopalni. Kto do pracy przyjdzie opiły, albo go zastaną opiłym przy robocie, traci prawo do zatrudnienia podczas tej szychty i powinien wynagrodzić koszta powstałe przez zastępstwo. Gorzałka znaleziona u robotnika podczas szychty zostanie mu natychmiast odebrana i zniszczona” – stanowił przepis.
A swoją drogą, za taki występek dziś najczęściej wylatuje się z pracy, i to od zaraz. Dawne regulaminy, jak się okazuje, były w tym względzie mniej rygorystyczne.
Pawła Matonię najbardziej jednak ciekawi, do kogo owa książeczka należała i w którym zakładzie zatrudniony był właściciel tego konkretnie egzemplarza. Adnotacja o treści „Johan Żoglonek” sugeruje, że to on właśnie otrzymał ją w dniu przyjęcia do pracy.
– To trochę zastanawiające. Otóż mój prapradziadek z początkiem ubiegłego stulecia rzeczywiście pracował w radzionkowskiej kopalni. Tyle tylko, że nosił nazwisko Maruszczyk. Wiem, że w wypadku przy pracy doznał urazu i został inwalidą. A więc książeczka nie była raczej jego własnością. Być może zostawił ją u dziadka jakiś jego kolega. W końcu trafiła do śmieci, pod podłogę, i tam przeczekała ponad 100 lat, aż ja zabiorę się za remont i ją odkryję – śmieje się radzionkowianin.
Johan Żoglonek i Dzieje Radzionkaugrube: Śląska Historia w Pigułce
Z pewnością znalezienie takiej pamiątki sprzed ponad stu lat skłania do bliższego poznania historii Radzionkowa i okolic. Wraz z Pawłem Matonią przyjęliśmy wersję, że ów Johan Żoglonek był pracownikiem kopalni Radzionków – tej, którą znamy jeszcze z końca ubiegłego stulecia. Jej historię zgłębił Łukasz Stera, pasjonat historii i Śląska, kolekcjoner starych fotografii, wreszcie historyk górnictwa. Pewnego razu, podczas przeszukiwania sporej sterty materiałów historycznych, wpadł mu w ręce rękopis. Powstał w związku z obchodami pięciolecia działalności kopalni. Cytowany autor rozmawiał z naocznymi świadkami jej zakładania:
„Na początku sierpnia 1871 r. rozpoczęły się prace wstępne celem uruchomienia radzionkowskiej kopalni węgla. Polegały one najpierw na zbudowaniu prymitywnych budynków drewnianych z przeznaczeniem na cechownię, na magazyn materiałów i narzędzi górniczych, pomieszczenie dla załogi i kuźnię”.
W innym fragmencie tekstu wspomina o tłumach ludzi, którzy zgłaszali się do pracy.
„Wszyscy tłoczyli się, aby dostać pracę w nowej kopalni. Co powodowało, że był nadmiar robotników. Pierwsza wypłata była dniem pełnym radości. Wynagrodzenie rębacza wynosiło 1 talar, 8 srebrnych groszy i 3 fenigi, co stanowiło olbrzymi zarobek w porównaniu z dotychczasowym wynagrodzeniem w okolicznych kopalniach rud żelaza i małych kopalniach galmanu, gdzie płacono od 13 do 16 srebrnych groszy za szychtę” – wyliczał.
Założycielem radzionkowskiej kopalni był hrabia Hugo Henckel I von Donnersmark. Pierwszemu szybowi nadano nazwę Grafin Laura. Zgłębiono także drugi o nazwie Graf Hugo. Pierwsze poziomy wydobywcze udostępniające złoże zlokalizowano na głębokości 90 m i 115 m. W 1878 r. surowiec wydobywano tamże z poziomu 140 m. Stopniowo rozbudowywano sortownie węgla, magazyny, doprowadzono linię kolejową, powstała także stacja ratownictwa oraz budynek straży pożarnej.
Donnersmarckowie stali się jednym z najbogatszych i najbardziej wpływowych rodów na Śląsku i w całych Niemczech. Należała do nich także pierwsza na Śląsku spółka akcyjna o nazwie: Śląskie Kopalnie i Cynkownie, z siedzibą w Lipinach, huta Donnersmarck i kopalnia Guido w Zabrzu, a także huta Bethlen-Falva i kopalnia Deutschland w Świętochłowicach. Ich własnością były także huty cynku Guidotto i Thurzo oraz kopalnie: Śląsk w Chropaczowie, Karsten-Centrum w Bytomiu, Matylda, Cecylia, Szarlej i Andaluzja. Jeszcze w 1902 r. w Chwałowicach książę Guido założył kopalnię Donnersmarck, dziś Chwałowice, a w sąsiednich Jankowicach kolejną, nazwaną Szyby Blüchera, obecnie Jankowice. Postać Guido von Donnersmarcka wciąż fascynuje historyków.
Warto też dodać, że pierwsza nazwa kopalni – Radzionkaugrube przetrwała do 1922 r. Rok po przyłączeniu Radzionkowa do Polski nazwę zmieniono na Kopalnia Radzionków. I pod tym szyldem funkcjonowała do 1975 r. Wówczas to zakład połączono z kopalnią Bytom i zmieniono nazwę na KWK Powstańców Śląskich. Wydobycie zakończono dopiero w 1995 r.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.