Udając się na codzienną szychtę nigdy nie mają pewności, czy spędzą ją na powierzchni, przy komputerze, czy może w podziemnym wyrobisku. Lecz jak przyznają, taką wybrały profesję i ani myślą narzekać na ten wybór.
Joanna Nowik i Ewa Zőllner-Tkocz są geolożkami górniczymi. Pracują w kopalni ROW w ruchu Marcel. Wchodzą na pierwszą linię górniczego frontu, do przodków i ścian, często podczas drążenia chodników i urabiania skały. Geologia złożowa, hydrogeologia, geomechanika, wreszcie określanie skłonności iskrzenia skał i ich wytrzymałości na nacisk pod kątem zagrożenia tąpaniowego oraz właściwego doboru obudowy - to wszystko należy do ich obowiązków.
Wyniki pomiarów nanoszone są następnie na mapy i w ten sposób powstają przekroje geologiczne pokładów.
- Próba węgla waży kilogram. Jeśli jest pięć chodników i trzy ściany, to tyle prób trzeba pobrać co miesiąc. Jeśli w grę wchodzi nowe wyrobisko, to raz na pół roku pobiera się jedną dużą próbę, którą następnie trzeba wywieźć na powierzchnię. Wtedy bierze się ją na plecy i idzie pod szyb - śmieje się Ewa Zőllner-Tkocz.
Panie zjeżdżają na dół średnio dwa, trzy razy w tygodniu.
- Zabieramy z sobą calówkę, młotek i pochylnik służący do mierzenia nachylenia warstw złoża. Bywa, że zabieramy również któregoś z naszych kolegów z działu, ale nie jest to reguła. Każde wyrobisko trzeba dokładnie wymierzyć, pobrać próbki skał, a następnie monitorować jego stan – dodaje Joanna Nowik.
Geologia bywa nieprzewidywalna, a zatem geolożki nigdy nie mają pewności, czy oby za kwadrans nie pojawi się na przykład zagrożenie sedymentacyjne i będą musiały gnać w te pędy do szatni, przebierać się w strój roboczy i zjeżdżać na dół.
- Nie wszędzie dojeżdża kolejka, chodzimy nieraz po dwa kilometry, aby dotrzeć do konkretnego wyrobiska. Idzie się z mapą, a wokół często nie ma żywej duszy. Gdyby coś się działo, to należy pędzić do najbliższego telefonu i powiadamiać o sytuacji dyspozytora – zauważa Ewa Zőllner-Tkocz.
Jak powiadają obie panie geolożki, najbardziej emocjonującymi momentami w ich pracy są wstrząsy podziemne.
- Wtedy jest adrenalina. To nie jest miłe uczucie. Nie mamy jednak na to żadnego wpływu. Trzeba przeczekać wstrząs, a po nim zabierać się dalej za pracę. W takich sytuacjach nie można myśleć o zagrożeniach, jakie czają się na dole. Jednak wybierając ten fach miałyśmy świadomość, że nie należy on do łatwych – wyjaśnia Joanna Nowik.
Na pytanie, czy stanęłyby do pracy przy kombajnie, odpowiadają zgodnie:
- To jest zajęcia dla panów. Oni po prostu mają krzepę. Ten odcinek górniczej pracy należy zatem w całości do męskiej części załogi i nie będziemy wchodzić panom w drogę!
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Komentarz usunięty przez moderatora z powodu braku związku z tematem.
A czy ktos gupi ze jeszcze potrzebuje wegiel wszyscy chca przechodzic na gaz koncowka pgg