Wymieniany jako jeden z „papabili", czyli branych pod uwagę, ale w drugim podejściu (i to się sprawdziło!), papież Leon XVI zaskakująco... nie zaskakuje.
Włosi byli pewni, że po Janie Pawle II, Benedykcie XVI i Franciszku powróci czas, kiedy na Stolicy Piotrowej zasiądzie ich rodak. Dwa dni przed konklawe obstawiano, że papieżem zostaną kardynał Pizzaballa albo kardynał Parolin. Na chwilę przed konklawe było niemal pewne, że to Pietro Parolin ma największe szanse, bo – jak szeptano na korytarzach – może on liczyć na pewne 50 spośród 133 głosów elektorów. Dziś, po fakcie, równie nieoficjalnie mówi się, że „zdradzili go włoscy kardynałowie". Takiego przynajmniej określenia używają w mediach komentatorzy.
Biały dym pojawił się w sumie z zaskoczenia – w czwartek, o godz. 18.09. Na Plac św. Piotra przybyły wprawdzie tysiące osób w nadziei, że go zobaczą, ale tak naprawdę wierzono w ten wieczorny, czyli kolejny dym, około 19.30-20.00. Obowiązywała zasada, że dziennie przeprowadzane są cztery głosowania: dwa przed i dwa po obiedzie. Jeśli papież nie zostałby wybrany, to czarny dym miał pojawiać się tylko po drugim głosowaniu w każdej części dnia. Z kolei w przypadku, gdyby papieża wybrano w pierwszym z dwóch głosowań, to dym biały miał się pojawić zaraz po tym. Kiedy niespełna kwadrans po 19.00 w loży głównej Bazyliki św. Piotra pojawił się protodiakon Kolegium Kardynalskiego i wypowiedział wyczekiwane słowa: „Habemus Papam...", entuzjazm sięgnął zenitu. To wtedy okazało się, że to Amerykanin, że kojarzony z „blokiem Bergoglia", że to Robert Prevost. Niewielu zwróciło na to uwagę, ale średnia wieku obecnych na Placu św. Piotra była bardzo niska. To także zasługa pory ogłoszenia wyniku konklawe. O tej porze wielu młodych było już po lekcjach i zajęciach, ale jeszcze przed wieczornym, modnym w Rzymie „aperitivo". Może to znak czasu, może to będzie taki papież, który będzie świadkiem powrotu wielu młodych do Kościoła?
Leon XIV nie powiedział „dzień dobry", jak zwykł mawiać Franciszek. Powrócił do bardziej tradycyjnej formy: „Pokój niech będzie z wami". Jego niekrótka mowa powitalna, wygłoszona ładnym włoskim z fragmentem po hiszpańsku, wskazywała przede wszystkim, przynajmniej w kilku aspektach, na kontynuację pontyfikatu Franciszka. Czytał z notatek na kartce – ktoś potem określił to jako dowód uporządkowania własnych działań. Kilkakrotnie wymieniał słowo „pokój" w różnych kontekstach: pokoju, jako czasu bez wojen, pokoju między ludźmi, ale przede wszystkim „pokoju Chrystusa Zmartwychwstałego, który jest właśnie promotorem pokoju". Nie zabrakło stwierdzenia o budowie mostów, jak u Franciszka. Nie zabrakło też podziękowań dla poprzednika. Przecież to on zaledwie dwa lata temu wyniósł Roberta Prevosta do godności kardynalskiej i wyznaczył do objęcia funkcji prefekta Dykasterii d.s. Biskupów. Wspominał o synodalności Kościoła i o cierpiących.
Nowy papież okazał się Amerykaninem z obu Ameryk, bo wszak to w Peru pełnił najważniejsze funkcje – stąd jego hiszpański podczas pierwszego przemówienia. Z kolei w piątek homilię na mszy z kardynałami w Kaplicy Sykstyńskiej rozpoczął po angielsku, jako ukłon skierowany w stronę stron dzieciństwa i wczesnej młodości – Chicago.
Leon XIV – mistrz gestów i symboliki
O Leonie XIV można już spokojnie powiedzieć, że jest mistrzem gestów i symboliki. Pojawił się w loży głównej Bazyliki św. Piotra w stroju bardziej tradycyjnym niż Franciszek, który pokazał się cały w bieli. Leon XIV przywdział czerwony mucet i złote (a nie srebrne, jak poprzednik) pierścień i pektorał. To przekaz: „jestem postępowy, ale szanuję i rozumiem znaczenie tradycji". Imię, które papież obrał – Leon XIV – uzupełnił ten obraz. Nawiązanie dotyczyło Leona XIII, twórcy polityki społecznej Kościoła, opisanej w encyklice Rerum Novarum z 1891 roku, jako alternatywy dla „bezbożnego socjalizmu" i „krwiożerczego liberalizmu".
O ile papież Leon XIV nakreślił w słowie do wiernych swój pontyfikat, to jego szerszy zarys programowy pojawił się w pierwszej, piątkowej homilii, skierowanej do kardynałów, podczas mszy w Kaplicy Sykstyńskiej. Przedstawił on wówczas swoją wizję wiary chrześcijańskiej. Dodał, że tak, jak już to opisywano w Ewangelii, tak i dziś „nie brakuje kontekstów, w których wiara chrześcijańska jest uważana za coś absurdalnego, przeznaczonego dla osób słabych i mało inteligentnych; kontekstów, w których przedkłada się nad nią inne zabezpieczenia, takie jak technologia, pieniądze, sukces, władza, przyjemności". Są to środowiska, w których jest bardzo trudno głosić Ewangelię, a wierzący są nie tylko wyśmiewani, ale prześladowani i pogardzani, a w najlepszym przypadku toleruje się ich i traktuje z politowaniem. Papież podkreślił, gdzie widzi misję. Są to właśnie takie miejsca, bo „brak wiary często pociąga za sobą dramaty, takie jak utrata sensu życia, zapomnienie o miłosierdziu, naruszanie godności osoby ludzkiej w jej najbardziej dramatycznych formach, kryzys rodziny i wiele innych ran, przez które cierpi nasze społeczeństwo, i to nie mało".
Leon XVI podkreślił, że nie brakuje sytuacji, w których nawet ceni się Jezusa, ale jako charyzmatycznego lidera lub "super człowieka". Podkreślił że ma to miejsce także wśród ochrzczonych, którzy w ten sposób faktycznie stają się ateistami. To zaś niesie za sobą dramaty – życie traci sens, zapomina się o miłosierdziu i ludzkiej godności, dochodzi do kryzysów rodzinnych i zadawania ran, przez które cierpi całe współczesne społeczeństwo.
Papież Leon XIV pozostawił na razie wszystkich współpracowników Franciszka przy ich instytucjonalnych zadaniach. Sam, przynajmniej do czasu inauguracji pontyfikatu, 18 maja, będzie żył w zawieszeniu – choćby w kwestii podjęcia decyzji, gdzie będzie mieszkał. Wkrótce rozpocznie regularne spotkania z wiernymi. Na środę zaplanowano jego pierwszą audiencję generalną.
Urszula Rzepczak, Rzym
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.