Rozmowa z prof. WŁADYSŁAWEM MIELCZARSKIM z Politechniki Łódzkiej.
Jak scharakteryzowałby pan 2023 rok w górnictwie i elektroenergetyce?
W elektroenergetyce mamy dość duży spadek produkcji krajowej. W 2022 roku wynosiła ona 178 TWh, a w ubiegłym już tylko 166 TWh. Na to składają się dwie rzeczy, w tym mniejsze zapotrzebowanie na prąd dla przemysłu, bo jednak kryzys, z którym mamy obecnie do czynienia w Europie, pogłębia się, skutkuje utratą konkurencyjności i oddziałuje także na Polskę.
Nie jesteśmy jednak w tym odosobnieni. W najnowszym raporcie Agory Energiewende czytamy o gwałtownym spadku zużycia węgla, co doprowadziło do redukcji emisji CO2 w Niemczech w 2023 r. Było to w dużej mierze spowodowane spadkiem produkcji przedsiębiorstw energochłonnych na skutek sytuacji gospodarczej i kryzysów międzynarodowych.
Oczywiście, proszę zobaczyć, co u nas się dzieje. W Bielsku-Białej zamyka się firma z branży motoryzacyjnej, we Wrocławiu pada fabryka autobusów. Poważne problemy są w fabryce w Słupsku, czy w hucie w Częstochowie. Ten problem zaczyna narastać. Kryzys europejski odbija się na Polsce. Jednak sam spadek produkcji przemysłowej i mniejsze zapotrzebowanie na energię to nie jest jeszcze tragedia, bo przemysł rozwija się cyklicznie: raz szybciej, raz wolniej.
Ale wróćmy do charakterystyki 2023 roku.
W ubiegłym roku wyraźnie zwiększył się import energii elektrycznej i był rzędu 4 TWh. Spadek ilości energii wytwarzanej z węgla był stosunkowo nieduży. W dalszym ciągu ta produkcja to aż 66 proc. i to się radykalnie nie zmieni. Ten miniony rok upłynął pod znakiem kryzysu gospodarczego, ale też zauważalne były rosnące udziały źródeł odnawialnych w miksach energetycznych w Polsce i na świecie. Z tym, że OZE zaczynają powoli napotykać na swojej drodze bariery. Dlatego spadek produkcji elektrowni konwencjonalnych nie będzie tak znaczny, jak się tego spodziewano. OZE dzielą się na dwie grupy: stabilne – jak biomasa, biogaz i woda, które u nas są tak naprawdę w ilościach niewielkich, oraz niestabilne – słońce i wiatr. Wzrost OZE w miksie możemy osiągnąć jedynie przez te drugie, ale tu zaczynają się kłopoty. Po pierwsze, polski system elektroenergetyczny nie jest już w stanie wchłonąć takiej ilości energii. Przykładem było Boże Narodzenie, kiedy produkcja z wiatru była rekordowa. Groziło nam załamanie systemu. Na szczęście udało się wyeksportować część tej energii. Mimo to nie obyło się bez wyłączania farm wiatrowych przez operatorów.
A po drugie?
Przyhamowała także fotowoltaika. Większość tych źródeł w naszym systemie to instalacje prosumenckie. Zmiana zasad rozliczania prosumentów z wymiany barterowej na rozliczenia finansowe spowodowała, że to się po prostu przestało opłacać. A mało tego, prawdopodobnie już od połowy roku OZE będą się rozliczały godzinowo, a nie jak dzisiaj z ceny średniomiesięcznej. Mamy do czynienia ze swoistym kanibalizmem. Przychodzi słońce, wszystkie mikroinstalacje pracują, co powoduje, że cena produkowanej przez nie energii mocno spada. Słowem, te inwestycje się nie zwrócą. To coraz mniej opłacalny biznes.
Czy to się znowu zacznie opłacać dopiero wtedy, kiedy mikroinstalacje uzupełnimy o magazyny energii i będziemy produkować prąd na własny użytek?
Niestety, ale magazyny energii są nieopłacalne. A coraz głośniej mówi się o wprowadzeniu obowiązku łączenia mikroinstalacji z magazynami. Fotowoltaika prosumencka wyhamowuje, i to bardzo ostro. Z kolei jeśli chodzi o farmy słoneczne, to problemy pojawiają się przy podłączeniach do sieci. One niestety powstają tam, gdzie nie ma dużego zaludnienia i gdzie nie ma kto tej energii odebrać, a jest problem z przyłączeniem do krajowej sieci. To samo dotyczy wiatraków. W centrum Krakowa czy Wrocławia, gdzie najbardziej byłyby potrzebne, nikt ich nie postawi. Nadzieja, jeśli chodzi o OZE, jest w energetyce wiatrowej morskiej. Jednak także tutaj obserwujemy dwie siły, które wyhamowują inwestycje. Po pierwsze, to znaczny wzrost kosztów, bo okazało się, że jakość nie nadąża za trudnymi warunkami morskimi. Po drugie, ponownie kwestia przyłączenia. Wiatraki będą na północy, a energii potrzebujemy na Śląsku.
A mały atom? Polski Instytut Ekonomiczny podał, że w Polsce może powstać około 100 SMR-ów, w tym właśnie na południu kraju. Podczas poprzedniej rozmowy był pan sceptyczny wobec tych inwestycji.
Móc to może i moglibyśmy, ale nie ma dobrej technologii. Amerykanie w Utah pracowali nad NuScale, ale obecnie to prawie splajtowało. Umowę z nimi podpisało KGHM, jednak nie spodziewałbym się, by były jakiekolwiek efekty. Nadzieja jest w General Electric, które zamierza wybudować instalację pilotażową, ale to po roku 2030. Tak, że ja bym się nie spodziewał tych zapowiadanych przez poprzedni rząd inwestycji. Trzeba to wziąć na rozum. Małe reaktory atomowe sprawdzają się tylko w zastosowaniach wojskowych, np. na lotniskowcach. Wymagają specjalnego paliwa o bardzo dużym stężeniu, ponad czterokrotnie większego niż w zwykłej elektrowni jądrowej. Wymagają też licznej obsługi, i to non stop. Tego się nie da przeskoczyć. Pierwsze pilotażowe reaktory mają szansę powstać po 2030 roku.
A pamiętajmy, że między pilotażem a zastosowaniem przemysłowym droga może być bardzo kręta. Z kolei jeśli chodzi o budowę elektrowni jądrowej w Choczewie, to znowu jest to północna część kraju i problemy z dostarczeniem tej energii na południe będą ogromne. Wiatraki tak lądowe, jak i morskie są na północy, atom ma także być na północy, a ci, którzy tej energii potrzebują, są… na południu. I teraz proszę sobie wyobrazić przeprowadzenie kilku nowych linii wysokiego napięcia około 400 km na południe przez m.in. mocno zaludnione i zurbanizowane Wielkopolskę, Małopolskę i Śląsk, gdzie strefa zabroniona wokół linii to obecnie 70 m. No, mnie trudno to sobie wyobrazić.
Podsumowując, OZE będą się nadal rozwijać, bo takie są decyzje polityczne i olbrzymie pieniądze na ten cel. Jednak naturalne przeszkody, jak system elektroenergetyczny, który nie będzie w stanie wchłonąć tej energii, oraz nieodpowiednia lokalizacja – będą działały jak hamulce. W 2023 roku z OZE osiągnęliśmy 23 proc. energii. Myślę, że granicą będzie 40 proc., potem zaczną się schody. Maksymalne, co w Polsce osiągniemy, to 50 proc. W związku z tym i tak będzie potrzebna energia z elektrowni konwencjonalnych, a ponieważ nie możemy oprzeć się na gazie, to będzie to węgiel. Pytanie, czy ze Śląska, czy też z zagranicy, w tym ten, który niekoniecznie chce się palić.
Kiedy słucha się wypowiedzi polityków nowego rządu na temat energetyki węglowej, to znika ta ostra retoryka, dyskusja łagodnieje i padają stwierdzenia, że od węgla nie da się odejść tu i teraz. Po wyborach zrobiło się jakby bardziej zdroworozsądkowo. Zauważył to pan?
Nie dziwi mnie to. Zawsze po wyborach, kiedy obejmuje się ministerstwa, to okazuje się, że pojawiają się realne problemy i te wszystkie płynące szerokim strumieniem deklaracje nie jest tak łatwo wdrożyć. To nie jest tylko polska powyborcza specyfika. Obserwujemy to na całym świecie. Nowa koalicja zapoznaje się ze stanem rzeczywistym i okazuje się, że te gorące głowy, żądne zmian, trzeba nieco schłodzić.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.