Czy Polsce udało się przejść przez trudny 2022 rok? Czy osoby odpowiedzialne za energetykę poradziły sobie w kryzysie? W rozmowie z portalem netTG.pl prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki z Politechniki Łódzkiej, podsumował 2022 r. w energetyce.
- Jak podsumuje pan 2022 rok w energetyce? To, co się w niej działo, zostało zdeterminowane przez napad w lutym wojsk Putina na Ukrainę.
- Wojna w Ukrainie tak naprawdę tylko przyspieszyła procesy, które obserwowaliśmy od kilku lat. Już na rok przed atakiem mieliśmy bardzo szybki wzrost cen gazu. Od stycznia do września 2021 r. te ceny podskoczyły niemal dziesięciokrotnie! Po wybuchu wojny te kwoty znowu poszły w górę, ale potem spadły. Kolejna zwyżka miała miejsce po wysadzeniu rurociągów Nord Stream 1 i Nord Stream 2. Wyznacznikiem tego procesu nie tyle była sama wojna, bo w czasie jej trwania gaz płynął nadzwyczaj dobrze, dostawy były równomierne. Natomiast pojawiły się zagrożenia wynikające z braku energii. I te zagrożenia nadal istnieją, ba – będą narastać. W tej chwili Niemcom udało się napełnić zbiorniki rezerwowe, głównie gazem z Norwegii. Najgorszy rok jest jednak przed nami. Międzynarodowa Agencja Energii prognozuje, że w 2023 r. zabraknie Europie Zachodniej, głównie zaś Niemcom, aż 60 mld m sześc. gazu, czyli tyle, ile tłoczył Nord Stream 1. Charakterystyczne dla minionego 2022 r. było to, że procesy wynikające z transformacji, które powoli się toczyły, nagle i gwałtownie nam przyspieszyły. Nabrały ogromnego tempa. Nie chcę powiedzieć, że to dobrze, bo każda wojna jest złem, ale stało się tak, że rzeczy, które i tak miały się zdarzyć za 2-3 lata – nastąpiły już.
- I poprzez to tempo, brak przygotowania do zmian – zachwiały naszym bezpieczeństwem energetycznym.
- Zdecydowanie tak. To nasze bezpieczeństwo, co warto przypomnieć, składa się z kwestii technicznej, czyli ciągłości dostaw oraz cen. Oba te elementy zostały zaburzone. Proszę zobaczyć, co się stało w marcu, kiedy nasz rząd podjął decyzję o zatrzymaniu importu węgla z Rosji.
W mojej ocenie to była jak najbardziej słuszna ocena. Powinniśmy to dawno zrobić, bo tak naprawdę tego węgla nie potrzebujemy, mamy własny. Decyzja rządu wywołała panikę, którą na szczęście powoli udało się opanować i ustabilizować sytuację na rynku. Dlaczego tak się stało? Bo jednocześnie zamykaliśmy kopalnie. Gdyby nie to, to decyzja o zakazie przywozu węgla ze Wschodu byłaby neutralna dla gospodarki. Kopalnia Makoszowy, którą niestety zasypaliśmy, spokojnie nadal wydobywałaby rocznie nawet 10 mln t węgla dobrej jakości. Niestety te procesy się na siebie nakładają. Dlatego pojawiła się panika, olbrzymi wzrost cen. My sami poprzez decyzję o odchodzeniu od węgla postawiliśmy się w tej sytuacji.
- Teraz z pewnych decyzji nie da się już wycofać. Jak powinniśmy się obecnie zachować, jakie decyzje podjąć?
- Odwrót nie jest możliwy. Szkoda, że zamykamy kopalnie, fizycznie je likwidując, zasypując, wysadzając, co powoduje nieodwracalne straty. Zakodowaliśmy się na Krajowym Planie Odbudowy i obiecanych miliardach euro z Unii. Wmówiliśmy tak sobie, jak i ludziom, że te pieniądze to będzie zwrot, szansa. Teraz już wiadomo, że tych środków nie dostaniemy, przez co stać nas jako kraj na bardziej swobodne ruchy polityczne i stanowcze powiedzenie: „pieniędzy nie dostaniemy, ale nie będziemy też likwidować kopalń, potrzebujemy tego węgla”. Jest na to spora szansa, bo złudzenia co do Komisji Europejskiej prysły. Jest wyraźne otrzeźwienie, że trzeba prowadzić własną politykę energetyczną, a nie liczyć na to, co możemy ewentualnie dostać.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM.
Szczegóły: nettg.pl/premium
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.