Wysoka płynność, niższe marże i koszty komunikacji, a także szeroka paleta dostępnych sposobów inwestowania sprawiają, że popyt polskich inwestorów na spółki i produkty z rynków zagranicznych, głównie amerykańskich, jest coraz większy - informuje Dawid Błaszczyk, kierownik ds. rozwoju rynków zagranicznych w DM BOŚ.
- Zaobserwowaliśmy, że zwłaszcza przez ostatnie pół roku jest duży napływ klientów na rynki zagraniczne - informuje Dawid Błaszczyk, kierownik ds. rozwoju rynków zagranicznych w Domu Maklerskim Banku Ochrony Środowiska. - Niestety, wiąże się to ze słabą koniunkturą na polskim rynku. Spadające obroty i notowania powodują, że klienci szukają alternatyw dla polskiej giełdy. Dlatego m.in. bardzo dużą popularnością cieszą się rynki amerykańskie, które de facto stanowią 90 proc. pola zainteresowania naszych klientów.
W ciągu ostatniego roku WIG20 stracił ponad 23 proc., a WIG przeszło 14 proc. Tymczasem amerykańskie giełdy potraciły po 8-9 proc., i to wliczając w to spadki z ostatnich tygodni spowodowane niepewnością wokół przyszłych decyzji Fed. W ubiegłym roku, gdy w maju na GPW indeksy zaczęły nurkować, za oceanem notowano wzrosty i to pomimo pęknięcia bańki spekulacyjnej w Chinach, co odbiło się spadkami na całym świecie.
- Na pewno przewagą amerykańskiego rynku jest większa dostępność instrumentów i o wiele większa paleta sektorów gospodarki reprezentowanych na tych giełdach - tłumaczy Błaszczyk. - Panuje tam także większa płynność, a to daje możliwość inwestowania większych kwot niż na polskim rynku. Ponadto koszty transakcyjne dzięki temu mogą być mniejsze niż na polskim rynku.
Jak podkreśla Błaszczyk, dodatkowym atutem z punktu widzenia polskiego inwestora jest też relatywnie słaby złoty i mocny dolar. Tylko przez ostatni rok dolar zyskał do złotego niemal 8 proc. Ekspert zaznacza przy tym, że jest to także czynnik ryzyka.
- Inwestuje się wtedy w walucie obcej, a inwestycje na rynkach zagranicznych są narażone na ruchy złotego. Jeżeli złoty się umacnia, a my inwestujemy na rynku zagranicznym, to może to mieć teoretycznie negatywny wpływ - przestrzega analityk. - Trzeba trochę poznać ten rynek oraz spółki, które są na nim notowane. Chociaż paradoksem jest to, że największe spółki, które są notowane na giełdzie, polski inwestor bardzo dobrze zna.
Jak dodaje, zagraniczne rynki oferują także szeroką paletę ETF-ów, czyli notowanych na giełdach funduszy, które śledzą poszczególne indeksy czy inne grupy aktywów. Oznacza to niższe opłaty, a także możliwość zarobienia na spadkach.
- Obecnie polscy klienci poprzez polskie domy maklerskie mają ułatwiony dostęp do rynków zagranicznych, zwłaszcza do rynku amerykańskiego. Jeszcze kilka lat temu te rynki były tylko dla tych klientów, którzy mieli duże portfele, rzędu kilku milionów złotych. Wtedy zlecenia odbywały się przez telefon, obecnie domy maklerskie w Polsce mają już infrastrukturę, która pozwala klientom składać zlecenia na rynki zagraniczne poprzez internet przy relatywnie niewielkich kosztach. Prowizje standardowe na rynkach zagranicznych często są niższe niż na rynku polskim.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.