Zawsze idziemy po żywego - to najważniejsza zasada, którą kierują się ratownicy górniczy. O ich determinacji cała Polska mogła kolejny raz przekonać się przy okazji akcji prowadzonej od kwietnia w ruchu Śląsk kopalni Wujek. Zastępy ratownicze ponownie pokazały, jak wielką wartością w górnictwie jest solidarność zawodowa. Przez blisko dwa miesiące, w dzień i w nocy, pod ziemią i na powierzchni ratownicy pokonywali przeszkody, by dotrzeć do swoich dwóch zaginionych kolegów. Niestety nie było im dane dotrzeć do żywych.
18 kwietnia, 16 minut po północy - to właśnie wtedy zatrzęsła się ziemia pod wieloma śląskimi miastami. Wtedy rozpoczął się dramat dwóch górników z ruchu Śląsk kopalni Wujek, którzy przebywali na poziomie 1050 m, w pokładzie 409, ściana 7. Ich koledzy poszli już na wyjazd. Oni zostali coś dokończyć...
Akcja ratownicza rozpoczęła się natychmiast po wstrząsie. Ratownicy ręcznie próbowali przebijać się przez wyrobiska prowadzące do ściany, które w wyniku tąpnięcia zostały mocno zaciśnięte. To nie dało efektu. Konieczne były szybkie i odważne decyzje, które - jak się potem - okazało sprawiły, że akcja w ruchu Śląsk już zapisała się w historii polskiego górnictwa. Zespół ekspertów ustalił dwa warianty prowadzenia akcji. Pierwszy zakładał wykorzystanie kombajnu, a drugi wykonanie odwiertu z powierzchni do poziomu 1050 m.
Arcytrudne warunki
Kombajn, którym drążono chodnik ratowniczy, został złożony w ekspresowym tempie. Zwykle montaż takiej maszyny trwa ok. tygodnia, w ruchu Śląsk uporano się z tym w przeciągu trzech dni. Kombajn torował drogę ratownikom, którzy mogli prowadzić odwierty do sąsiednich wyrobisk, aby sprawdzić ich stan po tąpnięciu. Ratownicy wycinali także łuki obudowy chodnikowej oraz usuwali pozostałości po instalacjach zniszczonych w czasie tąpnięcia. Wszystko to odbywało się w arcytrudnych warunkach. Poza wysoką temperaturą i wilgotnością ratownicy działali w pokładzie, który jest zaliczany do IV - najwyższej - kategorii zagrożenia metanowego oraz do III - również najwyższej - kategorii zagrożenia tąpaniami. Właśnie ze względu na metan pracę trzeba było wykonać ręcznie. Wykorzystanie maszyn wiązało się bowiem z powstaniem iskry i zapłonem. Ratownicy, aby wyprzeć gaz z wyrobisk, stosowali specjalną piankę rozprężającą oraz przewietrzali je. Gdy tylko atmosfera pozwalała, zastępy rozpoczynały penetrację.
Jedna szansa
Z równie wielką determinacją były prowadzone działania na powierzchni. 23 kwietnia rozpoczęło się wiercenie.
- W momencie, kiedy ze sztabu akcji pojawił się sygnał, że taka koncepcja jest brana pod uwagę, od razu przystąpiliśmy do pracy. Można to określić mianem działań wyprzedzających. Wstępnie ustaliliśmy, że wiercenie odbędzie się na terenach leśnych. Później okazało się, że grunty, gdzie należy wykonać otwór, należą do miasta Katowice (Katowice-Panewniki ul. Śmiłowicka - red.). Dzięki temu możliwe było szybkie podjęcie działań - wyjaśnia Konrad Kokowski, główny inżynier mierniczy Katowickiego Holdingu Węglowego, który dodaje, że w polskim górnictwie nie spotkał się z sytuacją, żeby wykonywać tak długi otwór w takich warunkach.
- Oczywiście wielu osobom drążenie tego otworu mogło skojarzyć się z akcją ratunkową w Chile, która była prowadzona w 2010 r. Wówczas jednak otwór był drążony na poziom 600 m. Poza tym tam z wierceniem trzeba było wycelować w dużo większy obszar, a dokładnie w komorę, w której udało schronić się górnikom. Z tego, co pamiętam, tam z odwiertem trafiono dopiero za siódmym razem. My musieliśmy od razu precyzyjnie wyznaczyć miejsce dla wiertnicy. Z naszych ustaleń wynikało, że w tym miejscu będą największe szanse na nawiązanie kontaktu z zaginionymi górnikami. Tu nie było miejsca na błąd. Mieliśmy tylko jedną szansę - opowiada Adrian Brol, dyrektor Zespołu Mierniczo-Geologicznego KHW.
Dzień nadziei
Pracę nad odwiertem zakończono 5 maja. To był dzień nadziei, ponieważ wszyscy liczyli, że za pomocą kamery opuszczonej przez odwiert uda się zlokalizować zaginionych. Niestety w polu jej widzenia nie było górników. Kamera pokazała jednak skalę zniszczeń, które - jak się okazało - były mniejsze niż zakładano. Potem za pośrednictwem otworu opuszczono zestaw składający się z mikrofonu i głośnika. Niestety na nadawane komunikaty nie było odzewu. Tydzień później ratownicy zakończyli działania przy odwiercie. Od tego momentu akcja była prowadzona wyłącznie pod ziemią.
Akcja wciąż trwa
Aparat ucieczkowy oraz kurtka robocza były pierwszymi śladami, na które natrafili ratownicy w czasie penetracji wyrobisk. Przedmioty te zostały odnalezione w 57. dniu akcji blisko wejścia do ściany 7. 15 czerwca ok. godz. 18.00 ratownicy odnaleźli kolejną kurtkę, a po blisko trzech godzinach ciała poszukiwanych. Teraz wszelkie wysiłki zostaną skierowane na wydobycie ich na powierzchnię. Dopiero wtedy będzie można powiedzieć, że akcja w ruchu Śląsk została zakończona.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.