Poukładane równiutko papierowe sterty trzyma w specjalnej szafie, ale na inne górnicze pamiątki nie starczyło już miejsca w garażu, więc 51-letni górnik z kopalni Chwałowice wykopał dla nich piwnicę pod domem w Rybniku. Zebrał tysiąc numerów naszej gazety.
Kazimierz Szotek kupuje i czyta Trybunę Górniczą od pierwszego numeru, nieprzerwanie od 20 lat.
- Pamiętam, że pierwsze gazety, jeszcze wtedy zielone, leżały w kiosku, nikt ich nie znał. Ale szybko zaczęły znikać, bo wszyscy chcieli dowiedzieć się o reformie górnictwa. Miałem znajomą kioskarkę, która zawsze odkładała mi jeden egzemplarz - wspomina Szotek, który od 1986 r. pracuje przy szybie wentylacyjnym nr 7 kopalni Chwałowice. - Potem Trybunę górnicy co tydzień brali na bramie kopalni, ale zanim po szychcie przyjechało się z szybu przy lotnisku w Gotartowicach, nic już nie zostawało. Tak zostałem kolporterem! - śmieje się górnik, który poprosił wartowniczkę, żeby zostawiała 5 numerów, i dowoził je kolegom oraz sąsiadowi-emerytowi górniczemu.
Czyta od deski do deski. Sam nie wie, skąd taki nawyk, ale pamięta, że ten głód informacji zaczął się w stanie wojennym. Kazik po zasadniczej szkole górniczej zaczął pracować w kopalni latem 1980 r.
- Ten gorący czas, strajki, przeszedłem na młodych kościach. Na stole stawiało się radio tranzystorowe i wszyscy chłonęli wiadomości. Tak mi już zostało - mówi Szotek, którego prezydent Rybnika nagrodził też za zbieranie roczników Gazety Rybnickiej. - Ale nie mam 30 pierwszych jej numerów, a Trybuna Górnicza jest w 100 proc.! - podkreśla.
Zaczyna lekturę
od ostatniej strony, bo są tam wice Masztalskiego. Zna je na pamięć i umie tak opowiadać, że raz na wczasach nad morzem - w Ustce - cały turnus umierał ze śmiechu. - Gdy właściciel tamtejszego eleganckiego lokalu usłyszał, że mówię gwarą, zaproponował, żebym wziął udział w konkursie opowiadania żartów. Towarzystwo było międzynarodowe, a ja tym Masztalskim wygrałem 9 rund na 11. Po każdej do stolika przynoszono nam szampana przy owacjach! - wspomina górnik, którego inną wielką pasją jest gromadzenie kopalnianych pamiątek.
Ma w domu jedną z największych w Polsce kolekcji górniczych kufli, po które jeździł do kopalń, nie tylko węglowych, których nawet już nie ma, jak Paryż, Niwka czy Grodziec. Stały w pokoju, ale udostępnił go córce, gdy poszła do szkoły.
Postanowił wykopać
pod domem piwnicę. Ludzie pukali się w czoło, że kopie przy głównej ulicy Rybnika, którą do czeskiej granicy przejeżdża 16 tys. aut na dobę. Ale udało się i ma teraz swoją "izbę pamięci". Nawet wycieczki przyjeżdżają niekiedy oglądać - Szotek pokazuje kufle, lampki górnicze, rzeźby w węglu i starą fachową literaturę górniczą. Ludzie znają go, ufają mu, przekazują eksponaty po zmarłych górnikach.
- Ten obraz św. Barbary, który wisi w pokoju, wydrukowaliście w Trybunie. Znalazłem go w kopalni Rymer, gdzie oddelegowano mnie pewnego razu na przegląd urządzeń w szybie Szymańskiego. Wisiał od dawna w ciemnych kącie, w zniszczonej gipsowej ramie. Na obwodzie były powkręcane żarówki. Zaciekawiło mnie, że nie świecą. Sprawdziłem omomierzem - były dobre. Dopiero stary górnik wytłumaczył mi, że lampki w takim dawnym obrazie św. Barbary nigdy nie będą świecić. Dlaczego? Bo obok tym szybem wywieziono z dołu iluś zmarłych... Też nie wierzę w takie rzeczy, a jednak nie świecą... - zastanawia się elektryk.
Trybunę Górniczą ceni
za popularyzowanie tradycji. - Nie jestem dołowcem, a w górnictwie powierzchnia jest niedoceniana. Uważają, że my są kula u nogi. A nasz szyb to obiekt podstawowy dla bezpieczeństwa ludzi. Lampka na biurku dyrektora może nie świecić, transport i płuczka mogą stać, a wentylatory muszą działać. To płuca kopalni! - górnik wspomina, jak z rozporządzeniami w ręku (o wielu przepisach przeczytał w TG) stoczył z kadrami wygraną bitwę o prawo do noszenia munduru i stopni. - Kiedyś nie dawano ich pracownikom powierzchni. Teraz wszyscy koledzy noszą je dumnie, a temu, kto siedzi na Barbórce w gangolu pod szlipsem, jest gańba - śmieje się Szotek.
Z lektury, w czasie której zagłębia się nawet w ogłoszeniach o kopalnianych przetargach, wyciąga niestety nie najlepsze prognozy dla górnictwa.
- Boję się, że po ciepłej zimie sprzedaż węgla zostanie zrealizowana na 30 proc. możliwości w 2014 r. Czeka nas tylko zaciskanie pasa. A pracy w kopalniach przybywa. Kiedyś na miesiąc do obsługi szybu było nas 8-9, teraz 4, bo ludzie odchodzą lub umierają. A nowych przyjęć na powierzchnię już nie ma. Rośnie tylko stres i zmęczenie - mówi Kazimierz Szotek i wspomina, jak kilkanaście lat temu miał dość czasu, by wyjść z żoną i starszą córką na spacer do lasu, nad rzekę Rudę. - Teraz młodszy syn prosi "Tato, pograłbyś w piłkę, pobawiłbyś się ze mną", a ja idę w kimono, bo trzeba podładować akumulatory... - wzdycha.
Synek Krystian już teraz podczytuje ciekawostki z Trybuny i wie, że w przyszłości zostanie gospodarzem zbiorów taty. Chłopak jest największym skarbem górnika: urodził się nieoczekiwanie w domu przy ul. Reymonta, a pan Kazimierz własnymi rękoma przyjmował syna na świat. Pamięta, jak pognał za ambulansem do szpitala, a przed izbą przyjęć załogi wszystkich karetek stanęły szpalerem, jakby na baczność, gratulując mężczyźnie, który odebrał poród. Górnik wspomina: - Przez telefon dyspozytorka pogotowia instruowała, żeby pępowinę zacisnąć 10 cm od pępka i trzymać. Jak w końcu przyjechał lekarz, to nie umiałem rozchylić palców. Tak mocno ściskałem...
W galerii: Kazimierz Szotek z synem Krystianem przy zbiorach górniczych w domu w Rybniku (zdjęcia Witold Gałązka - portal górniczy nettg.pl)
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Może trzeba go częściej posyłać na okresowe?