Za każdym razem, kiedy wyjeżdża z dołu i ściągam te mokre, brudne ciuchy, powtarza sobie, że to było ostatni raz... Rozmawiamy z Magdaleną Pajor, stażystką w dziale tąpań kopalni Ziemowit.
Jak Pani sobie z tym radzi?
Ja tak na to nie patrzę. Wolę nawet zjechać na dół, niż siedzieć w biurze. Czasami, na przykład gdy muszę zjechać na 308 i pokonać jakąś długą trasę pod górę i do tego w błocie, myślę sobie: po co mi to? Złość jednak szybko przechodzi. Chociaż rzeczywiście, gdy zjeżdżam pod ziemię, najprzyjemniejszą chwilą w ciągu dnia jest ta, kiedy nareszcie można wziąć prysznic. Muszę powiedzieć, że nie jestem w tej opinii odosobniona. Pracuję w Ziemowicie dopiero dwa miesiące, ale uczestniczę w oprowadzaniu wycieczek. Bardzo często się zdarza, że po wyjeździe zarówno kobiety, jak i mężczyźni stwierdzają, że wsiedli do szoli pierwszy i ostatni raz w życiu.
Zmienia się ich pogląd na górnictwo?
Zasadniczo. Wiemy, że na górnictwo, ze względu na nasze przywileje, ciągle prowadzona jest nagonka. Nasi goście po wyjeździe spod ziemi twierdzą, że w takich warunkach po prostu nie da się pracować i niech już sobie górnicy idą na te emerytury po 25 latach. Otwierają im się oczy.
Ile dziewczyn studiowało z Panią na roku?
Studiowałam górnictwo i geologię w AGH, ale nie na Wydziale Górniczym, tylko na Wydziale Geofizyki i Ochrony Środowiska. Dziewczyn na roku było sporo, ale tylko ja wybrałam pracę w kopalni. Podobną decyzję podjęło jeszcze kilku kolegów. Ja swoją zawodową przyszłość określiłam już na czwartym roku studiów, podpisując umowę stypendialną z Kompanią Węglową. Program studiów koncentrował się bardziej na geologii i geofizyce niż górnictwie, toteż nie mieliśmy praktyk w kopalniach.
To znaczy, że pierwszy raz zjechała Pani pod ziemię dopiero po studiach?
Moje tradycje rodzinne związane są z górnictwem, w Ziemowicie pracuje także mój tata. Kiedy byłam w liceum, zorganizował mi wycieczkę wraz ze studentami AGH. To byli studenci górnictwa, więc trasa nie była taka bardzo turystyczna. Wzięli nas nawet na ścianę. Pamiętam też, że musieliśmy się czołgać i zewsząd leciała woda. Wtedy zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Teraz to już moja codzienność.
Jakie jest Pani stanowisko służbowe?
Na razie jestem stażystką w dziale tąpań. Jestem jedyną kobietą w kopalni, która zjeżdża pod ziemię.
Czego się Pani najbardziej bała, rozpoczynając pracę?
Chyba tego wyłącznie męskiego towarzystwa. Okazuje się jednak, że były to lęki na wyrost. Wprawdzie kiedy wyjeżdżam z dołu i trafiam na zjeżdżającą zmianę, witają mnie krzyki: "Ooo, idzie miss Ziemowita!", a pod ziemią nie ma osoby, która nie obejrzałaby się za moim warkoczem, ale odbieram to jako przejawy sympatii. Kiedyś nawet do nadsztygara, z którym szłam, podszedł górnik i zadeklarował, że ma dla mnie kandydata na męża. A koledzy z działu są po prostu fantastyczni.
Jak wygląda Pani dzień pracy?
Zaczynam pracę o 6 rano, ale zjeżdżam pod ziemię o różnych porach, w zależności od rejonu, w który idę. Zajmuję się tak zwaną obróbką wstrząsów, to znaczy, że po zarejestrowaniu wstrząsu lokalizuję go i obliczam jego energię. To robi się na powierzchni. Do moich zadań wykonywanych pod ziemią należy natomiast kontrolowanie i zmiana położenia czujników, które rejestrują wstrząsy i przekazują informacje na powierzchnię.
Zdecydowałaby się Pani reklamować kopalnię w kalendarzu?
Na razie nie otrzymałam takiej propozycji.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.