Rozmowa z Andrzejem Chłopkiem, prezesem Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego.
Zawód górnika jest niebezpieczny. A zawód ratownika górniczego jeszcze bardziej. Co przyciąga do niego?
Ratownikiem, abstrahując od przepisów prawa to określających, może być osoba o odpowiednich predyspozycjach fizycznych i psychicznych, wspartych wymaganym przez prawo stażem pracy w górnictwie.
Czy to znaczy, że każdy spełniający te warunki może zostać ratownikiem?
Teoretycznie. W praktyce jest tak, że przez sito kwalifikacyjne nie przechodzi, średnio rzecz biorąc, co dziesiąty kandydat do wykonywania tego zawodu. Każdy górnik, który chciałby zostać ratownikiem, jest przez nas mile widziany.
Chce Pan powiedzieć, że popyt na ratowników jest większy od podaży kandydatów do tego zawodu?
Wręcz przeciwnie! Więcej osób chce być ratownikami niż może nimi zostać. W Polsce mamy około, bo ta liczba jest płynna, siedmiu tysięcy ratowników górniczych.
Część ludzi idzie do pracy w policji nie tylko dlatego, że kierowani są poczuciem jakiejś misji, ale dlatego, że kuszą ich profity z niej płynące - na przykład wcześniejsza emerytura. Czy do ratownictwa górniczego nie ciągną ludzi również takie walory tej pracy?
Powiem tak: każdy, kto podejmuje jakąś pracę, kieruje się przy jej wyborze - gdy tylko jest to możliwe - warunkami nie tylko pracy, ale i płacy. Nie można jednak wymagać, by ryzyko, które niesie z sobą wykonywana praca, nie było wliczone do wynagrodzenia. Średnie wynagrodzenie w ratownictwie górniczym waha się między czterema a pięcioma tysiącami złotych na tak zwaną rękę. Jeśli w rachubę nie wchodzi udział w akcjach ratowniczych, to ratownik zarabia niewiele więcej niż górnik pracujący przy wydobyciu. Czy to jest dużo, czy mało? Nie chciałbym tego oceniać.
Pytam dlatego, że wraz z restrukturyzacją górnictwa węgla kamiennego siłą rzeczy i CSRG dostosowała się do realiów. Kiedyś mieliście siedem stacji okręgowych, dziś cztery. Zgodnie ze znowelizowanym Prawem geologicznym i górniczym są podstawy prawne ku temu, by Stacji wyrosła, po spełnieniu określonych prawem wymagań, konkurencja...
Różne są w świecie modele ratownictwa, ale nie sądzę, by w tak zwanej bliskiej przyszłości pojawił się prywatny, komercyjny podmiot realizujący te cele i zadania, które ma postawione CSRG. Możliwość zaistnienia, jak to pan powiedział, konkurencji dla Stacji postrzegam jako stricte teoretyczną. Tym bardziej, że ratownictwo górnicze, wykorzystanie jego potencjału i możliwości nie ogranicza się w dzisiejszych czasach wyłącznie do działania w zakładach górniczych. Nie wyobrażam sobie, by jakiś podmiot w krótkim czasie mógł zgromadzić taki kapitał wiedzy, doświadczenia i umiejętności, jakim dysponuje CSRG. Nikt nowy, że tak to nazwę, nie zapewni takiego dostępu do nowych technologii, chociażby wierceń, metodologii badań, ćwiczeń, szkoleń... To wszystko sprawia, że przedsiębiorcy musieliby się bardzo mocno zastanawiać nad wprowadzeniem własnych służb ratowniczych. Kwitując tę kwestię jednym zdaniem: jakoś nie widzę dla nas konkurencji!
Bo na dziś im się to nie opłaca - to chce Pan powiedzieć?
Tak. Dziś koszt utrzymania gotowości ratowniczej na jednego zatrudnionego pod ziemią pracownika wynosi rocznie około 222 złotych. A zatrudnionych jest około 82 tysięcy ludzi. Statystyczny pracujący pod ziemią w ciągu roku wypracowuje średnio 296 tysięcy złotych przychodu z tytułu wydobycia węgla kamiennego i jego sprzedaży. A to oznacza, że w przychodzie wypracowanym przez górnika roczny koszt utrzymania gotowości ratowniczej wynosi 0,08 procenta. Pozostawiam to bez komentarza. Z drugiej strony widzę, jak ma się ratownictwo górnicze w różnych stronach świata. Współpracujemy z górniczymi służbami ratowniczymi z różnych państw. I powiem tak: im bogatsze państwo, tym poziom ratownictwa - szczególnie od strony wsparcia technicznego - wyższy. Oczywiście, życie ludzkie jest bezcenne, ale dla celów statystycznych jest jednak wartościowane. W Australii wycenia się je na milion dolarów australijskich, a w Kolumbii - na 2,5 tysiąca dolarów amerykańskich. Gdzie ratownictwo stoi na wyższym poziomie? O tych sprawach zresztą będziemy mówić w Chinach, na rozpoczynającym się 22 października V Międzynarodowym Kongresie Ratownictwa Górniczego...
Stereotypowo ratownictwo górnicze kojarzy się z ratowaniem zasypanych górników. Tymczasem...
Poza zadaniami stricte górniczymi, uczestniczymy także w akcjach poza kopalniami. Łatwo sobie wyobrazić, że górniczy zastęp ratowniczy jest lepiej wyszkolony od straży pożarnej do gaszenia pożarów w podziemiach budynków lub też do poszukiwania zasypanych pod gruzami. To jest właśnie ta mniej znana strona naszej działalności, którą mamy precyzyjnie określoną w krajowym systemie ratowniczo-gaśniczym. A z akcjami jest tak, jak z walką u żołnierzy. Nim do nich dojdzie, trzeba się szkolić i jeszcze raz szkolić...
Nieźle to wychodzi, skoro nasze ratownictwo górnicze, mimo że nie jesteśmy tak bogaci jak Australia, zaliczane jest do światowej czołówki.
To też efekt międzynarodowej współpracy. Staramy się zaadaptować dobre rozwiązania, bo to później, jak pokazuje życie, procentuje. Zresztą, jak już wspominałem - w świecie są różne systemy ratownictwa górniczego. W Rosji, na przykład, odchodzą od jego militarnego charakteru. Niebawem pod rozkazami wojskowych ma być tylko 30 procent ich systemu. Na Ukrainie natomiast nic nie wskazuje, by system został zdemilitaryzowany.
U nas mamy procedowanie cywilne. Zresztą, gdy dochodzi do akcji ratowniczej, to i tak na jej czele stoi kierownik danego zakładu górniczego...
A ratownicy i tak działają poniekąd w sposób wojskowy. Nie sądzę jednak, byśmy w tej mierze, czyli w sposobie zarządzania ratownictwem, mieli czerpać wzorce z Ukrainy. Generał nie będzie u nas kierował ratownictwem...
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.