Pamiętam doskonale, jak we wrześniowy poranek, przed dwoma laty, w Dniu Górnika, staliśmy w Karwinie pod pomnikiem Tomasza Masaryka, pierwszego i najdłużej urzędującego prezydenta Czechosłowacji, wraz z Bohuslavem Krziżankiem, dziś emerytowanym dziennikarzem czeskiego tygodnika „Hornik”. Rozmawialiśmy o historii miasta. O tym, że jego rozwój był ściśle związany z górnictwem węgla kamiennego. Pojechaliśmy także pod słynny krzywy kościół pw. św. Piotra z Alkantary. Przez swoje skrzywienie, na skutek szkód górniczych, zasłynął w świecie podobnie jak Krzywa Wieża we włoskiej Pizie. W końcu udaliśmy się na plac Uniwersytecki, aby przyglądać się uroczystościom z okazji Dnia Górnika. I właśnie wtedy po raz pierwszy spotkałem Karin Lednicką, czeską pisarkę, pochodzącą ze Śląska. W styczniu 2020 r. wydała swoją pierwszą książkę „Šikmý kostel” (Krzywy kościół), której akcja rozgrywa się w latach 1894-1921, w dobie narastającego polsko-czeskiego konfliktu narodowościowego w okolicy wspomnianego krzywego kościoła.
– Nigdy nie doliczymy się ofiar górniczej profesji. Każdy górnik musi się liczyć z tym, że kolejna szychta może być jego ostatnią. Nie ma chyba drugiego takiego zawodu na świecie obarczonego tak ogromnym zagrożeniem. Mimo to tutejsi mężczyźni od dziesiątek lat zjeżdżali na dół, dzielnie znosili trudy pracy, szanowali swoje kopalnie, zrzeszali się w organizacjach i oddawali cześć swej patronce, św. Barbarze. Liczyła się każda tona czarnego złota. Zapadały się z tego powodu całe dzielnice naszych miast. Dziś niektórzy odwracają się od górnictwa udając, że w ogóle go nie było. Ale to nieprawda, bo górnictwo stanowi wielką historię tego regionu – mówiła wówczas Lednicka.
Dziś trzymam w rękach tłumaczenie pierwszej części tej niezwykłej trylogii. Jej bohaterkami są przede wszystkim wdowy i sieroty po górnikach. „Krzywy kościół” to również opowieść o rewolucji przemysłowej, o kopalniach, o rodzącej się świadomości narodowej Czechów i Polaków i sporze o Zaolzie.
Karin Lednicka to wyjątkowa osobowość.
– Z dzieciństwa pamiętam ciągłe poczucie, że nigdzie nie przynależę, że nie pasuję, co niekoniecznie jest związane z regionem, ale być może również z moją osobowością. To moje uczucie w „Kościele” przeniosłam na postacie Julki i Ženki – oboje szukali sposobu na wyrwanie się z otaczającego ich konformizmu. Nie chcieli się definiować, jak ja, po prostu starali się wnieść do swojego życia coś więcej, coś wykraczającego poza codzienność. Kiedy teraz wspominam tamten okres, widzę grubą, samotną dziewczynę, która ucieka do książek i na długie spacery. Nie było z kim dzielić marzeń i refleksji. Ta codzienność była wszechobecna i nie wiedziałam wtedy, jak od niej uciec, poza własną głową – mówi w jednym z wywiadów i dodaje: – Zawsze robiłam wszystko po swojemu, autentyczność była dla mnie ważna, potrzebowałam poczucia sensu we wszystkim, co robię. Może byłam punkiem, a może jestem nim do tej pory?
Już jako szesnastolatka miała epizod z czeską bezpieką, nie pałała bowiem specjalną miłością do socjalistycznej ojczyzny. W latach 90. pracowała w magazynie paliw, segregowała akta w archiwum, była też zatrudniona jako dziennikarka w lokalnym radiu. W końcu wyjechała na studia do Londynu.
– Kiedy wróciłam, zdałam sobie sprawę z moich wcześniejszych doświadczeń, że nigdy więcej nie chcę mieć szefa. Czułam wtedy, że założenie własnego wydawnictwa będzie właściwą decyzją, więc po prostu to zrobiłam, mimo że mi to odradzano. Kierowała mną intuicja, wewnętrzna potrzeba, by zacząć robić coś zupełnie innego. Życie jest w gruncie rzeczy nieznośnie proste, jeśli nie będziemy go niepotrzebnie komplikować – mówiła i w końcu sama zaczęła pisać.
Dla Karin Lednickiej całe młode życie stanowiło inspirację do stworzenia tego niezwykłego dzieła, jakim jest „Krzywy kościół”. Podczas jednego ze spotkań autorskich z czytelnikami tak wspominała swoje spotkania z górnikami: – W gospodzie zrobiłam pierwszy interes w życiu – wielu z tych facetów było półanalfabetami, więc stawiali mi piwo za wypisanie przekazu pocztowego. Lubiłam z nimi rozmawiać, to było jak podróż do nowego, nieznanego świata. Ich logika? Na przykład Laco kiedyś mi wyjaśnił, że nie zmywa czarnych od pyłu węglowego rzęs, żeby dziewczyny wiedziały, że jest górnikiem i ma pieniądze.
Opowiada również o tym, jak próbowała przełamać stereotypy górnika. – Istniał obraz, że górnik to to samo, co facet, który jest wiecznie pijany, bije żonę i dzieci i wszczyna bójki w pubie. Nie przeczę. Dorastałam w Hawierzowie, więc wiem o tym więcej, niż bym chciała. Ale to nie była większość. Choć ludzie myślą, że wszyscy tacy byli. Nie byli – przekonywała.
Przyznała też, że na spotkania autorskie z nią często przychodzili górnicy z rodzinami.
– To była bardzo surowa i bardzo uczciwa publiczność. Mówili: „ta dziewczyna napisała to dobrze”. Wzięłam sobie te słowa do serca, bo gdyby uznali, że „ta dziewczyna nie napisała tego dobrze”, to chyba dosadnie by mi o tym powiedzieli – skwitowała.
Karin Lednicka wspomina także w I tomie swej trylogii katastrofę górniczą w 1894 r. W wyniku wybuchu metanu w karwińskich kopalniach Jan i Františka zginęło 235 górników. Opis tej tragedii jest niezwykle przejmujący:
„Wynoszą ich już całą noc, od kiedy tąpnęło pierwszy raz we Franciszce. Zaraz po tym wybuchu zjechało na dół sześćdziesięciu chłopa, ale po półgodzinie tąpnęło znowu i przeniosło się korytarzem tutaj, na Jana Karola. Ci, którzy starają się uratować rannych i wynoszą martwych, mają już w płucach mnóstwo pyłu, maski z octem nie za bardzo ich chronią, a nic innego nie ma. Wszyscy pomagają, inżynierowie, nadzorcy i ci, którzy przyszli na ranną zmianę. Niektórych z tych, co zjechali na dół, żeby pomóc, też już wynieśli martwych. Ale mówią, że stale jest nadzieja, że na dole są jeszcze żywi, którym udało się uciec przed pyłem na inny poziom albo do szybu wentylacyjnego”.
Dzieło Karin Lednickiej z pewnością jest nam bliskie. Chociażby dlatego, że żyjemy na Śląsku, gdzie wciąż fedrują kopalnie. Jesteśmy poniekąd cząstką tej rzeczywistości, zwłaszcza mając w pamięci tak niedawną jeszcze katastrofę w kopalni CSM (2019 r.), kiedy to po wybuchu metanu śmierć zabrała 13 górników, w tym 12 Polaków. Stałem wtedy w milczeniu przy kopalnianej bramie wraz z rodzinami i bliskimi ofiar katastrofy. A może właśnie tym bardziej współczesnym nam wydarzeniom Karin Lednicka poświęci IV tom „Krzywego kościoła”?
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.