Święta to czas rodzinnych spotkań, wspomnień i sięgania po albumy ze zdjęciami lub, współcześnie, sięganie do komputera. I właśnie w czasie takiego przeglądania fotografii wnuk zapytał o jedną z nich. Było to zdjęcie przedstawiające skromne popiersie z tablicą pisaną cyrylicą serbską. Zrobiłem je z dziesięć lat temu w bośniackiej kopalni węgla Djurdievik, a upamiętniono na nim miejscowego górnika, który pobił rekord wydobycia węgla ustanowiony przez sławnego Andrieja Stachanowa.
Warto przypomnieć historyczny kontekst tego wydarzenia sprzed ponad siedemdziesięciu lat. Bośnia była jedną z republik federacyjnej Jugosławii. Kraju rządzonego przez komunistów, którzy jednak, inaczej jak w innych krajach socjalistycznych, nie uznawali zwierzchnictwa radzieckich towarzyszy. Chcieli także pokazać, że potrafią bez radzieckich wzorców osiągnąć więcej i lepiej. Wybrano więc w kopalni Djurdievik górnika, który urabiając caliznę młotem pneumatycznym, miał urobić w ciągu jednego dnia więcej od Stachanowa.
Jak powiedzieli mi miejscowi, bicie rekordu miało kuriozalny przebieg. Górnik zjechał pod ziemię o północy i pracował non stop, aż osłabł, wtedy pozwolono mu wyjechać na powierzchnię, zjeść gorący posiłek i napić się rakii. A potem zjechał ponownie do pracy i pracował do północy. Tak pobił rekord radziecki, urabiając więcej węgla.
Kiedy wysłuchałem tej opowieści, zastanawiałem się, czy znani mi polscy górnicy – przodownicy pracy bili swoje rekordy tak samo. Byli wśród nich: Franciszek Apryas, bracia Bugdołowie, Czesław Zieliński i wreszcie Wincenty Pstrowski, który przez współczesną propagandę jest przedstawiany jako postać niemal demoniczna. Inni górnicy – przodownicy pracy dożyli późnego wieku, ale inicjator współzawodnictwa Pstrowski zmarł już w 1948 roku.
Krążyły legendy o tym, że na rekord pracowali inni, w tym więźniowie czy jeńcy wojenni. Jednak znalazłem w jednej ze starych indyjskich książek górniczych rysunek podpisany „włom Pstrowskiego”, co skłoniło mnie do pogłębienia wiedzy o tym rekordzie. Sam Pstrowski, inicjując współzawodnictwo, był prostym, niewykształconym człowiekiem, ale jednocześnie bardzo doświadczonym górnikiem. Przez szereg lat pracował w zagłębiowskiej kopalni Mortimer, potem w biedaszybach, by wreszcie w 1937 roku wyjechać do Belgii, gdzie pracował w tamtejszych kopalniach węgla kamiennego. Było to nowoczesne górnictwo, gdzie można było zdobyć duże umiejętności.
Po zakończeniu wojny Polska potrzebowała węgla, miała kopalnie, ale brakowało górników, bo część wyjechała do Niemiec, wielu wywieziono do ZSRR, do niewolniczej pracy w tamtejszych kopalniach węgla czy rudy żelaza. Młodzi ludzie trafiający do pracy ze wsi nie mieli żadnego doświadczenia pracy w zakładzie przemysłowym, a tym bardziej w podziemnej kopalni. Jednocześnie we francuskich i belgijskich kopalniach pracowały tysiące Polaków, którzy wyjechali tam za pracą. Wielu namówiono do powrotu do Polski, obiecując dobrobyt, pracę, którą wtedy traktowano jako dobro najcenniejsze. We Francji czy Belgii polscy górnicy i ich rodziny, choć mieli pracę i nie najgorsze warunki socjalne, byli jednocześnie traktowani jako ludzie trochę gorszego sortu. Stąd wracali do ojczyzny z nadzieją i wiarą, że swoją pracą nie tylko zapewnią byt swoim rodzinom, ale będą żyli w przyjaznym, budującym dobrą przyszłość kraju.
Pstrowski, zgłaszając (pewnie za czyjąś namową) swoje wyzwanie, miał też, jak inni, swoje osobiste cele – powszechną praktyką wynagradzania był akord, który oznaczał, że im więcej urobisz, tym więcej zarobisz. Prawdopodobnie z Belgii nie miał doświadczeń tzw. wyścigów pracy, czyli takiego współzawodnictwa częstego w przedwojennych kopalniach francuskich. Polscy górnicy z Francji wiedzieli, że dzisiejszy wysoki wynik jednego górnika czy brygady jutro stanie się normą, zadaniem dla wszystkich, a premię za rekord dostało się tylko raz. Dlatego pewnie wśród nazwisk powojennych współzawodników nie widać ludzi, którzy pracowali w kopalniach Francji i prawie nie było współzawodnictwa w kopalniach Zagłębia Dolnośląskiego, gdzie dominowali repatrianci z Francji.
Pstrowski był górnikiem chodnikowym i analizując sposób i organizację pracy, w jakich pracował, mogę powiedzieć, przy mojej wiedzy i doświadczeniu, że było to w tamtych warunkach optymalne. Pewnego smaczku dodaje fakt, że rekordy Pstrowskiego zostały bardzo szybko pobite w sąsiedniej kopalni Rokitnica, ale ich autor nosił niemiecko brzmiące nazwisko, więc nie trafiło to na pierwsze strony gazet.
Jacek Korski
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.