Sto sześćdziesiąt lat temu zakończona została jedna z najkosztowniejszych i zarazem najbardziej absurdalnych inwestycji w górnośląskim górnictwie węglowym, jakim była Główna Kluczowa Sztolnia Dziedziczna, łącząca Zabrze z Chorzowem. Sztolnia, która miała odwadniać wyżej położone wyrobiska i stanowić drogę wywozu węgla na powierzchnię, już w trakcie budowy okazała się być bezużyteczna.
Była to trwająca kilka dziesięcioleci inwestycja, która pochłonęła ogromne środki, a przyniosła nikły i krótkotrwały pożytek. Jej budowę rozpoczęto w 1899 r. i prawdopodobnie nikt z pracujących wtedy robotników nie doczekał końca prac. „Całość prac związanych z budową Sztolni, jak i Kanału Gliwickiego zakończono 6 października 1863 r. Długość sztolni w części podziemnej wynosiła 14,2 km” - podaje Wojciech Preidl, autor opracowania naukowego „Ocena stanu technicznego obudowy Głównej Kluczowej Sztolni Dziedzicznej na odcinku zabrzańskim”.
Co sprawiło, że sztolnia okazała się konstrukcyjnym bublem? Miała ona służyć do wywozu urobku, jednak pod ziemią mogły płynąć tylko łódki o niewielkim zanurzeniu, przewożące do 400 kg węgla. Zasadniczym problemem był niedostatek wody w sztolni, wobec czego transport wielokrotnie był wstrzymywany. Zakładano, że węgiel wywieziony na powierzchnię w Zabrzu popłynie dalej kanałem do Gliwic, a z Gliwic w stronę Odry. Jednak już w 1839 r. ustała żegluga pomiędzy Zabrzem a Gliwicami. Mimo tego sztolnia była dalej drążona. Roczny postęp przekopu wynosił zazwyczaj do trzystu metrów. Jak łatwo policzyć, było to mniej niż metr dziennie. W 1843 r. sztolnia miała 7,6 km i wciąż była przedłużana.
Krytyczne uwagi o bezsensie całego przedsięwzięcia sformułował w 1961 r. młody dziennikarz Jacek Maziarski, który na łamach Biuletynu Informacyjnego Zachodniej Agencji Prasowej pisał, że o ile trud śląskich górników zasługiwał na najwyższy szacunek, o tyle trudno o analogiczny szacunek dla pruskich władz górniczych za zgodę na tak zwariowane przedsięwzięcie: „Prowadzona na głębokości kilkudziesięciu metrów sztolnia już w chwili budowy traciła jakąkolwiek rację istnienia. [...] Wątłe łódeczki przy notorycznym braku wody nie stanowiły żadnego uzasadnienia dla tak kosztownej inwestycji.”.
Zdaniem Jacka Maziarskiego wydane miliony zostały zmarnowane, gdyż węgiel wydobywa się ze znacznie niższych poziomów. Do tego niekonserwowany korytarz sztolni zaczął się w niektórych miejscach walić, a kopalnie poprzegradzały to wyrobisko tamami. Maziarski uważał jednak, że sztolnia dziedziczna mogłaby stanowić nie lada atrakcję dla złaknionych sensacji turystów, gdyby udostępnić jej fragment, tworząc coś w rodzaju rezerwatu historii górnictwa.
Inaczej sprawę widział Bronisław Rudnicki, który w 1977 r. na łamach miesięcznika Przegląd Górniczy proponował stworzyć skansen górniczy w Chorzowie przy nieczynnej kopalni Barbara, zaznaczając, że to tam zachowało się dojście do głównej sztolni dziedzicznej i piękne wyrobiska. Ta koncepcja nie ziściła się.
Droga do realizacji pomysłu Jacka Maziarskiego była jednak długa. Stało się to dopiero po tym, jak w 1997 r. ówczesny kierownik Skansenu Górniczego „Królowa Luiza” Jan Gustaw Jurkiewicz na swych studiach podyplomowych we Wrocławiu obronił pracę poświęconą tejże sztolni. Z inicjatywy Jurkiewicza i innych przychylnych sprawie osób w maju 2000 r. rozpoczęło działalność Stowarzyszenie na Rzecz Restauracji i Propagowania Sztolni Królowa Luiza w Zabrzu „Pro Future”. Na efekty trzeba było czekać kolejne kilkanaście lat.
Po przeprowadzeniu kosztownych robót konserwacyjnych i budowlanych, 14 września 2018 r. zabrzański odcinek sztolni został udostępniony do zwiedzania.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.