Niemiecki kryzys energetyczny wydaje się mieć większe znaczenie psychologiczne, aniżeli rzeczywiste. Ograniczenie rosyjskich dostaw energetycznych stawia niemiecką gospodarkę w trudnej sytuacji. Okazuje się, że nawet pełne zbiorniki gazowych magazynów nie wystarczą, aby powstrzymać skutki szybko rosnących cen energii.
Niemiecki przemysł przywykły do tanich jej dostaw, może nie być w stanie zapłacić kilkakrotnie wyższej ceny od tej sprzed zaistniałych kryzysowych wydarzeń. Brukselska redakcja międzynarodowego portalu Politico pisze o tym w tonie raczej ponurym.
Sytuacja ta może wywołać falę zamknięć wśród średnich firm, które nie będą w stanie przetrwać burzy, ponieważ większe firmy z głębszymi kieszeniami szukają bezpieczniejszego gruntu gospodarczego w innych krajach. Na znak tego, co może nadejść, chemiczny gigant BASF – filar niemieckiego przemysłu założony 157 lat temu – ogłosił pod koniec października, że „na stałe” ograniczy swoją działalność w Europie, aby uniknąć wysokich kosztów energii.
Oczekuje się, że inni pójdą w ich ślady. Bez pomocy w postaci tańszej energii koszmarem w 2023 r. i później może być wydrążenie niemieckiego przemysłu ciężkiego - który nie tylko stanowi podstawę gospodarki opartej na eksporcie, ale jest również nierozerwalnie powiązany z tysiącami dostawców w sąsiednich krajach UE. Dla nich i dla reszty gospodarki UE konsekwencje deindustrializacji największej gospodarki Europy mogą być katastrofalne.
Politico podsumowuje swoją relację ze stanu niemieckiej gospodarki wypowiedzią stolarza, który powiedział, że kończy mu się biznes, bo nikogo już na nic nie stać. Dekarzom brakuje pracy, bo nie ma dachówek. Przy tych cenach energii wypalanie płytek jest po prostu zbyt drogie. Jeśli nic się nie zmieni, firmy wypadną z rynku.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.