- Problem w Turowie nie rozpoczął się od konfliktu z gminą po stronie czeskiej, tylko od protestów ekologów po obu stronach granicy. Jedni i drudzy namawiali do zamknięcia kopalni Turów - mówi JERZY MARKOWSKI, prezes Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Górnictwa, były wiceminister przemysłu i handlu.
„Die Welt” donosi, że Kreml hojnie wspierał finansowo ekologów walczących z paliwami kopalnymi w Europie i Stanach Zjednoczonych. Jak się pan odniesie do tych informacji?
Ależ dokładnie tak, to fakt. To byli ludzie i organizacje, które świadomie obniżają nasze bezpieczeństwo energetyczne. Oprotestowywali wszystkie projekty związane nie tylko ze zwiększeniem, ale z kontynuacją wielkości wydobycia surowców energetycznych w Polsce i Unii. Podam przykłady z terenu naszego kraju. Problem w Turowie nie rozpoczął się od konfliktu z gminą po stronie czeskiej, tylko od protestów ekologów po obu stronach granicy. Jedni i drudzy namawiali do zamknięcia kopalni Turów.
Drugi przykład to Elektrownia Bełchatów, która ma obecnie złoża do 2035 r. Rezerwą dla niej miało być złoże Złoczew. Jednak Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska, ulegając presji ekologów, odmówił wydania postanowienia i tym samym uniemożliwił kontynuację produkcji energii elektrycznej w oparciu o węgiel brunatny wydobywany w Bełchatowie. W ten sposób, razem z ekologami, pozbawił nas 22 proc. mocy zainstalowanej w systemie elektroenergetycznym.
Kolejny przykład to Bogdanka, której niedawno została cofnięta decyzja o udzieleniu zgody RDOŚ na eksploatację kolejnego złoża. Tu warto podkreślić, że tę zgodę wydano w 2016 r., oprotestowano w 2019 r., a cofnięto dokładnie miesiąc temu. Po raz kolejny ulegliśmy ekoterroryzmowi. Kolejny przykład to złoże Orzesze, które miało pozytywną decyzję RDOŚ, ale GDOŚ pod presją organizacji ekologicznych odmówił wydania postanowienia, pozbawiając tym samym kraj dostępu do 3 mln t węgla.
Jeśli te działania były wspierane przez Rosję, to dlaczego nie zadziałały służby?
To wszystko były i są działania ewidentnie na szkodę państwa, niestety przez nasze państwo i jego służby niepoważnie traktowane. Niemieckie media pokazały właśnie jako pierwsze, że to ekoterroryści, ograniczając możliwość zwiększenia zdolności wydobywczej surowców energetycznych, uwikłali Europę w ich import z Rosji. I kiedy stało się to niemożliwe, pojawił się deficyt i co za tym idzie – kryzys energetyczny w Europie.
Czy możemy sobie pozwolić na zaprzestanie sprowadzania paliw z Rosji? Z których będzie nam najłatwiej zrezygnować, zmienić kierunek importu?
Polska, tak jak Unia, sprowadza z Rosji cztery podstawowe rodzaje paliw użytecznych energetycznie: ropę naftową, gaz ziemny, gaz płynny LNG oraz węgiel kamienny. Najłatwiej będzie nam odejść od rosyjskiego LNG, bo są dostępne alternatywne dostawy. Także bez większych trudności będzie można uniezależnić się od importu węgla kamiennego. Najtrudniejsza sytuacja będzie, jeśli chodzi o gaz ziemny i ropę naftową, przede wszystkim ze względu na rodzaj infrastruktury, którą dysponujemy w Polsce. Jeśli chodzi o gaz ziemny, to najprostszym sposobem zmniejszenia importu w ogóle, nie tylko z Rosji, byłoby zwiększenie polskiego wydobycia, które obecnie wynosi 4 mld m sześc. i przy bardzo dużym wysiłku inwestycyjnym mogłoby wzrosnąć o 2 mld, ale na to potrzeba co najmniej dwóch lat.
A ile gazu zużywamy obecnie w Polsce?
Około 19 mld m sześc. Gaz ziemny jest o tyle istotny dla naszej gospodarki, że jest użyteczny w energetyce cieplnej oraz w przemyśle chemicznym, w tym w produkcji nawozów sztucznych. Ich wyższa cena miałaby przełożenie na koszty produkcji żywności, czyli na nasze portfele. Podobna sytuacja jest w przypadku ropy naftowej, aczkolwiek w tym przypadku nie możemy się w ogóle posiłkować własną produkcją. Nasza zdolność wydobywcza jest tu minimalna, bo po prostu nie mamy takich zasobów. Jesteśmy skazani na inne kierunki dostaw.
Co z węglem kamiennym?
W ub.r. kupiliśmy go 12,6 mln ton, w tym z Rosji 9 mln ton. Nie była to największa ilość, jaką zaimportowaliśmy, bo bywało już znacznie więcej. Surowiec ze Wschodu dość łatwo i szybko można zastąpić, jeśli ten rynek się zamknie z powodu unijnych czy też rosyjskich sankcji, bo to przecież działa w obie strony. Zostaje nam rynek zakupów spotowych, na który wystawiają nadwyżki węgla takie kraje jak Australia, Mozambik, USA, RPA, Chiny. Słowem, jest gdzie kupić, tylko to kupowanie ma dwie podstawowe wady. Po pierwsze: jest to daleko, więc koszty transportu są wysokie, a ceny frachtu w ostatnich miesiącach wzrosły trzykrotnie. Po drugie: kupuje się po aktualnych cenach, które oszalały, a nie tych wynegocjowanych rok temu.
To jednak wszystko za mało, a przede wszystkim za drogo.
Trochę węgla można też przyoszczędzić na tym naszym minimalnym eksporcie, który obecnie oscyluje na poziomie miliona ton. Reszta to już przedsięwzięcia inwestycyjne, które mogą skutkować wzrostem wydobycia. Na pewno niewiele załatwimy w istniejących, czynnych kopalniach, które obecnie eksploatują wszystkie udostępnione złoża. Nawet taki mechanizm znany z moich sztygarskich czasów, czyli wydłużenie czasu pracy o soboty i niedziele – niczego tutaj nie da. Nie tylko nie wydobędziemy więcej węgla, ale jeszcze bardziej skrócimy okres funkcjonowania kopalń.
Na inwestycje nie będę namawiał państwa, bo ono nie chce tego robić. Są jeszcze zagraniczni inwestorzy prywatni, którzy – o ile nie stracili jeszcze ochoty – to mogą to zrobić, bo ceny węgla sprzyjają. Póki co ci inwestorzy sądzą się ze Skarbem Państwa o prawo do realizacji swoich planów. Wydają pieniądze, państwo ich nie zarabia. Za to zarabiają je kancelarie prawne. Z działających kopalni największą perspektywę rozszerzenia produkcji ma Bogdanka, która ma dostęp do fantastycznych geologicznie złóż w Lubelskim Zagłębiu Węglowym. Tam jest najłatwiej o potencjalne zwiększenie wydobycia. Ono zresztą jak na polskie warunki i tak jest fantastyczne, bo wynosi 10 mln t. To wynik, którego żadna polska kopalnia do tej pory nie osiągnęła.
Gdzie możemy kupić paliwa energetyczne, jeśli nie w Rosji?
W przypadku węgla sytuacja jest prosta. USA ma możliwości dostaw, o czym zapewnił prezydent Joe Biden i z tego trzeba skorzystać, zwłaszcza że mamy port, który idealnie się nadaje do przeładunku. Jeśli chodzi o gaz, to w dłuższej perspektywie czasowej mamy zapewnione dostawy z Norwegii i to zamyka nasze techniczne możliwości. Ropę, tak jak LNG można sprowadzać z daleka. Problem to ceny.
Czy w bliskiej perspektywie możemy się spodziewać problemów z zatankowaniem paliwa do baku?
Nie sądzę, bo producenci paliw mają zdolność dopasowywania produkcji do potrzeb. W tym zakresie są spore rezerwy. Podaż jest możliwa. Tylko cena jest nieprzewidywalna, a co za tym idzie – skutki społeczne. To wszystko są produkty, które musimy kupić, by funkcjonować. Dostęp do surowców energetycznych jest podstawowym parametrem cywilizacji.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Dlaczego kneblujecie usta???
Czy to uczciwe w obiczu wojny? Na inwestycje nie będę namawiał państwa, bo ono nie chce tego robić. Są jeszcze zagraniczni inwestorzy prywatni, którzy – o ile nie stracili jeszcze ochoty – to mogą to zrobić, bo ceny węgla sprzyjają.
Realista. (y)