Umowa społeczna dla górnictwa zakłada, że ostatnie kopalnie fedrujące węgiel energetyczny na Górnym Śląsku mają pracować do 2049 r. Coraz częściej słychać jednak obawy, że biorąc pod uwagę zapaść w pracach odtworzeniowych, ich koniec może nastąpić dużo wcześniej.
Pandemia koronawirusa bardzo mocno uderzyła w spółki węglowe. W minionym roku drastycznie zmniejszyło się zapotrzebowanie na energię, a co za tym idzie na węgiel. To odbiło się zarówno na produkcji węgla oraz na finansach kopalń. Dla przykładu, podczas gdy jeszcze w 2019 roku – największa spółka węglowa Polska Grupa Górnicza – wyprodukowała 29,5 mln t, to w minionym roku musiała znacząco ograniczyć produkcję do 24,3 mln t. O tym, czy w tym roku uda się wypracować zapowiedziany cel produkcyjny na poziomie ok. 24 mln t powinniśmy się dowiedzieć już za kilka tygodni.
W momencie, kiedy brakuje pieniędzy, pierwsze pod topór idą wydatki na inwestycje.
„Polska Grupa Górnicza, uwzględniając pogarszającą sytuację rynkową w zakresie popytu na węgle energetyczne (której symptomy pojawiły się już pod koniec 2019), znacząco ograniczyła zakres inwestycji (w porównaniu do roku 2019), a program inwestycyjny dostosowała do bieżących uwarunkowań, potrzeb oraz możliwości finansowych spółki” - czytamy w ostatnim dostępnym raporcie spółki podsumowującym miniony rok.
Z raportu wynika, że w 2020 r. PGG na realizację planu inwestycyjnego poniosła łączne nakłady w wysokości 1,035 mld zł, podczas gdy rok wcześniej wydatki te wyniosły 1,684 mld zł. Jak widać spółka za wszelką cenę chciała zapewnić utrzymanie na przyzwoitym poziomie budownictwa inwestycyjnego, w szczególności prac związanych z budową i rozbudową poziomów wydobywczych oraz pogłębianiem i modernizacją szybów, co bezpośrednio przekłada się na odtwarzanie frontów wydobywczych. Łączne nakłady w zakresie budownictwa inwestycyjnego wyniosły w 2020 r. 526,6 mln zł, czyli niewiele mniej niż rok wcześniej, kiedy było to 534,9 mln zł. Znaczącą różnicą widać za to jeśli chodzi o nakłady związane z zakupami maszyn i urządzeń do wyposażenia kompleksów ścianowych oraz modernizacjami posiadanego parku maszynowego. W tym wypadku jest to kwota o więcej niż połowę mniejsza – w 2019 r. był to 1,149 mld zł, a w 2020 r. już tylko 509,2 mln zł.
- W tym roku jest jeszcze gorzej. Spółka walczy o przetrwanie, więc wydajemy pieniądze tylko na niezbędne rzeczy. O prawdziwych inwestycjach trudno w ogóle mówić. Coraz bardziej realne jest pytanie, czy kopalnie przetrwają kolejne lata. Wygląda na to, że cała umowa społeczna może się okazać fikcją. Kopalnie zamkną się same, bo nie będzie co fedrować – mówi jeden ze związkowców, który prosił o zachowanie anonimowości.
Jak zaznacza związany z górnictwem b. wiceminister gospodarki Jerzy Markowski, to, co obserwujemy, to równia pochyła.
- Każde wydobycie surowca jest czynnością, która musi być równoważona nakładami inwestycyjnymi na udostępnianie nowych zasobów. Bez tego sczerpujemy dostępne zasoby i nie odtwarza się nowych. Od 8 lat nakłady inwestycyjne w górnictwie są co roku prawie o połowę mniejsze, co już wkrótce będzie miało fatalne skutki – przestrzega Markowski.
Jak wskazuje brak inwestycji wiąże się dwoma kluczowymi następstwami.
- Po pierwsze skoro nie są udostępniane bardziej ekonomicznie efektywne złoża, to siłą rzeczy podnosimy koszty produkcji węgla w kopalniach jeszcze istniejących. Druga konsekwencja jest taka, że stajemy przed barierą wzrostu albo utrzymania poziomu wydobycia. Właśnie z tym musimy radzić sobie teraz w Polsce - nie jesteśmy w stanie wydobyć tyle węgla, ile potrzebuje polska gospodarka, czego dowodem jest import. To są zaniechania, których nie da się odtworzyć w ciągu nawet dwóch czy trzech lat, a obecna sytuacja tylko pogłębia ten stan. Skutki będą katastrofalne. Póki co ratunkiem dla energetyki był import, głównie z Rosji. Natomiast już pomału widać, że Rosjanom bardziej opłaca się kierować cały eksportowany węgiel wyłącznie na rynki azjatyckie i już wkrótce możemy nie mieć dostępu do węgla zza wschodniej granicy. U nas państwo nie będzie inwestowało we wzrost wydobycia, a spółki węglowe nie mają na to pieniędzy. Dlatego biorąc pod uwagę fakt, że żadne państwo ościenne nie ma tak dużej zdolności do produkcji energii elektrycznej, żeby nam jej sprzedać tyle ile potrzebujemy, pakujemy się w totalny deficyt energetyczny. Jakimś sposobem na wyjście z tej sytuacji mogłaby być zgoda na prywatne inwestycje w górnictwo – wskazuje Markowski.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.