Inflacja to efekt bezprecedensowego szoku na rynku surowców, gwałtowny wzrost popytu, który podbija ceny transportu i ogranicza dostępność towarów - mówi w rozmowie z portalem netTG.pl Gospodarka i Ludzie PIOTR BUJAK, główny ekonomista, dyrektor Departamentu Analiz Ekonomicznych Banku PKO BP.
Niektórzy ekonomiści przestrzegają przed inflacją, która jest największa od dekady. Słusznie?
Inflacja jest już najwyższa od dwóch dekad. Składa się na nią wiele czynników. W zależności od tego, do których czynników dany ekonomista przykłada większą uwagę, taką przyjmuję retorykę. Faktem jest, że pandemia, a w szczególności wychodzenie z niej, przejściowo zwiększa presję inflacyjną.
Faktem jest także to, że działania antykryzysowe wprowadzone przez rząd i NBP, które uratowały gospodarkę przed jeszcze głębszą recesją, także dokładają swoją cegiełkę do procesów cenotwórczych. Dodatkowo, mamy bezprecedensowe szoki na rynku surowców, gwałtowny wzrost popytu, który podbija ceny transportu i ogranicza dostępność towarów. Jeżeli jednak odsiejemy te wszystkie szoki, pozostają też czynniki strukturalne, które w polskiej gospodarce prowadzą do narastania presji inflacyjnej już od 2019. Z tą presją należy się liczyć, bo ona zapowiada, że podwyższona inflacja może zostać z nami nie na kwartały, ale na lata, i to nawet jeżeli NBP zareaguje podnosząc stopy procentowe.
Mówi się, że rosnącej gospodarce, konsumpcji, inflacja jest potrzebna ze względów higienicznych
Inflacja jest przydatna po okresie kryzysu, a takim była pandemiczna recesja, gdyż pozwala zredukować narosłe w jego czasie zadłużenie, zarówno sektora prywatnego, czyli firm i konsumentów, jak i publiczne. Umiarkowanie podwyższona inflacja działa też jako czynnik pobudzający gospodarkę. Umiarkowany wzrost cen zachęca do szybszej konsumpcji, a jednocześnie podwyższona inflacja zwiększa przychody i marże zysku firm, co zachęca do inwestycji i zwiększania zatrudnienia.
W jaki zakresie zaszkodzi ona najmniej zarabiający, najbiedniejszym?
Kluczowa jest struktura inflacji, gdzie obecnie pod względem skali wzrostu cen wyróżnia się energia, paliwa, a ostatnio coraz bardziej także żywność. Osób najbiedniejszych nie interesuje spadek lub wolniejszy wzrost cen towarów i usług, na które ich po prostu nie stać. Pochylając się na negatywnym wpływem inflacji na sytuację finansową osób o niższych dochodach warto także pamiętać o innym procesie zachodzącym w gospodarce. Mam tu na myśli dynamiczny wzrost wynagrodzeń, którego rozkład także nie jest równomierny i w ostatnich latach w największym stopniu dotyczy właśnie osób o niższych wynagrodzeniach.
W efekcie, przeciętnie dla ogółu pracujących, a zwłaszcza dla osób o niższych wynagrodzeniach, skala wzrostu dochodów z tytułu pracy, ale też takich świadczeń jak 500+ lub jako efekt obniżenia obciążeń podatkowych jak planuje się w Polskim Ładzie, z naddatkiem pokrywa rosnące ceny. Jednocześnie, nie można zapominać o tym, że dynamiczny wzrost wynagrodzeń jest czynnikiem cenotwórczym - podnosi koszty pracy, odpowiadając m.in. za wyższe ceny wielu usług. Jeśli chcemy szybkiego wzrostu płac, musimy się liczyć z tym, że efektem obocznym będzie presja na wzrost cen.
Spada wartość złotówki, biedniejemy. O ile obniżyła się wartość nabywcza pieniędzy Polaków?
Odnotowana w sierpniu inflacja na poziomie5,5 proc. oznacza, że za 100 zł można kupić o 5,5 proc. mniej towarów i usług niż rok wcześniej. Jednocześnie rosną jednak wynagrodzenia, w sierpniu w sektorze przedsiębiorstw przeciętnie o 9,5 proc. r/r. W ciągu ostatnich 2 lat (od sierpnia 2019) przeciętnie ceny wzrosły o 8,3 proc., a płace o 14 proc.
To pokazuje, że wciąż, przeciętnie, pomimo wyższych cen Polacy z roku na rok mogą kupić więcej towarów i usług. Tu może jedno zastrzeżenie – nie bez przyczyny co chwilę używam słowa „przeciętnie” – w makroekonomii operujemy na uśrednionych wartościach. Tym czasem w rzeczywistości są też pracujący, których dochody nie wzrosły wcale lub wzrosły słabiej od inflacji i ich sytuacja pogorszyła się. Takie osoby stanowią jednak mniejszość.
Jak inflacja wpływa na gospodarkę, która po pandemii jest na linii wznoszącej?
Inflacja wpływa na gospodarkę wielokanałowo. Z jednej strony podnosi dochody budżetu państwa i pozwala szybko „wyrosnąć” z zadłużenia powstałego na skutek wdrożenia publicznych programów pomocowych, gdy wybuchła pandemia. Inflacja tworzy także środowisko ułatwiające firmom zwiększanie marż.
Z drugiej strony inflacja, zwłaszcza jeśli stoją za nią wzrosty cen dóbr pierwszej potrzeby, może zniekształcać strukturę konsumpcji. Przykładowo wzrost cen energii i innych kosztów użytkowania mieszkania może oznaczać, że część gospodarstw domowych będzie musiała ograniczyć konsumpcję innych dóbr. Uparcie zbyt wysoka inflacja stwarza więc ryzyko w dół dla prognoz konsumpcji na kolejne lata.
Czy już nie powinna interweniować Rada Polityki Pieniężnej?
Rada Polityki Pieniężnej powinna interweniować, ale z innego powodu. Prowadzona przez nią polityka zerowych stóp procentowych może w negatywnym scenariuszu doprowadzić do destabilizacji sytuacji w sektorze finansowym i na rynku nieruchomości.
Dodatkowo historycznie niski poziom stóp powoduje, że proces zmiany struktury oszczędności gospodarstw domowych, który w normalnych warunkach trwałby kilka lub kilkanaście lat, zachodzi dużo szybciej, co –przy ograniczonej podaży bezpiecznych, lecz rentownych inwestycji – przekłada się na wzrost ryzyka dla portfela inwestycyjnego gospodarstw domowych, który nie jest proporcjonalny do zmian poziomu ich tolerancji ryzyka. Jeżeli chodzi o inflację konsumencką, to tak jak powiedziałem wcześniej: jej źródła mają głównie charakter zewnętrzny lub strukturalny, a więc w tym przypadku podwyżki stóp procentowych niewiele pomogą.
Kiedy inflacja stanie się niebezpieczna dla naszych portfeli?
Na takie pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Niektórzy nie chcieliby inflacji widzieć w ogóle, gdyż jakikolwiek wzrost cen redukuje siłę nabywczą. Inni uważają, że taką granicą jest wzrost wynagrodzeń – jeśli inflacja jest niższa od wzrostu wynagrodzeń, to siła nabywcza Polaków wciąż rośnie.
Moim zdaniem na dłuższą metę ważne jest, aby wzrost inflacji nie podkopywał konkurencyjności gospodarki i nie doprowadził do jej destabilizacji, bo to mogłoby trwale pogorszyć sytuację gospodarczą i warunki na rynku pracy, a więc zaciążyć na portfelach większości Polaków.
Jak wpływa na nasz handel zagraniczny?
Tu znaczenie ma nie tyle poziom inflacji CPI, ale ogół trendów cenowych w krajowej i światowej gospodarce. To co teraz obserwujemy, to wzrost cen, który ma globalny charakter i dotyczy w zasadzie wszystkiego. Dlatego podwyższona inflacja w Polsce nie oznacza utraty konkurencyjności przez Polskę.
Przechodząc do wpływu inflacji na saldo handlu zagranicznego - wzrost cen paliw widoczny jest w rosnącym imporcie ropy naftowej. Wcale nie importujemy jej więcej w ujęciu ilościowym, ale jej ceny poszły wyraźnie do góry. Wyższe ceny frachtu podbijają import usług transportowych oraz ceny niektórych towarów importowanych. Z kolei z drugiej strony - jeśli rosnąca inflacja podniesie żądania płacowe i doprowadzi do jeszcze szybszego wzrostu płac, to może to ograniczyć konkurencyjność naszego eksportu. Efektem będzie więc obniżenie nadwyżki handlowej.
Kiedy inflacja powinna zahamować?
Inflacja może zacząć hamować w I kwartale 2022, ale będzie to głównie efekt bardzo wysokiej bazy statystycznej z tego roku. Czynniki strukturalne, oczekiwania wysokiego popytu w gospodarce, a także plany regulacyjno-podatkowe sugerują, że w najbliższych latach inflacja może pozostać zbliżona do lub wyższa niż 4 proc.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Oby inflacja rosła mniej niż nasze płace, byśmy gonili mieszkańców bogatej Zachodniej Europy w zakresie zasobności naszych portfeli