Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej uważa, że ponad 3,8 mld zł straty górnictwa węgla kamiennego po 11 miesiącach 2020 r. to kolejny argument za tym, by postawić na najtańsze i odporne na wstrząsy koniunktury źródła odnawialne. Zdaniem ekspertów strategia energetyczna powinna uwzględnić potencjał farm wiatrowych na lądzie, które także podczas pandemii COVID-19 budują gospodarkę.
- Za 3,8 mld zł można byłoby zbudować kolejne 700 MW nowych mocy w farmach wiatrowych na lądzie. Oznaczałoby to podwojenie wyniku, który branża w rzeczywistości zanotowała w 2020 r. oddając do użytku 731 MW. Dzięki temu mamy dziś w Polsce łącznie 6,6 tys. MW mocy wiatrowych, które umożliwiają pokrycie zapotrzebowania na energię ok. 6,7 mln gospodarstw domowych – informuje stowarzyszenie.
Przypomina, że farmy wiatrowe stawiają inwestorzy za własne pieniądze. Pomoc państwa polega jedynie na zagwarantowaniu stałej ceny odkupu zielonej energii w ciągu 15 lat.
- Wiatraki będą więc dla państwa źródłem dodatkowego dochodu. Zagwarantowanie stałej ceny, niższej od cen rynkowych, pozwoliłoby uzyskać od inwestorów po 15 latach działania elektrowni ponad 1 mld zł – podkreśla PSEW.
Potencjalny przyrost dodatkowych 700 MW to zdaniem ekspertów od energetyki wiatrowej tania i bezemisyjna energia dla kolejnych 900 tys. polskich rodzin lub nawet dwukrotnie większej liczby gospodarstw domowych w przypadku przyrostu 1,4 tys. MW.
- Energia z farm wiatrowych na lądzie pod względem kosztów wytworzenia jest dzisiaj najbardziej konkurencyjna nie tylko na świecie, ale także w Polsce. Z szacunków PSEW wynika, że w naszych warunkach każde 1 tys. MW dodatkowej mocy z wiatru w systemie przekłada się na obniżenie hurtowych cen energii średnio o 20 zł/MWh. Dalszy rozwój farm wiatrowych na lądzie będzie łagodził nieuniknione wzrosty cen energii na polskiej giełdzie – czytamy w informacji na stronie stowarzyszenia.
Ubiegłoroczny przyrost mocy był pierwszym po kilku latach inwestycyjnego zastoju. W następnych latach przybędzie kolejne 4 tys. MW. Jednak dalszy rozwój najtańszego źródła energii elektrycznej nie będzie możliwy bez złagodzenia barier lokalizacyjnych nałożonych tzw. ustawą odległościową.
- Dzięki dodatkowym mocom wiatrowym, w 2020 r. moglibyśmy więc uniknąć rekordowo wysokich zakupów energii za granicą. Jak wynika z obliczeń PSEW, przy dodatkowych 700 MW ubiegłoroczny import spadłby o 16 proc. Z tego tytułu w kieszeni zostałoby nam lekko 0,5 mld zł. Oszczędności podwoiłyby się przy wzroście mocy o 1,4 tys. MW, a import spadłby o jedną trzecią – czytamy.
Eksperci przypominają, że spadek zużycia energii podczas lockdownu tylko w pewnym stopniu zwiększył szansę na wywiązanie się ze zobowiązań w zakresie udziału zielonej energii w miksie energetycznym. Na koniec 2020 r. Polska miała wykazać się 19 proc. udziałem odnawialnych źródeł w sektorze produkcji energii elektrycznej, przy 15-proc. udziale OZE w finalnym zużyciu energii.
- Wstrzymanie inwestycji na wiele lat zrobiło jednak swoje. Częściowe luzowanie ograniczeń na ostatniej prostej, nawet przy sporej determinacji branży, przyniosło jedynie 16,3 proc. udziału OZE w zużyciu energii elektrycznej. Przyrost kolejnych 700 MW pozwoliłby zaś zazielenić 17,6 proc. polskiej elektroenergetyki. Gdyby to było 1,4 tys. MW, to byłoby to hipotetycznie moglibyśmy niemal osiągnąć wyznaczony dla sektora wytwarzania energii pułap – informuje PSEW.
Dodatkowe inwestycje ograniczyłyby emisję dwutlenku węgla – o blisko 2 mln t w skali roku. Żeby osiągnąć taki wynik potrzeba byłoby zasadzić w Polsce ponad 94 mln drzew. Analogicznie, przyrost mocy rzędu 1,4 tys. MW ograniczyłby emisję całej polskiej gospodarki o 2,5 proc. skutkując rocznym zmniejszeniem emisji na poziomie 3,8 mln t.
roc. skutkując rocznym zmniejszeniem emisji na poziomie 3,8 mln t.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.