- Po tym wszystkim byłem tak zmęczony, że w łaźni zasnąłem pod prysznicem. Od tej katastrofy mija właśnie 50 lat i wciąż trudno mi opisać emocje, które towarzyszyły akcji ratowniczej. Na pewno było to szczęście i ulga, gdy udało się wydobyć na powierzchnię uwięzionych. Przykre było to, że życie stracił 19-letni chłopak. Być może zabrakło mu górniczego szczęścia, a może po prostu doświadczenia – mówi Jerzy Grela, uczestnik wydarzeń, które rozegrały się w kopalni Zawadzki w lipcu 1969 r. Dąbrowie Górniczej. To tam woda, która wdarła się do wyrobisk, spowodowała zniszczenia i uwięziła 80 górników.
Woda pochodziła z osadnika Jadwiga II. Powstał on w miejscu, gdzie w przeszłości wybierano węgiel metodą odkrywkową. Po zakończonej eksploatacji nie zasypano wyrobiska, tylko postanowiono je wykorzystać. Wpuszczano tam wodę popłuczkową i odzyskiwano miał, który był sprzedawany do elektrowni. Niestety 24 lipca około południa woda wdarła się do wyrobisk wentylacyjno-podsadzkowych doprowadzających podsadzkę do oddziałów wydobywczych G2 i G3, położonych na głębokości ok. 60 m. Potem spłynęła do przekopu materiałowego na głębokości 125 m, aż w końcu dostała się do głównego poziomu wydobywczego kopalni na głębokości 250 m. Oszacowano, że pod ziemię dostało się ponad 100 tys. m sześc. wody i mułu węglowego.
Pełna mobilizacja
- Pracowałem wówczas na nocną zmianę. Byłem górnikiem w oddziale G5. Po pracy wróciłem do domu. Później przyszedł do mnie kolega z informacją, że coś się stało w kopalni. Z czystej ciekawości poszliśmy sprawdzić co. Na terenie zakładu zobaczyliśmy potężny lej i dowiedzieliśmy się, że woda wdarła się do kopalni. Potem zgłosiłem się do kierownictwa mojego oddziału. Wraz z innymi zostałem oddelegowany do prac zabezpieczających przy osadniku Jadwiga – wspomina 75-latek.
W wyniku katastrofy w bezpośrednim zagrożeniu znalazło się 120 ludzi. Kierownictwo akcji stwierdziło, że w rejonie wyrobisk oddziału G3 przebywa 81 górników. Później ustalono, że na ratunek czeka jednak 80 pracowników.
- Informacja była taka, że ci ludzie byli w większości skoncentrowani właśnie na oddziale G3 przy ścianie wydobywczej. Była nadzieja, że właśnie tam będą razem. Zakładano też, że mogli się rozdzielić. Nie wykluczano tego, bo to, co ich spotkało na dole, musiało wprowadzić chaos i panikę – opowiada 75-latek.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Na scianie 80 gorników.....wiadomo technika dziś jest inna ale proporcjonalnie dzis to jest kilkanscie ludzi a na powierzchni armia urzedników,zwiazkowców i innych przykawek co siedzą na plecach górnika by ten fedrowal bo kazdy chce miec 10 -tego pieniazki na koncie.