Urodził się, gdy Polski nie było na mapie świata. Jako 24-latek bronił niepodległości kraju w kampanii wrześniowej. Po przegranej wojnie obronnej był członkiem Narodowej Organizacji Wojskowej i działał w konspiracji, jednocześnie pracował w kopalni Kazimierz-Juliusz. Dziś Dezyderiusz Kwiatek ma 103 lata i prawdopodobnie jest najstarszym byłym górnikiem w Polsce.
Spotkanie z górniczym seniorem było planowane z pewnym wyprzedzeniem. Jak zastrzegali jego bliscy, wiele zależy od dyspozycji dnia. Tego dnia forma dopisywała i można było porozmawiać o tym, jak kiedyś wyglądała praca w Kazimierzu-Juliuszu. Kopalni, która przeszła do historii jako ostatni zakład wydobywający węgiel kamienny w Zagłębiu Dąbrowskim.
- Starałem się przypomnieć sobie jak najwięcej – zastrzegł nasz bohater, który do spotkania przygotowywał się przez trzy dni.
Niestety nie wiadomo, kiedy Dezyderiusz Kwiatek rozpoczął prace w Kazimierzu-Juliuszu, bo żadnej dokumentacji nie posiada. Według naszych ustaleń musiało to być w czasie wojny, kiedy zakład został przejęty przez koncern Preussag z Berlina. Wówczas było to Kasimir-Julius Grube. Trafił do oddziału szybowego. W ten sposób kontynuował górnicze tradycje w rodzinie. Jego ojciec Józef, w zagłębiowskiej kopalni zajmował się końmi, które pracowały na dole.
- Pamiętam, jak remontowano szyby Kazimierz I i Kazimierz II oraz gdy budowano szyby Maczki i Bory – wspomina senior. Te modernizacje w kopalni przeprowadzono pod koniec lat 50. ubiegłego stulecia.
Na wagę złota
Na pytanie, jak pracowało się w kopalni, Dezyderiusz Kwiatek odpowiada krótko. - Było ciężko. Dużo wody i błota.
- Dobre buty były na wagę złota. Żydzi mieli przedsiębiorstwa, które produkowały odpowiednie obuwie. Mieli jakiś sposób, by buty nie przemakały. Chyba je gotowali albo prażyli. Jedną parę dostałem kiedyś na Barbórkę – dodaje 103-latek pochodzący z nieistniejącego już Grabocina. Obecnie wraz z rodziną mieszka w Bielsku-Białej-Wapienicy.
Były górnik mieszkał w dzielnicy Juliusz, więc do pracy miał niedaleko, było to ok. 2 km. Chodził na nocne zmiany, które rozpoczynały się o godz. 22.00. W tamtych czasach o godz. 21.30 w kopalni uruchamiał się sygnał dźwiękowy. To on przypominał, że za pół godziny zacznie pracę kolejna zmiana.
- Praca w nocy była dobrze płatna i dlatego trzeba było pilnować roboty. Życie kosztowało, szkoła dzieci kosztowała. Czasem pracowało się nawet i 24 godziny, bo było dużo pilnych robót, a wydobycie musiało iść. Węgiel był potrzebny – wspomina były górnik szybowy.
W 1942 r. w Kazimierzu-Juliuszu roczne wydobycie przekroczyło 1,3 mln t. Trzynaście lat później wyniosło ono ponad 1,1 mln t, a gdy pan Dezyderiusz kończył pracę w kopalni na początku lat 70. produkcja zbliżała się do 1,9 mln t przy zatrudnieniu wynoszącym ok. 5 tys. pracowników.
Praca na noc miała znaczący wpływ na zegar biologiczny byłego górnika.
- Do dziś teść ma problemy ze spaniem w nocy i jego rytm dobowy jest zaburzony. Ciężko pracował i robił to wszystko dla rodziny – dla swojej żony i trzech córek. Poza tym praca przy szybach sprawiła, że jest bardzo wrażliwy na przepływ powietrza. Od razu wyczuwa nawet najmniejszy przeciąg – mówi Józef Gliwicki, zięć Dezyderiusza Kwiatka. Przypomina także o pewnym rytuale, który miał miejsce zawsze po zakończonej zmianie w kopalni.
- Gdy teść wracał nad ranem po pracy, to przed jedzeniem zawsze napił się wódki, a potem szedł spać.
W czasie rozmowy pan Dezyderiusz wspomina także karbidki i kaplicę św. Barbary.
- Jak nie było zepsutego powietrza, to można było palić karbidkę i do Barbórki się chodziło – mówi 103-latek, który wspomina dawnych kolegów i opisuje, jakie relacje panowały w kopalni.
- Wtedy nikt się nie wywyższał. Byli zwykli pracownicy, sztygarzy i nadsztygarzy, ale wszyscy pozostawali w relacjach koleżeńskich. Wtedy w kopalniach zabiegano o pracownika, bo trzeba było fedrować.
Wypadek i wojna
Pan Dezyderiusz w życiu parę razy otarł się o śmierć. W kopalni zdarzyło mu się wpaść do szybu. Życie uratowały mu belki, na których się zatrzymał. W następstwie tego wypadku pojawiły się problemy ze słuchem. Gdy pracował w Kazimierzu-Juliuszu, był także członkiem organizacji partyzanckiej tzw. Grupy Ordona. Działał tam pod pseudonimem „Saper” i dowodził drużyną w plutonie Narodowej Organizacji Wojskowej z Grabocina. 22 członków Grupy Ordona zginęło 7 września 1943 r. podczas obławy zorganizowanej przez hitlerowców w okolicach Strzemieszyc.
Były górnik był także podejrzewany przez służby bezpieczeństwa.
„Sprawa operacyjna dot. Kwiatek Dezyderiusz, imię ojca: Józef, ur. 01-05-1915 r. Kontrola operacyjna byłego członka Związku Jaszczurczego, Narodowej Organizacji Wojskowej i NSZ w Grabocinie w czasie II wojny światowej, podejrzanego o zniszczenie transformatora zaopatrującego w energię elektryczną KWK Kazimierz w Sosnowcu” - taką adnotację możemy znaleźć w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej.
Pan Dezyderiusz kopalni Kazimierz-Juliusz nie widział już od wielu lat i z wielkim bólem przyjął fakt, że zakład, w którym pracował, został zlikwidowany. Pamiątką po kopalni jest dyplom oraz bryłka węgla pochodząca z ostatniej tony wydobytej w ostatniej kopalni węgla kamiennego w Zagłębiu Dąbrowskim. Otrzymał ją od b. dyrektora Kazimierza-Juliusza, Bogdana Zamarlika, a do domu w Wapienicy przywieźli mu ją związkowcy Grzegorz Sułkowski i Jacek Rączka. W czasie rozmowy z nami cały czas towarzyszyła mu ta niewielka część kopalni, której już nie ma.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
W kery firmie robi? We Alpexie robiom niy dużo modsze chopy
Dużo zdrówka dla Pana [...]
Ziom chyba nie masz racji. W tych czasach nie szło się na emeryturę po 25 latach pracy dołowej tylko w normalnym wieku emerytalnym.
ZUS placze czytajac ten artykol
Ponad 50 lat na emeryturze...