Stary żart o tym, że „drożeje ropa, bo drożeje transport ropy, bo drożeje ropa” zna każdy, kto chociaż trochę interesuje się rynkami surowców. W rozmówkach analityków brakuje jeszcze jednak paradoksu zamykanych/wygaszanych/wyciszanych (niepotrzebne skreślić) kopalń, związanego nieadekwatną liczbą - brakiem lub nadmiarem - rąk do pracy. Jak się bowiem okazuje, zawód górnika staje się prawie pracą sezonową, w zależności od odchyleń koniunktury i aktualnego zapotrzebowania.
Jeszcze nie tak dawno, bo jakieś trzy lata temu, czeskie OKD miały ambitny plan podbicia części polskiego rynku węglem ze złóż ostrawskich i karwińskich. Rodzime górnictwo przechodziło właśnie niemały kryzys, zwały rosły w tempie oszałamiającym, w kraju wszyscy krzyczeli o przeroście zatrudnienia i konieczności uszczuplenia górniczego, rzekomo rozpasanego przywilejami stanu. Kondycja polskiej branży górniczej leciała ostro w dół, a w konkurencji z węglem importowanym producenci musieli wspierać się dumpingowymi cenami.
Niewiele wody upłynęło w rzekach, a sytuacja nieco się odwróciła. Czesi polskiego rynku nie podbili, a wręcz przeciwnie, nawet u siebie musieli zacząć zwijać biznes (według planu – zakończenie produkcji ma nastąpić w 2023 r.). Dzisiaj minister Grzegorz Tobiszowski snuje prognozy, że być może w niedalekiej przyszłości będziemy w stanie zwiększać eksport za południową granicę, gdzie z powodu renty geograficznej mamy naturalnie korzystne warunki logistyczne. Póki co, zamiast węgla eksportujemy… górników.
W górnictwie polskim w tym czasie, w ramach „optymalizacji kosztów stałych”, zatrudnienie w branży zmalało o 20 tys. osób, z czego część to wciąż zdolne do pracy osoby. Paradoksalnie, wiele z nich miejsca pracy znalazło w Czechach, gdzie lokalni górnicy odeszli na emerytury, a państwo i uczelnie nie przewidują już dalszego wspierania tej gałęzi gospodarki, więc o nowych adeptów sztuki górniczej ciężko. Naszych „importowanych” jednak bardzo sobie chwalą.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pewien drobiazg. Lata wstrzymywanych inwestycji w kopalniach celem redukcji kosztów (przynajmniej na papierze) doprowadziły do tego, że od końca ubiegłego roku rynek w Polsce musi mierzyć się ze sporym deficytem, który dodatkowo nakręcają braki kadrowe. Już teraz część kopalń musi posiłkować się pracownikami, a jakże – z zagranicy głównie z Ukrainy, gdzie konflikt zbrojny uniemożliwia regularne wydobycie. Z jednej strony więc „eksportujemy” polskich specjalistów na południe, z drugiej „importujemy” pracowników ze wschodu.
Górnicy na Śląsku nie kryją się już z tym, że zawód nie niesie za sobą już tyle prestiżu, co kiedyś. Wprawdzie wciąż pozostała duma i tradycje, ale nikt ze zjeżdżających pod ziemię nie ukrywa, że cały górniczy trud jest wciąż tak finansowo opłacalny jak kiedyś. Dlatego właśnie część ekspertów komentujących plan 50 proc. udziału węgla w miksie energetycznym Polski do 2050 r. ostrzega, że w pewnym momencie może zwyczajnie zabraknąć rąk do pracy na dole.
I tak oto dochodzimy do powtarzanego w ub. tygodniu paradoksu: „górnictwo źle przędło, bo pracowników było za dużo, ergo trzeba było ich usunąć ze statystyk zatrudnienia, ergo teraz nie ma komu pracować, ergo górnictwo może prząść jeszcze gorzej”. Mimo skali operacji, okazuje się, że branża podlega może jeszcze nie sezonowym, ale bardzo ostrym wahnięciom strategicznym, mimo że w zasadzie w globalnym handlu węglem nie uczestniczy i ceny światowe powinny na Polskę oddziaływać ze zmniejszoną siłą.
Mimo wszystko nie jest chyba aż tak źle – skoro rąk do pracy brakuje, to znaczy, że jest jeszcze co kopać. A jeśli nasi południowi sąsiedzi potrzebują polskich specjalistów, to znaczy, że mamy do zaoferowania coś więcej niż tylko surowiec, bo przede wszystkim: wiedzę i doświadczenie.
Dyrektor Działu Analiz Rynku Węgla Energomix i założyciel serwisu polishcoaldaily.com.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Za kilkanaście lat to wiele się w branży wydobywczej może zmienić, więc nie ma co tak wyprzedzać przyszłości
Ja bym tak o te braki kadrowe sie nie zamartiwal bo narazie mamy optymalne oblozenie i trzeba sie skupic na wydobyciu