„Górnośląska święta” była kilkuletnią dziewczynką, gdy razem ze starszym bratem wdrapywali się na wieżę rodzinnego pałacu Tiele-Wincklerów w podbytomskich Miechowicach z panoramą przemysłowego Górnego Śląska lat siedemdziesiątych XIX w. Dzieci bawiły się w liczenie wysokich kominów kopcących w zasięgu wzroku. A było ich wtedy ponad sto.
Historia Ewy von Tiele-Winckler, wnuczki przemysłowego magnata i jednego z założycieli Katowic, dowodzi, że górnictwo przyniosło Śląskowi nie tylko węgiel i stal, rozwój i bogactwo. Wydobyło też na powierzchnię potworne plagi, ale i najprawdziwsze skarby ducha i ludzkiej kultury.
Służebnica Pańska
Kim była kobieta zwana Matką Ewą, której grób z 1930 r. w Miechowicach, opatrzony anonimową inskrypcją „Ancilla Domini” (Służebnica Pańska) po dziś dzień odwiedzają wtajemniczeni z różnych zakątków świata?
Niemieckie i anglosaskie biblioteki pełne są literatury przedmiotu, w której uznaje się ją za jedną z prekursorek systemu nowoczesnej europejskiej opieki społecznej, twórczynię rodzinnych domów dziecka i zakładów opiekuńczych dla biednych i samotnych u kresu życia, obrończynię wdów i samotnych kobiet, pracującą wśród więźniów, alkoholików i młodocianych prostytutek.
Na początku XX w. pod okiem Matki Ewy 538 jej naśladowczyń, sióstr diakonatu opiekowało się 14 050 dzieci w 61 domach, a praca na misjach za granicą, w Norwegii, Chinach, Egipcie, Gwatemali, Indiach, Syrii, na Wyspach Salomona, w Afryce i Azji rozprzestrzeniła się aż na 18 krajów świata. Z charyzmy miechowiczanki czerpała m.in. św. Teresa z Kalkuty.
Materialne ślady początków jej dzieła doszczętnie spłonęły – jak archiwum rodu w Mosznej czy pałac w Miechowicach – w 1945 r. Niszczono je też później przez wypędzenie sióstr diakonis i upaństwowienie miechowickiego domu dziecka (zrujnowanego i rozebranego w latach 90. XX w.), wysadzenie w powietrze przez saperów ruin posiadłości czy wreszcie – wieloletnie, dotkliwe szkody górnicze, które zachwiały ceglanymi budynkami tzw. Ostoi Pokoju w Miechowicach. To zespół niemal 30 budynków wzniesionych do śmierci założycielki w 1930 r., przeznaczonych dla różnych kategorii podopiecznych. To także legendarny drewniany domek Matki („własność Jezusa Chrystusa” — jak poleciła napisać nad drzwiami), remontowany dziś wraz z otoczeniem staraniem miejscowej parafii ewangelicko-augsburskiej. Dopiero odkrywane są zatarte i zapomniane ślady, w 2011 r. otwarto w Miechowicach turystyczno-historyczny Szlak Matki Ewy.
Potrójnie zapomniana
- Wcześniej, w okresie powojennym w Polsce, potrójnie skazano ją na zapomnienie – mówi Izabella Wójcik-Kühnel, kustosz wystawy „Ubogim i cierpiącym ku pomocy. Matka Ewa - bytomianka - wiara i życie”, pokazanej w Muzeum Ziemi Górnośląskiej w Ratingen i w Bytomiu, która niedawno opowiedziała o Ewie von Tiele-Winckler podczas prelekcji dla katowickiego Bractwa Gwarków. - Skazana na zapomnienie, bo była arystokratką, po drugie luteranką, a po trzecie Niemką - wylicza badaczka, dodając, że Matka Ewa, w tajemnicy przed surowym ojcem nauczyła się od jednej z sióstr gwary śląskiej, by móc porozumieć się z biedotą zamieszkującą za murami miechowickiego pałacu, wokół największej śląskiej kopalni galmanu Maria (z roku 1823) i późniejszej (od 1902 r.) kopalni węgla Preussengrube.
Zakłady przemysłowe ściągały z najdalszych wiosek Śląska i Kongresówki tłumy poszukujących pracy, ale udawało się tylko nielicznym. Dlatego obrzeża miechowickie skumulowały najpotworniejszą nędzę. Szybko spotęgował ją też masowy alkoholizm.
- Niemowlęta usypiano tam chlebem maczanym w wódce, a wiele dzieci rodziło się z syndromem FAS (płodowy zespół alkoholowy - red.). Okolicę zaludniali kalecy, bezrobotni, wdowy po górnikach bez środków do życia, przewlekle chorzy – mówi Wójcik-Kühnel. - Właśnie takim ludziom zapragnęła poświęcić życie ich dziedziczka, pochodząca z jednego z najbogatszych rodów w ówczesnym Cesarstwie Niemieckim.
Dobra tylko pożyczone
„Już we wczesnej młodości uczył mnie Duch Boży kochać biednych i wzbudził we mnie pragnienie, abym powierzone mi dobra uważała jedynie za pożyczone i możliwie jak najwięcej z nich udzielała bliźnim” - pisała w pamiętnikach Matka Ewa. Ojciec - po wieloletnich wahaniach - zezwolił jej na służbę biednym i w 1886 r. wysłał 20-letnią córkę na naukę pielęgniarstwa do prowadzonego przez Kościół ewangelicko-augsburski zakładu opiekuńczego Bethel w Bielefeld. W 1890 r. zapłacił też za pierwszy dom opieki w Miechowicach, gdzie od razu schroniło się 40 samotnych kobiet. Dwa lata później duszpasterz Bethel ks. Fryderyk von Bodelschwingh wydał zgodę, by Ewa poprowadziła w Miechowicach samodzielne protestanckie zgromadzenie sióstr.
Pieniądze czerpała z rat odsetkowych od spadku po matce Walesce, która osierociła Ewę, gdy dziewczynka miała 13 lat. Rodzina – wiedząc o słabowitym zdrowiu dziewczyny i jej skłonności do poświęceń – zastrzegła jednak, by część z 12 tys. marek rocznie przeznaczano wyłącznie dla niej, na wypoczynek i podreperowanie zdrowia. Funduszy wkrótce zaczęło brakować, bo skala pomocy przerosła przewidywania. Bywało, że siostry jedząc na obiad kartofle bez omasty, nie wiedziały, z czego ugotują kolację. Bez zażenowania, z mocną wiarą, żebrały wtedy o wsparcie u możnych. Ewa nigdy się nie oszczędzała. Gdy w Miechowicach wybuchła epidemia szkarlatyny, sprowadzony przez Tiele-Wincklera berliński lekarz, przerażony śmiertelnym żniwem, uciekł w popłochu, sama ze współsiostrami pielęgnowała ponad 270 chorych dzieci. Zmarłe grzebały własnoręcznie. Pochowały ponad 70 ciał.
Była też odważna i korzystała z szacunku, którym otaczano ją w miejscowości. Po dniach wypłaty obchodziła szynki i upijającym się ojcom wielodzietnych rodzin perswadowała, by wrócili do domów. Zapiski jej współczesnych przekonują, że rzeczywiście odstawiali kufle i odchodzili od stołów.
Drzwi otwarte dla wszystkich
Obce było jej wyrachowanie oraz wszelkie uprzedzenia na tle wyznania, narodowości, zamożności lub sposobu prowadzenia się.
„Moim usilnym życzeniem jest, aby Ostoja Pokoju również w czasach przyszłych miała zawsze otwarte drzwi i serce dla wszelkiej ludzkiej niedoli i by każdy, kto znajduje się w jakiejś ziemskiej potrzebie, czy to natury fizycznej czy duchowej, znajdował tutaj radę, pociechę, pomoc, a jeśli to jest potrzebne i możliwe, również przyjęcie i schronienie. Nigdy nie powinien duch świeckiego wyrachowania czy ludzkich kalkulacji brać góry nad świętym impulsem miłości Jezusowej. Byłby to bowiem początek najpierw wewnętrznej jego śmierci, a później i zewnętrzny upadek naszego dzieła”- napisała w testamencie.
Była ekumenicznym znakiem ścisłej więzi z Najwyższym. Zachował się opis wizyty u Matki Ewy tuż przed jej śmiercią żydowskiej rodziny z Bytomia, która postanowiła emigrować do Palestyny. Nie zważając na doktrynalne wyznaniowe różnice przyjechali prosić miechowicką świętą o pobłogosławienie na niebezpieczeństwa podróży i nowego życia.
Rozpowszechnione jest przekonanie, że gdyby Matka Ewa była katoliczką, to wyniesiono by ją na ołtarze. W wieku 18 lat przyjęła konfirmację w Kościele ewangelickim. Ale tuż po narodzeniu matka katoliczka zaniosła ją do chrztu. Ojcem chrzestnym był wtedy sam „ojciec Katowic”, przedsiębiorca Friedrich Grundmann, oddany przyjaciel zmarłego wcześniej dziadka Ewy – Franza Wincklera.
Tajemnica dziadka górnika
W środowisku arystokracji, skoncentrowanej na kapitałach i ich szybkim pomnożeniu, decydujący wpływ na fenomen wrażliwości Ewy miała z pewnością matka Waleska von Winckler - inteligentna, zachwycona sztuką, kształcąca się na własną rękę kobieta głębokiej wiary, oddana wartościom, czcicielka świętej Jadwigi Śląskiej.
To właśnie matka Ślązaczka zafascynowała Ewę opowieściami o dziadku Wincklerze z niebogatej rodziny, który mając 16 lat i bez grosza przyjechał spod Kłodzka na Górny Śląsk, aby zostać zwykłym górnikiem. Wydobywał węgiel w kopalniach Zabrza i Królewskiej Huty, gdzie zabłysnął pracowitością i zdolnościami. Skierowany do szkoły górniczej w Tarnowskich Górach, objął w Miechowicach obowiązki sztygara, a wkrótce został zarządcą kopalni i całych dóbr Franza Aresina. Po jego śmierci poślubił (w aurze mezaliansu) starszą o 14 lat wdowę. Dokupił Mysłowice, wieś Katowice (jej zarządcą uczynił Grundmanna). Władał 69 kopalniami węgla kamiennego, 14 kopalniami rud, hutami cynku i żelaza. W 1840 r. król pruski uczynił go szlachcicem. Do śmierci jednak – jak wynikało z opowieści matczynych Ewy – nie zapomniał o swoich korzeniach. Nie wyzbył się przyjaźni i szacunku dla prostych ludzi kopalń. Zbierał z zachwytem podziemne minerały, których piękno i tajemnica uwodziły jego wyobraźnię i rozum.
Część tych kamieni (niekiedy, jak okazało się, zupełnie nieszlachetnych, z zielonkawej przemysłowej szlaki) odnaleziono po latach w zakamarkach domku Matki Ewy w Miechowicach. Przechowywała je jak drogocenne pamiątki pod dziadku górniku...
W blasku górniczych kamieni bardziej zrozumiały staje się wiersz, który niezwykła arystokratka z Miechowic napisała w młodości, niedługo po swoim ślubowaniu, że „całe swe życie poświęci służbie dla ludzi chorych, samotnych i potrzebujących opieki, zwłaszcza dla opuszczonych i porzuconych dzieci”:
Ludu mojej Ojczyzny wśród dymów i mgły,
Tobie chcę być wierna po kres moich dni.
Oddaję ci serce i całe swe życie.
Me siły i moją miłość chcę ci dać całkowicie...
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Myślę, że gdybym znał wcześniej historię naszej Matki Ewy nie zostałbym z wyboru ateistą. Chwała ludzkiej wzniosłości!