Trudno na osiedlu fińskich domków w Lędzinach znaleźć rodzinę, która nie miałaby żadnych związków z kopalnią i górnictwem. W przebudowanych już dziś, a pochodzących z 1949 r. domkach przycupnęły wielopokoleniowe rodziny. I nawet gdy kopalnia nie jest już głównym tematem przy stole, to dzień św. Barbary godnie się tam obchodzi.
Piotr Koczur, rocznik 1945, pracę na kopalni Ziemowit zakończył w 1991 r., po ponad 28 latach. Nie wybierał się na emeryturę, raczej o tym kroku zdecydowano za niego. Lata 90. w polskim górnictwie to czas transformacji gospodarczej i pierwszych likwidacji kopalń.
– Pozwalniali wszystkich, oddziały zostały wyczyszczone. Pamiętam, jak sześciu sztygarów z oddziału poszło na emeryturę – wspomina po latach. – Nie poszedłem już nigdzie do pracy, pomagałem żonie, która pracowała w magazynie. Mój ojciec Gustaw pochodził z Nowego Bierunia i też był związany z Ziemowitem – dodaje.
Dzisiaj mieszka z synem Krzysztofem, synową Gabrielą i wnukami. Kibicuje i synowi, i wnukowi, którzy też są górnikami.
Wszyscy oglądają mecze i interesują się piłką nożną. Nic dziwnego, dziadek Piotr grał w Górniku Lędziny od 1967 do 1974 r.
Nikt się nie wykruszył
Krzysztof Koczur pojawił się na kopalni w 1998 r., zaraz po studiach na Politechnice Śląskiej, skończył Wydział Górnictwa i Geologii. W fińskim domku mieszka od urodzenia, ten należał do rodziców jego mamy – dziadek Franciszek pracował na kopalni i tak dostał przydział na mieszkanie.
– Miałem miesięczne praktyki na kopalni i byłem zdecydowany zostać tu na dłużej. To była moja pierwsza i jak dotychczas jedyna praca. Oczywiście bliskość kopalni i domu też była dużym plusem – podkreśla Krzysztof Koczur.
Przeszedł wszystkie szczeble górniczej kariery – od stażysty pod ziemią, nadgórnika, sztygara zmianowego, oddziałowego górniczych robót przygotowawczych, aż po nadsztygara BHP.
Co ciekawe, 20 lat po tacie na dół Ziemowita (wtedy to był już KWK Piast-Ziemowit) zjechał Michał. Był 2018 rok, Michał skończył technikum, miał 20 lat i zawód elektromontera. Dzisiaj jest sztygarem w oddziale elektrycznym, na tym samym, co dziadek Piotr.
– Nikt do tej pracy mnie nie namawiał, to była moja decyzja. Z kolegami w technikum od razu wiedzieliśmy, gdzie chcemy pracować. Mieliśmy gwarancję zatrudnienia, bo szkoła współpracowała z PGG. Były więc przyjęcia na kopalnię i myśmy z tego skorzystali. Nikt się nie wykruszył, nikt nie żałuje. I praca ta, chociaż czasami trudna i niebezpieczna, daje sporo satysfakcji i naprawdę potrafi wciągnąć – opowiada Michał.
– Mówi się: Przyszliśmy na chwilę, zostaliśmy na dłużej – dodaje Michał Koczur.
– Choć nie jest to praca łatwa zarówno dla pracowników zatrudnionych na stanowiskach robotniczych, jak i dla osób dozoru – dodaje tata.
Już w czasie pracy na kopalni Michał rozpoczął studia inżynierskie na Politechnice Śląskiej. Ma licencjat, obrona magisterki teraz – 4 grudnia. Tej daty na pewno nikt w rodzinie nie zapomni.
Żeby związków z kopalnią w rodzinie Koczur nie było za mało, okazało się, że i Gabriela Koczur dołożyła cegiełkę. – Od trzech lat pracuję w małym sklepiku, a żeby się do niego dostać, muszę przejść codziennie przez bramę kopalni – śmieje się pani Gabriela.
Raz zjechała na dół, gdy rodziny mogły jeszcze odwiedzać kopalnię. – Ciężkie wrażenia – mówi dzisiaj. – Szczególnie jazda podwieszaną kolejką – dodaje. Też pochodzi z górniczej rodziny, z Bojszów – tata i bracia są górnikami.
Jest jednak ktoś, kto się z górniczej historii wyłamał. To Dawid, cztery lata starszy brat Michała. Zaraz po szkole wyjechał do Warszawy. Skończył tam studia, zrobił najpierw licencjat z dziennikarstwa, potem magisterium z marketingu i związał się na poważnie z mediami.
Dziś pracuje dla telewizji Polsat, jest dziennikarzem zajmującym się m.in. mediami społecznościowymi. Nagrywa filmy, sondy, krótkie rozmowy z gwiazdami, współpracuje z produkcją „Halo, tu Polsat”.
Kilka lat temu na TikToka wrzucił krótki film, gdzie mówił po śląsku o Śląsku. Film spotkał się z takim odzewem, że dzisiaj występuje na Instagramie, Facebooku i TikToku jako „Synek ze Śląska”. O sprawach ważnych i lżejszych mówi gwarą, objaśnia śląskie nazwy, zagląda z kamerą tu i tam, pokazuje nawet, jak się kula kluski śląskie.
– W domu zawsze się godało, z kolegami w szkole też. Śląski był i jest. A ja nie przypuszczałem, że format będzie się cieszył takim zainteresowaniem. Słyszałem tylko w stolicy: Super, że godom, że się nie wstydzę – cieszy się Dawid.
Irena Dziedzic dreptała chodnikiem?
Kopalnia Ziemowit rozpoczęła działalność w 1952 r., wtedy wyjechał z dołu pierwszy wagonik z węglem. „Za Gierka”, jak mówią starsi pracownicy, produkcja poszybowała – kopalnia w latach 80. wydobyła 100-milionową tonę węgla. Zatrudniała 11 tys. osób, dziś około 3600.
Najwięcej wspomnień z kopalni ma oczywiście dziadek Piotr. Od tych wesołych po te smutniejsze, ale zawsze na pierwszym miejscu była ciężka praca.
– Bardzo ciężka – przytakuje pan Piotr. – Do dziś pamiętam, jak pracowało się w kanałach pod elektrowozami. Jak było ciepło, gdy brakowało własnych napojów, piło się wodę z hydrantu. Bywało, że zaczynaliśmy na porannej zmianie, a dopiero o godzinie 20 dostawaliśmy zezwolenie, że możemy wyjeżdżać – wspomina.
Świetnie pamięta strajki na kopalni w stanie wojennym. – Mieliśmy dyżury w czasie strajku na centrali telefonicznej. Bywało, że o drugiej w nocy przyszedł sygnał, że jest koniec zmiany, możemy się pakować i wracać do chałupy – opowiada pan Piotr. – W ciągu tych moich 28 lat pracy miałem dziewięciu dyrektorów kopalni.
W pamięci utkwiło mu mnóstwo anegdot. – Kolega raz zaprosił na zwiedzanie koleżanki z handlówki. Weszły do łaźni, gdy akurat się kąpaliśmy. Ale była heca – śmieje się dzisiaj.
Niewiele osób za to wie, że kopalnię Ziemowit odwiedziła Irena Dziedzic, legendarna prezenterka telewizyjna z lat 60. i 70. ubiegłego wieku. – Zjechała na dół, była na ścianie, na oddziale – opowiada pan Piotr.
Dzień św. Barbary rodzina Koczur obchodzi tradycyjnie. Najpierw jest msza, potem spotkanie ze znajomymi w pobliskiej restauracji, gdzie zawsze jest piwo i chleb ze smalcem. Potem wszyscy rozchodzą się do domów. – Ale wcześniej to były huczne obchody. Mama przygotowywała ze 20 golonek i świętowaliśmy z sąsiadami – wspomina pan Krzysztof, który chodzi zawsze na karczmy górnicze, a z żoną także na biesiady.
Na osiedlu domków fińskich w Lędzinach 4 grudnia jest wyjątkowym świętem. – Jak chodziliśmy do przedszkola, to cała grupa rysowała laurki dla ojców górników – mówi Dawid Koczur. – Dzisiaj, nawet jak coraz mniej osób jest związanych z górnictwem, dzień św. Barbary zawsze jest szczególny.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.