Najdziwniejsze, że Polska, jak nie posiadała informacji geologicznej na początku projektu poszukiwań gazu z łupków, tak i dziś jej nie posiada! Okazuje się, że z ponad 53 odwiertów do Centralnego Archiwum Geologicznego w PIG trafiło zaledwie 13 rdzeni. Niestety 12 z nich nie nadawało się do jakichkolwiek badań, a jedyny użyteczny rdzeń nie miał opisu, kiedy, skąd i z jakiej głębokości go pobrano - wylicza GRZEGORZ MAKUCH, analityk ds. energetyki.
Przyczyną polskich niepowodzeń z gazem łupkowym jest strategiczny sojusz rosyjsko-niemiecki - teza, którą przedstawiłeś w swej książce pt. "Gaz łupkowy - wielka gra o bezpieczeństwo energetyczne" i na niedawnej konferencji "200 lat górnictwa państwowego w Polsce", wielu wydaje się szokująca.
Zwrócenie się Warszawy ku własnym, niekonwencjonalnym zasobom gazu było wyjątkową okazją, by wyrwać się z geopolitycznej matni, w której warunki dyktują Rosja i Niemcy już od końca lat 70. ub. wieku. Stojące na arabskiej ropie Niemcy po kryzysie naftowym po wojnie Jom Kippur w 1973 r. postanowiły przebudować swoją energetykę. Kanclerz Willy Brandt zamierzał zastąpić ją energetyką jądrową, ale jego następca Helmut Schmidt, po protestach ulicznych z udziałem anarchistów i zielonych w latach 1973-1975, porzucił elektrownie jądrowe na rzecz pierwszych wiatraków.
Presję na OZE wzmógł drugi kryzys naftowy z 1979 r., a po trzech latach ogłoszono słynną niemiecką Energiewende (zakładającą wzrost dobrobytu bez ropy i uranu). Współautorami tej polityki byli m.in. anarchiści i zieloni. Czarnobyl (1986) przypieczętował niechęć społeczną do instalacji jądrowych, niemieccy ekonomiści wyliczyli jednak, że bardziej od wiatraków gospodarce opłaci się węgiel. Prawie natychmiast Helmut Kohl - już w 1987 r. jako jeden z pierwszych europejskich polityków - zaalarmował o katastrofalnej groźbie ocieplenia klimatu. Ponieważ OZE są znacznie droższe od konwencjonalnej energii, niezbędne Niemcom były też pieniądze: w 1991 r. pojawiły się najpierw taryfy gwarantowane dla producentów OZE, a w 2007 r., gdy właśnie Niemcy sprawowały prezydencję UE, ogłoszono program "3x20" (20 proc. redukcji emisji dwutlenku węgla, 20 proc. więcej energii z OZE, 20-procentowa poprawa efektywności).
Wiemy więc, skąd europejska kariera OZE - kosztem ropy, elektrowni jądrowych i węgla. A jak się to ma do gazu?
Niemcy z rozwijającymi się OZE potrzebują coraz więcej gazu, który stabilizuje "zieloną energię". Otóż plan współpracy w zakresie budowy gazociągów i przesyłu gazu kanclerz Niemiec Helmut Schmidt podpisał jeszcze z radzieckim przywódcą Leonidem Breżniewem w 1980 r. Umowę zawarto wbrew sankcjom Zachodu na ZSRR (z powodu agresji na Afganistan). Prezydent USA Ronald Reagan zdołał jedynie opóźnić jej realizację, ale w końcu w 1999 r. oddano do użytku gazociąg Jamał-Europa, a z czasem umowy Schmidt-Breżniew wyewoluowały do postaci Gazociągu Północnego, którego pierwsze dwie nitki zostały oddane w 2011 i 2012 r.
Teraz Europa spiera się o kolejne stadia Nord Stream, jednak skoro sankcje zimnowojenne nie powstrzymały Bonn (dawna stolica RFN - red.) i Moskwy od sojuszu w latach 80., to dlaczego dziś miałoby być inaczej, mimo wojny na Ukrainie? Taniejąca ropa też nie ma znaczenia, bo to trudność przejściowa, a strategiczne sojusze zawiera się na dekady.
Wynika stąd, że w grze, która ma zapewnić Niemcom gaz, a Rosji niezakłócony jego zbyt, poszukiwania łupkowe w Europie po prostu nie mogły się udać?
Polski projekt wydobycia z łupków z punktu widzenia Moskwy i Berlina był chwilowym, dziesięcioletnim problemem. Nie podołaliśmy, bo niemal od początku projekt był fatalnie zarządzany, a ściślej: wcale nie był. Pierwsze koncesje wydał Główny Geolog Kraju w latach 2005-2007 (i obecnie) - Mariusz Orion Jędrysek, który wraz ze zmarłym już Janem Krasoniem, polskim geologiem z USA, zachęcił do poszukiwań w Polsce potężne firmy.
Po zmianie rządu jego następca wydał wprawdzie ponad sto koncesji, ale bez przetargów i wstępnej kwalifikacji, mimo że pozwalało na nie prawo. Przygotowanie koncesji zrzucono w Ministerstwie Środowiska na zaledwie trzech urzędników, którzy nie potrafili nadążyć ani zastrzec w dokumentach np. obowiązku złożenia w wyznaczonym terminie informacji geologicznych z poszukiwań. Mimo zarzutów NIK rząd nie wzmógł kontroli i nie egzekwował prac poszukiwawczych, a zamiast tego od 2006 do 2011 r. nowelizował prawo geologiczne. Gdy w końcu przyjęto je w listopadzie 2011 r., nowym GGK został Piotr Woźniak, który już miesiąc później rozpoczął kolejną nowelizację, zakończoną dopiero w 2015 r.
Poszukiwaniom gazu łupkowego w Polsce nie sprzyjał także niejasny podział kompetencji.
Do czasu powołania obecnego Ministerstwa Energii energetyka w Polsce leżała formalnie w gestii Ministerstwa Gospodarki, Skarbu Państwa, Środowiska, Spraw Zagranicznych, Finansów, Rolnictwa, Transportu i Infrastruktury, prezydenta, premiera, URE i UOKiK. Chociaż wydano odpowiednie rozporządzenie, nigdy nie powołano pełnomocnika rządu ds. węglowodorów, który w założeniu miał spajać prace i zarządzać energetyką zza jednego biurka.
Poszukiwania łupkowe torpedował też dwuletni spór o Narodowego Operatora Kopalin Energetycznych (NOKE), który wzorem Norwegii miał stawać się udziałowcem na etapie wydobycia gazu. Niestety wydane koncesje zezwalały na wydobycie gazu bez NOKE, a firmy nie musiały godzić się na współpracę z państwowym NOKE.
Najdziwniejsze, że Polska, jak nie posiadała informacji geologicznej na początku projektu poszukiwań gazu z łupków, tak i dziś jej nie posiada! Okazuje się, że z ponad 53 odwiertów do Centralnego Archiwum Geologicznego w PIG trafiło zaledwie 13 rdzeni. Niestety 12 z nich nie nadawało się do jakichkolwiek badań, a jedyny użyteczny rdzeń nie miał opisu, kiedy, skąd i z jakiej głębokości go pobrano...
Ale przecież w 2012 r. opublikowano głośny "raport otwarcia" z szacunkami ilości gazu łupkowego w Polsce!
W sześć lat od rozpoczęcia poszukiwań nie zawierał on żadnych konkretnych informacji z odwiertów, bo ich po prostu nie było, ale ówczesny GGK firmował ten raport powagą swego urzędu. Absurdów było więcej: np. w szczytowym okresie poszukiwań w kraju było tylko 7 wiertni (dla porównania w USA - 1873). Jedną z tych maszyn przez ponad pół roku przetrzymywano biurokratycznie na granicy. Połowa Polski jest niezgazyfikowana, a za 10 lat większość obecnych sieci gazowych nadawać się będzie do wymiany. Wobec takich zapóźnień infrastrukturalnych tzw. ustawę korytarzową, która miała ułatwić budowę linii przesyłowych, tworzono... sześć lat, by w końcu w 2015 r. porzucić prace. Dlatego rząd, aby podłączyć terminal LNG do sieci krajowych, musiał napisać specustawę. Ale w jaki sposób zagraniczne firmy miałyby podłączać złoża łupkowe? Czy także pisząc specustawy?
Czy wobec tych faktów warto w ogóle kusić się o dywersyfikację dostaw gazu z innych, niż wschodni, kierunków?
Takie dążenie leży w polskiej racji stanu, ale fakty nie napawają optymizmem. Już w latach 1990-1992 Warszawa podjęła próbę sprowadzenia importu gazu bez udziału Moskwy, ale została ona zablokowana, gdy 22 maja 1992 r. Borys Jelcyn i Lech Wałęsa podpisali traktach o przyjaznej i dobrosąsiedzkiej współpracy. W zamian za wyprowadzenie obcych wojsk zgodziliśmy się na budowę wspólnych linii tranzytowych.
Na mocy tego traktatu powstał gazociąg Jamał-Europa, przekreślając na ponad dwie dekady szansę dywersyfikacji źródeł gazu do Polski. W latach 1997-2001 próbowano sprowadzić gaz z Norwegii i zawarto nawet stosowne umowy, ale skończyło się fiaskiem. W 2006 r. po raz trzeci Polska bezskutecznie próbowała sięgnąć po gaz z północy. W tym roku premier Beata Szydło wraz z obecnym prezesem PGNiG Piotrem Woźniakiem i pełnomocnikiem rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotrem Naimskim podjęli kolejną (czwartą już) próbę na rzecz dywersyfikacji źródeł gazu. Niestety norwescy operatorzy Statoil i Gasco (operator przesyłowy, odpowiednik naszego Gaz-Systemu) odmówili Polsce rozmów...
Grzegorz Makuch jest politologiem, rosjoznawcą i amerykanistą, absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zajmuje się analizą energetyki z perspektywy polityki i stosunków międzynarodowych. Jest ekspertem Klubu Jagiellońskiego i Środkowoeuropejskiego Instytutu Zmiany Społecznej. Współprawdzi portal www.gazlupkowy.net
Poniżej zamieszczamy pełny tekst Grzegorza Makucha (autor wygłosił go podczas ogólnopolskiej konferencji "200 lat górnictwa państwowego w Polsce" w Kielcach).
Początki prac na rzecz sprowadzenia gazu do Polski z kierunku północnego sięgają lat 90. XX wieku. Mimo wielu prób efekt wciąż był jednak ten sam. Za przyczyną polskich niepowodzeń wydaje się stać strategiczny sojusz rosyjsko-niemiecki, który został zawarty znacznie wcześniej, bowiem na przełomie lat 70. i 80. XX wieku. Dlatego zwrócenie się Warszawy w kierunku własnych zasobów gazu, jakim jest surowiec w złożach niekonwencjonalnych był wyjątkową okazją by wyrwać się z tej geopolitycznej matni.
W wyniku wojny Jom Kippur w 1973 r. doszło do pierwszego kryzysu naftowego. W jego konsekwencji kanclerz Willy Brandt ogłosił decyzję o stopniowym odchodzeniu od ropy naftowej na rzecz energii jądrowej. Jednak już w rok później, w wyniku afery szpiegowskiej (wykryto szpiega w otoczeniu kanclerza) i gospodarczych problemów wewnętrznych, kanclerz Brandt podał się do dymisji. Na przestrzeni lat 1973-1975 w Ludwigshafen i Wyhl miały miejsce rozruchy uliczne, w których udział brali m. in. anarchiści i tzw. zieloni. W wyniku tych manifestacji następca Brandta kanclerz Helmut Schmidt ogłosił w 1975 r. zwrot w polityce energetycznej RFN iodejście od elektrowni jądrowych na rzecz energii produkowanej przez wiatraki. Jednak to dopiero drugi kryzys naftowy z 1979 r. doprowadził do zwiększenia presji na odnawialne źródła energii (OZE). W trzy lata później, w 1982 r., powstał dokument "Energiewende - wzrost dobrobytu bez ropy i uranu", a wśród autorów znaleźli się niegdysiejsi (1973-75) anarchiści i zieloni. Ale dopiero katastrofa w Czarnobylu w 1986 r. doprowadziła do wzrostu w społeczeństwie niechęci wobec energii jądrowej.
Jednak RFN, po wykonaniu prostych kalkulacji ekonomicznych, dokonała odejścia od energetyki jądrowej na rzecz węgla. Na ratunek OZE przyszedł jednak kolejny kanclerz Helmut Kohl ogłaszając w 1987 r. - jako jeden z pierwszych pierwszoplanowych polityków Europy - narastające niebezpieczeństwo związane ze zmianami klimatu i efektem cieplarnianym. Co stało się najlepszym argumentem na rzecz eliminacji węgla z portfela energetycznego Bonn i zastąpienia go przez OZE. W tym miejscu należy podkreślić, że wiatr nie zawsze wieje, a nasłonecznienie także jest zmienne - w przeciwieństwie do potrzeb energetycznych kraju, które nie są uzależnione od warunków atmosferycznych.
Dlatego rozwój OZE pociąga za sobą zwiększoną konsumpcję gazu, który pełni rolę stabilizującą dla tzw. zielonej energii, jako że elektrownie gazowe w łatwy i szybki sposób można uruchamiać (gdy wiatr nie wieje) i wyłączać (gdy słońce świeci). Warto również odnotować, że energia wytwarzana z OZE była i jest nieporównywalnie droższa od tej produkowanej z klasycznych źródeł i dlatego dla rozwoju technologii tzw. zielonej energii niezbędne były środki finansowe, które pojawiły się dopiero w 1991 roku w postaci taryf gwarantowanych dla producentów energii. W kilka lat później, w 2007 r., podczas prezydencji niemieckiej w UE program "3x20" zakładający zmniejszenie emisji dwutlenku węgla o 20 procent, zwiększenie produkcji energii z OZE o 20 procent i poprawa efektywności energetycznej o 20 procent zostało wprowadzone do agendy UE.
Drugą stroną tej samej monety jest umowa zawarta przez Leonida Breżniewa i Helmuta Schmidta w 1980 r. Zakładała ona długoterminową współpracę gospodarczą, zwłaszcza w zakresie budowy gazociągów i przesyłu gazu. Co warte odnotowania, umowę podpisano mimo sankcji nałożonych przez Zachód na Związek Sowiecki, w wyniku jego agresji na Afganistan. Ale jak okazało się presja prezydenta USA Ronalda Reagana nie zdołała wywrócić porozumienia, lecz tylko opóźniła jego realizację. Gazociąg Jamał-Europa, który był sednem porozumienia z 1980 r., został oddany do użytku w 1999 r. Umowa zawarta przez Schmidta i Breżniewa z czasem wyewoluowała do formy Gazociągu Północnego, którego pierwsze dwie nitki zostały oddane w 2011 i 2012 r. O kolejne dwie nitki toczy się właśnie w Europie spór.
Jednak skoro sankcje nałożone na ZSRS nie powstrzymały Bonn i Moskwy od sojuszu w latach 80., to dlaczego dziś miałoby być inaczej, mimo wojny na Ukrainie? Niska cena ropy też wydaje się nie mieć tutaj znaczenia, bo strategiczne sojusze zawierane są na dekady i na ich realizację nie wpływają przejściowe trudności.
Takim chwilowym problemem, z perspektywy Moskwy i Berlina, był polski projekt wydobycia gazu z łupków. Ale po dziesięciu latach prac nad gazem niekonwencjonalnym możemy uznać, że Warszawa nie podołała temu wyzwaniu. Niestety projekt wydobycia gazu z łupków niemalże od samego początku był źle zarządzany - czy też raczej nie był zarządzany w ogóle. Pierwsze koncesje na poszukiwania węglowodorów w złożach niekonwencjonalnych zostały wydane przez Głównego Geologa Kraju prof. Mariusza-Orion Jędryska. Wraz z ś.p. Janem Krasoniem (polskim geologiem mieszkającym w USA) zachęcili potężne firmy zagraniczne do wejście na polski rynek.
Jednak wraz ze zmianą władzy w Polsce doszło do zmiany na stanowisku GGK i jego następca wydał ponad sto koncesji, które zostały przyznane w systemie bezprzetargowym, mimo że ówczesne (1994 r.) prawo geologiczne i górnicze (Pgg) umożliwiało przeprowadzenie przetargów (art.11). Koncesje były przyznawane w Ministerstwie Środowiska przez Departament Geologii i Koncesji Geologicznych, który składał się z trzech osób i w żaden sposób nie był w stanie przygotować odpowiedniego zapisu koncesji dla tak dużej liczby koncesjonobiorców. Efektem tego były umowy koncesyjne, w których nie zawarto zapisów obligujących firmy zagraniczne do przeprowadzenia odpowiedniego programu robót poszukiwawczych i złożenia w wyznaczonym terminie informacji pozyskanych w trakcie procesu eksploracji. O tym można było przeczytać w raporcie Najwyższej Izby Kontroli.
Rząd, mimo trudnego stanu faktycznego polskiego projektu łupkowego, nie wzmógł kontroli i egzekwowania prac lecz od 2006 r. do 2011 r. pracował nad nowym prawem geologicznym, które zostało przyjęte za kadencji Jacka Henryka Jezierskiego w listopadzie 2011 r. Już w grudniu nowy GGK Piotr Woźniak ogłosił, że dopiero co przyjęte Pgg nie zabezpiecza odpowiednio interesu kraju i rozpoczął proces nowelizacji Pgg, który to zakończył jego następca Sławomir Brodziński w 2015 r. W ten oto sposób przez dziewięć lat poszczególni Ministrowie Środowiska i GGK pracowali nad Prawem geologicznym i górniczym.
Zarazem ówczesny Główny Geolog Kraju Piotr Woźniak nigdy nie objął stanowiska Pełnomocnika rządu ds. węglowodorów, mimo że stosownym rozporządzeniem z dnia 26.06.2012 został implicite na to stanowisko powołany. Piszę "implicite", bowiem w rozporządzeniu powołującym urząd pełnomocnika był zapis stanowiący, że pełnomocnikiem będzie podsekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska, a stanowisko to piastował wówczas Piotr Woźniak. Ponadto ówczesny premier Donald Tusk wskazał Piotra Woźniaka na stanowisko pełnomocnika. Kwestia ta jest o tyle ważna, że do czasu powołania Ministerstwa Energii energetyką w Polsce zajmowali się: Ministerstwo Gospodarki, Skarbu Państwa, Środowiska, Spraw Zagranicznych, Finansów, Rolnictwa, Transportu i Infrastruktury, Prezydent, Premier, URE i UOKiK. Pełnomocnik miał być tym, który będzie spajał prace i sprowadzi energetykę do zarządzania z jednego biurka - do czego się jednak nie udało doprowadzić.
Za to w okresie, gdy GGK był Piotr Woźniak mieliśmy dwuletni spór o Narodowego Operatora Kopalin Energetycznych (NOKE). Przypomnę tylko, że powoływano się wówczas na casus Norwegii, gdzie Petoro (norweski NOKE) pojawia się na poziomie koncesji wydobywczych i wnosi wkład w postaci informacji geologicznych. W Polsce Narodowy Operator Kopalin Energetycznych także miał tworzyć z firmami zagranicznymi konsorcjum dopiero na poziomie koncesji eksploatacyjnych. Sprawę jednak komplikuje fakt, że w Polsce koncesje poszukiwawcze były zarazem promesą na wydobycie, ponadto wydano je w systemie bezprzetargowym, pomijając także proces prekwalifikacji. Do tego firmy uzyskując koncesje nabyły prawa, zgodnie z obowiązującym wówczas PGG, i mogłyby po prostu nie wyrazić zgody na współpracę z NOKE.
Ponadto Narodowy Operator Kopalin Energetycznych miał wnosić kapitał (do 5 procent), który nie był godny uwagi firm zagranicznych. Miało to jednak umożliwić rządowi wybrnięcie z trudnej sytuacji, bowiem Polska jak nie posiadała informacji geologicznej na początku projektu poszukiwań gazu z łupków, tak i dziś jej nie posiada. Z raportu NIK dowiadujemy się, że w wyniku zapisów koncesji, jak i braku koordynacji na linii Minister Środowiska - Główny Geolog Kraju - Państwowy Instytut Geologiczny do Centralnego Archiwum Geologicznego mieszczącego się w PIG-u trafiło zaledwie 13 rdzeni (z ponad 53 odwiertów), z czego 12 nie nadawało się do jakichkolwiek badań (nie spełniały kryteriów jakościowych i ilościowych), a jedyny rdzeń wart badań nie posiadał adnotacji kiedy, skąd i z jakiej głębokości go pobrano.
Zatem nie dość, że tego skromnego zakresu robót - który w koncesjach został zapisany - nie wykonano, to nawet tych nielicznych informacji geologicznych przekazywanych przez firmy nie potraktowano poważnie. Nie przeszkodziło to jednak PIG opublikować w 2012 r. raportu "otwarcia" dotyczącego szacunkowych ilości gazu z łupków w Polsce. Raport, który opublikowano sześć lat od rozpoczęcia procesu poszukiwań, nie zawierał nawet informacji z nielicznych (53) odwiertów, bowiem jak już wiadomo PIG informacją geologiczną po prostu nie dysponował. Nie zmienia to jednak faktu, że raport został opublikowany a ówczesny GGK Piotr Woźniak - podczas konferencji prasowej - firmował go powagą stanowiska, które pełnił.
W kontekście procesu poszukiwań gazu z łupków warto zauważyć kilka innych problemów, jak chociażby brak wiertni. W Polsce, w szczytowym okresie poszukiwań, było siedem wiertni. W USA, dla porównania było ich 1873 (dane za 2014 r.). Polska charakteryzuje się również ogromnymi brakami infrastrukturalnymi: połowa kraju jest niezgazyfikowana, a za 10 lat 65% infrastruktury będzie się nadawać do wymiany. O problemach z budową jakichkolwiek sieci przesyłowych w Polsce nie trzeba dużo pisać, wystarczy przypomnieć, że tzw. ustawa korytarzowa, mająca ułatwić proces budowy linii przesyłowych, rodziła się w bólach i trudach przez sześć lat (w latach 2009-2015 ) aż w końcu porzucono prace nad nią. I nawet rząd chcąc podłączyć terminal LNG do sieci krajowych musiał wpisać nowe gazociągi do specustawy terminalowej. Skoro rząd musi sięgać po specustawę, by budować gazociągi łączące terminal z siecią krajową, to w jaki sposób firma zagraniczna ma podłączyć złoże do infrastruktury?
Problemy, które napotkał projekt poszukiwań gazu z łupków w Polsce można mnożyć. Jak chociażby casus przetrzymywania przez pół roku na granicy kontenera z wiertnią. Myślę jednak, że w tym miejscu warto spojrzeć na gaz z łupków z perspektywy wielkiej szansy na dywersyfikację źródeł do Polski. III RP usiłuje sięgnąć po surowiec z kierunku innego niż wschodni od swego zarania.
Już w latach 1990-1992 Warszawa podjęła próbę sprowadzenia gazu z kierunku innego niż Moskwa. Zablokowano ją jednak poprzez podpisanie Traktatu między Rzeczpospolitą Polską a Federacją Rosyjską o przyjaznej i dobrosąsiedzkiej współpracy (22 maja 1992 r., Borys Jelcyn, Lech Wałęsa). Artykuły 3 i 9 tego Traktatu dotyczą wyprowadzenia wojsk sowieckich z Polski i budowy wspólnych linii tranzytowych. Na mocy tego dokumentu powstał gazociąg Jamał-Europa i tym samym przekreślono szansę dywersyfikacji źródeł gazu do Polski, jak się wydaje, na ponad dwie dekady.
Kolejne próby dywersyfikacji z lat 1997-2001, gdy także próbowano sprowadzić gaz z Norwegii i zawarto nawet stosowne umowy, także skończył się klęską. W 2006 r. podjęta po raz trzeci staranie na rzecz sprowadzenia surowca z północy i podobnie jak w 1997 r. w pracach uczestniczyli Piotr Woźniak i Piotr Naimski. Jednak konsorcjum powołane na rzecz budowy gazociągu Skanled zmieniło swój skład i budowa gazociągu została wstrzymana. W 2016 r. pani premier Beata Szydło wraz z obecnym prezesem PGNiG Piotrem Woźniakiem i pełnomocnikiem rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotrem Naimskim podjęli kolejną (czwartą już) próbę na rzecz dywersyfikacji źródeł gazu do Polski. Niestety norweski Statoil i Gasco (operator przesyłowy, odpowiednik naszego Gaz-Systemu) odmówili rozmów nie widząc na ten moment możliwości współpracy.
Grzegorz Makuch, 28 lutego 2016 r.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Wszystko ładnie tylko,że nikt nam nie zabrania szukać gazu? Potrzebna kasa ,a łupki w Polsce są na głębokości pow 3km ,natomiast bardzo wydajne złoża w USA poniżej 1 km i nie wytrzymują tak niskich cen , plajtują ,kilka miliardów strat tygodniowo ... W Polsce próbowali i zrezygnowali... Mamy bardzo dobre złoża bardzo dobrego węgla ,na pewno lepszego od 170mln ton rocznie niemieckiego brunatnego, gdyby nie podatki nawet przy tak niskich cenach zarabiałby i to dużo.. Mamy złoża miedzi itd...