Wozy samowyładowcze Granby w podziemnych kopalniach to prawdziwy rarytas, ale Centrum w Bytomiu (o której taborze na poziomie 585 m pisaliśmy przed tygodniem) nie jest ostatnim miejscem, gdzie można je jeszcze zobaczyć, chociaż byli o tym przekonani francuscy fotografowie, z którymi oglądaliśmy nietypowe wagony.
Po publikacji tekstu, w piątek przed południem, zadzwonił do naszej redakcji Tomasz Przygocki, górnik z kopalni Ziemowit, który przeczytał w Trybunie o pożegnaniu z bytomskimi wagonami.
- Na poziomie 500 m pracują u nas wozy Granby. Jestem maszynistą lokomotywy, która przetacza je na dystansie ok. 3,2 km, od łańcuchówki na załadunku do zbiornika wyładowczego z krzywką, otwierającą klapy wagonów - powiedział nam Tomasz Przygocki, opisując przy okazji wiele ciekawostek związanych z unikatowym taborem.
Wozy w Ziemowicie mają zupełnie nietypową pojemność - 3,6 m sześc. (standardowo produkowano je w rozmiarach 2,2 i 5,1 kubików). Służą w Lędzinach od kilkudziesięciu lat, górnicy z 24-letnim stażem pamiętają, że jeździły w kopalni, gdy zaczynali tam pracować.
Jak ocalały Granby w Ziemowicie? Na większości tras transportowych urobku zostały oczywiście wyparte przez przenośniki taśmowe. Ciągle przewożą jednak ok. 30 proc. węgla, bo powierzono im rolę rezerwy bezpieczeństwa.
- Gdy dojdzie do eksploatacyjnej awarii przenośników, bo np. zerwie się taśma, nie trzeba przerywać pracy na wydobyciu, bo wtedy ruszają pociągi z wagonami Granby, ciągnione przez lokomotywy elektryczne LD21/2 - tłumaczy nasz czytelnik.
Ziemowit ma pod ziemią aż 200 wagonów Granby, można z nich uformować 10 pociągów po 20 wagoników w każdym. Są ciężkie i przetaczanie urobku wymaga od maszynisty nie lada wprawy, zwłaszcza gdy szyny w wyrobiskach pokrywają się warstwą pyłu. W ruch puszczana jest wtedy "piasecznica", która pomaga kołom lokomotywy trzeć o śliski tor. Zmaganie z poślizgiem spowalnia jazdę, która może trwać nawet godzinę na odcinku ponad 3 km!
Usterki wagonów usuwają ślusarze w podziemnych warsztatach. Najbardziej znaną w wozach Granby jest niedomykanie się automatycznej klapy. Przed wsypaniem węgla do skrzyni trzeba sprawdzić, czy boczna ściana wozu tkwi w zębatych zamkach i w razie potrzeby "pomóc jej" metalowymi dźwigniami własnej roboty, bo inaczej urobek natychmiast zasypie tor.
Gdy pociąg szczęśliwie dociera do zbiornika wyładowczego, górnicy wzrokowo sprawdzają stan... "ciuli", jak we własnym żargonie nazywają walcowate sprężynujące cylindry, wystające poza obrys Granby. To najważniejszy element wagonu, stanowiący o automatycznym wyładunku: najeżdża na metalową krzywkę i odpowiada za przechylenie się skrzyni z ładunkiem i zwolnienie klapy.
Czy jeszcze gdzieś w polskich kopalniach można spotkać techniczne rozwiązania, które za granicą uchodzą za wyjątkową osobliwość? Jeśli wiecie cokolwiek o wozach Granby lub innych technicznych ciekawostkach polskich kopalń, niecierpliwie czekamy na Wasze wiadomości!
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Na nieistniejących już dzisiaj ZG "Trzebionka" wożono nimi rudę cynku i ołowiu do czerwca 2009r. To była jazda bez trzymanki, miały pojemność 2,2.
Na Kazimierzu Juliusz cały czas takie jeździły do maja tego roku.
Komentarz usunięty przez moderatora z powodu złamania regulaminu lub użycia wulgaryzmu.
Takie wagony używane są na kopalni "Wujek" ruch "Śląsk" od początku istnienia aktualnie poziom 765m
Pamietam je z Krupińskiego