Na początku chodziło o to, by nie było gorzej, skoro miało być lepiej. Jest lipiec 1980 r. W niektórych regionach Polski można kupić kilka gatunków whisky po 500 zł za butelkę, ale masło sprzedawane jest już na kartki wydawane przez lokalne władze. Kartek oficjalnie nie ma. Oficjalnie też nie brakuje masła...
Tak, nie byłoby Sierpnia, gdyby w lipcu ludzie nie mieli już dość i nie zaczęli strajkować. Strajki jak kartki na masło, oficjalnie nie istniały. Zatem "nieuzasadnione przerwy w pracy" Służba Bezpieczeństwa odnotowała w 177 przedsiębiorstwach; zakładach pracy - jak to się wówczas mówiło. Pracę przerwało ok. 80 tys. ludzi. Ludzie chcieli polepszenia bytu materialnego. To przede wszystkim. Pojawiły się także żądania ogłoszenia wyborów do oficjalnie działających związków zawodowych. Strajki w wschodniej Polsce i w Poznaniu wygasły. Władza dała, czego ludzie żądali, i dołożyła do tego parę kilogramów obietnic.
Władza myślała, że opanowała sytuację (choć nie brakuje dziś głosów, że w kręgach władzy niektóre frakcje prokurowały niezadowolenie klasy robotniczej), ale się pomyliła. Strajki nagłośniły media zachodnie, ze szczególnym uwzględnieniem Radia Wolna Europa, Radia Głos Ameryki i BBC. Ba, o tym, że robotnicy podnieśli głowy, donosiło też ultrakomunistyczne Radio Tirana. Tego nie dało się zamieść pod dywan. Nie tylko w Lubelskiem ludzie odczuwali drożyznę i dysonans między tym, co płynęło z nośników propagandy, a tym co było w rzeczywistości.
Zaczęło się od zwolnienia dyscyplinarnego
8 sierpnia 1980 r. zwolniono pracującą w Stoczni Gdańskiej im. Lenina suwnicową Annę Walentynowicz. Dyscyplinarnie i pięć miesięcy przed osiągnięciem wieku emerytalnego. Była otwartą działaczką Wolnych Związków Zawodowych. To wystarczyło.
I wystarczyło do tego także, by 14 sierpnia załoga zażądała przywrócenia do pracy Walentynowicz i ogłosiła strajk. Robotnicy, na czele których stanął b. pracownik stoczni i działacz WZZ Lech Wałęsa, domagali się też podwyżek płac i zasiłków, a także budowa pomnika ku czci stoczniowców zabitych w Grudniu 1970 r.
16 sierpnia dyrekcja stoczni przystała na żądania komitetu strajkowego. W zasadzie było po strajku, więc Wałęsa obwieścił jego zakończenie. Przywrócona do pracy suwnicowa wytłumaczyła przyszłemu prezydentowi niekomunistycznej Polski, że to nieładnie kończyć strajk, gdy w wielu innych zakładach jest kontynuowany. Można tylko spekulować, co by było, gdyby Wałęsa nie posłuchał Anny Walentynowicz.
Wałęsa posłuchał Walentynowicz
Na szczęście dla historii Polski (nie wszyscy podpisaliby się pod tym stwierdzeniem) Wałęsa dał się przekonać, czego konsekwencją było powstanie Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Tłumacząc to na język współczesny: powstała centrala reprezentująca wszystkich strajkujących. I to było już novum. Dotychczas "słuszne protesty robotnicze" (zawsze strajki, wystąpienia ludu były słuszne, ale nie w momencie, gdy do nich dochodziło) nie był prowadzone na skalę ogólnopolską i pod centralną komendą. Taki stan rzeczy świadczyć może, że jeśli nawet swój udział w roznieceniu "słusznych protestów" miały partyjne frakcje niechętne Edwardowi Gierkowi, to po powstaniu MKS ci towarzysze stracili sprawczy wpływ na bieg wydarzeń w strajkującej Polsce.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.