W Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu nie bardzo chcą określać termin zakończenia akcji ratowniczej w ruchu Śląsk kopalni Wujek - akcji prowadzonej od 18 kwietnia. Ryzyko niezawinionej pomyłki jest spore. Wystarczy kolejny wstrząs, nie daj Boże pożar i wszystkie prognozy mogą wziąć w łeb.
- Jeśli, odpukać w niemalowane, nic nie stanie na przeszkodzie, to przed sobą mamy jeszcze kilka tygodni akcji - zakłada (25 maja) dr inż. Andrzej Chłopek, prezes zarządu CSRG SA.
W akcji uczestniczą również ratownicy z CSRG. Ich wynagrodzenia naliczane są na podstawie Zakładowego Układu Zbiorowego, bazującego na układach zbiorowych negocjowanych w spółkach górniczych (w tym zakresie opracowanych m. in na podstawie rozporządzenia ministra gospodarki w sprawie "Ratownictwa górniczego" z 12.06.2002 r.). Zgodnie z tym Układem, pracownikom biorącym rzeczywisty, udokumentowany udział w akcji ratowniczej przysługuje normalne wynagrodzenie dniówkowe, powiększone o dodatek akcyjny, uzasadniony zwiększonymi zagrożeniami, ryzykiem, odpowiedzialnością i dyspozycyjnością pracowników. Obecnie dodatek ten wynosi ok. 30 zł za godzinę, a za pracę w skrajnie niekorzystnych warunkach, czyli w tlenowym aparacie roboczym w atmosferze niezdatnej do oddychania jest o połowę wyższy.
Krzywdzące komentarze
"Im chodzi o to, żeby jak najdłużej wydłużyć akcję, bo ile to nie zarobią... bezdusznicy" - komentarzy w takim tonie było niemało pod materiałami ze Śląska, publikowanymi w portalu górniczym nettg.pl. Prezesa CSRG i zapewne jej ratowników szlag trafia, gdy słyszą takie opinie.
Dr inż. Andrzej Chłopek mówi o nich: "krzywdzące". I przykro mu, że stawiają je górnicy, ludzie, którzy - oby nie - mogą potrzebować pomocy tych, którzy niby przedłużają akcję, żeby nabić kieszenie.
Aleksandra Obońska, wiceprezes ds. finansowych w CSRG, tłumaczy, że dopiero w miesiąc po zakończeniu akcji, w której uczestniczyli ratownicy i wykorzystany był sprzęt Stacji, do spółki węglowej trafia rachunek. Ostateczna zapłata jest negocjowana. Zależy m.in. od liczby tzw. dniówek ratowniczych. By rzecz miała się jaśniej, warto wiedzieć, że w akcji ratowniczej w kopalni Mysłowice-Wesoła (jesień 2014 r.) uczestniczyło ok. 800 zastępów ratowniczych. W dokumentacji sprawozdawczo-finansowej jeden zastęp, to jedna dniówka . W Śląsku do 25 maja licznik wykazał ich już 834. I dalej cyka. Teraz pod ziemią dzień w dzień w akcji uczestniczy 30 pracowników.
Prezes Chłopek o finansach nie bardzo chce mówić. Powie tyle, że czasy są takie, że nawet od służb ratowniczych wymaga się, by pamiętały o rachunku ekonomicznym. Od pięciu lat CSRG, tłumaczy jej szef, jest "na lekkim plusie". Szczerze jednak dodaje, że gdyby nie pomoc Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (finansującego m.in. zakup sprzętu), to byłoby niewesoło. Taki wóz bojowy, dajmy na to, kosztuje milion złotych.
Albo żywi, albo martwi
W środowisku, przynajmniej w tej jego części, która wypowiada swoje opinie w naszym portalu, jedni uważają, że tam, gdzie chodzi o ludzi, akcję trzeba prowadzić dotąd, dokąd ich się nie znajdzie. Albo żywych, albo martwych.
Niektórzy, trzeba przyznać, że są w mniejszości, jednak uważają, iż taka etyka nie powinna mieć zastosowania w sytuacji, gdy prawdopodobieństwo, iż odcięci od świata żyją, jest tylko teoretyczne albo nawet i takiego nie ma. I tylko ciał brakuje, by to zostało potwierdzone.
- Prawo jasno określa takie sytuacje. Ale oprócz prawa jest poczucie wspólnoty zawodowej, obowiązku. Jak w wojsku na wojnie. Nie zostawia się swoich na polu bitwy. Ratownictwo górnicze to służba pokory i służbą pozostanie - podkreśla Mirosław Bagiński, w CSRG wiceprezes ds. technicznych.
W historii górnictwa po 1989 r. tylko raz zdarzył się wyjątek od tej reguły.
Sąd zadecydował
W kwietniu 2003 r. w kopalni Brzeszcze zapalił się metan. Tam, gdzie do tego doszło, był górnik. Nie było jakiejkolwiek szansy, by człowiek przeżył. W piątym miesiącu akcji (już wtedy kosztowała ok. 10 mln zł) dyrekcja postanowiła, że zamiast wypłacać na konto zaginione wynagrodzenie, trzeba wystąpić do sądu o uznanie go za zmarłego. Po kilku rozprawach sąd wydał takie orzeczenie. Po kilku miesiącach ratownicy znaleźli ciało górnika, ściślej: jego szkielet.
- Nic za wszelką cenę. Nie było szansy, by ten górnik przeżył. Tak samo, jak nie miał szansy górnik z Wesołej. Były momenty, że nie można było ryzykować życiem ratowników dla dojścia do ciała zaginionego. Niewiele brakowało, a wystąpiłbym z taką opinią do kierownika akcji ratowniczej w Wesołej - wspomina Andrzej Chłopek.
Życie ratownika też ma cenę. W wielkości wypłaconego rodzinie odszkodowania. Dla przykładu: w Australii do miliona tamtejszych dolarów. W Polsce do miliona, ale złotych. W Kolumbii do 5 tys. USD.
Zgodnie z Prawem geologicznym i górniczym kierownik ruchu zakładu górniczego jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo pracy w kopalni i to on stoi na czele sztabu akcji ratowniczej. I to on może zadecydować o wstrzymaniu akcji ratowniczej. Nie ma bowiem prawnego obowiązku kontynuowania akcji ratowniczej (a dotyczy ona nie tylko, jak się najczęściej wydaje, ludzi, ale także majątku produkcyjnego zakładu) za wszelką cenę. Co prawda zakłady górnicze ubezpieczone są na okoliczność takich zdarzeń, ale nie są to ubezpieczenia pokrywające 100 proc. kosztów akcji.
Przyjdzie czas na liczenie kosztów. Z nieoficjalnych źródeł, od ludzi znających się na ratownictwie górniczym, dowiedzieliśmy się, że metr wydrążonego przez kombajn chodnika w ramach akcji ratowniczej na Śląsku to koszt kilkunastu tysięcy złotych. Koszt ten powinien się zwrócić częściowo dzięki sprzedaży węgla uzyskanego podczas drążenia chodnika. Kombajn pracuje od 22 kwietnia. Drążenie otworu do głębokości 1050 m kosztować miało 3 mln zł.
Bredzenie znanego reżysera
- A propos tego otworu. Szlag mnie trafia na to, co napisał w swoim felietonie, w Wyborczej reżyser Kutz. Cytuję: "Spartolono wiercenie dziury na kopalni Wujek, by ratować dwóch górników... Czasem można coś spartolić, ale nie kosztem istoty ludzkiej". Jak można coś takiego pisać? Po raz pierwszy w historii polskiego ratownictwa górniczego przeprowadzono taką akcję. Otwór wywiercono z idealną precyzją. Trafił w punkt. Uznany reżyser będzie mówił, że spartolono "wiercenie dziury"!
To dzięki temu odwiertowi udało się ustalić, że poszukiwanych nie ma tam, gdzie wydawało się, że mogą być, że powietrzem, w którym jest 60 proc. metanu i 8 proc. tlenu, nie da się oddychać. Za to normalnym powietrzem (pobieranym przez odwiert z powierzchni) będą mogli oddychać ci ratownicy, którzy dotrą w to miejsce w poszukiwaniu zaginionych. O ile nie zapadnie decyzja o wstrzymaniu akcji.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Panie Przodowy czytając pańską wypowiedż wydaje się że to ty jestś cały czas na bigosie i gorzole. Zgadzam się z wypowiedzią ślepra że nie masz żadnego a to żadnego pojęcia o akcji ratowniczej. Myślę ze twoja wypowiedż podyktowana jest tym iż pewnie też chciałeś zostać ratownikiem ale hektolitry wypitej gorzoły nie pozwoliły tobie dostąpic tego zaszczytnego zawodu.
Panie przodowy!Nie masz pan żadnego a to żadnego pojęcia o akcji ratowniczej Chodnik ratowniczy drążony jest przez oddział PRP a inne prace obsługa transport wiercenia przez ratowników a więc nie ma mowy o spowalnianiu My idziemy po kolegów!Na bazie zastęp jest na zabezpieczeniu a dodatkowo w transporcie takie są przepisy Jestem pewny że górnictwo znasz z gazet albo od wujka co się zna na wszystkim i na niczym.
Wszystkim i na niczym Szczęść Boże!
Przedłużanie akcji przez ratowników to jedno. Mogą temu zaprzeczać. Ok. Ale niech nie zaprzeczają hektolitrom wypitej gorzoły na bazach. Reszta pracujących na kopalniach to potwierdzi. Strach pisać, co się dzieje po bazach na Wujku teraz. Impreza trwa... Gorzoła, bigos -> taki jest trud ratownika.
Panu Kutzowi, już na prawdę dziękujemy. Z przykrością to mówię, ale od pewnego u tego pana demencja spowodowała spustoszenie umysłowe, niestety. Cała akcja, nie umniejszając profesjonalizmu, szumu medialnego, zaangażowania i nakładów, to po prostu jak zwykle para w gwizdek.
To nie chodzi już o to czy żyją, czy nie, lecz o to by górnik w przyszłości jeśli znajdzie się w takiej sytuacji wiedział że nie zrezygnują i nie spoczną puki nie dotrą do nich A propos ratowników prezesie CSRG to są prawdziwi ratownicy którzy zostali do tego powołani i chwała im za to Ale wszystkich wrzucają do jednego wora z Wami bo ten kto pracuje na dole to widzi kim są ratownicy na poszczególnych kopalniach i są też tacy tylko dla dodatku i tacy co się urżną nożem w palec i mdleją.A propos Kutza...proponuję spuścić go tym wywierconym otworem i wyciągnąć z drugiej strony SZCZĘŚĆ BOŻE.