Koncepcja była taka, żeby wyprowadzić ok. 60 tys. ludzi - bo na tyle diagnozowaliśmy nadmiar zatrudnienia - ze wszystkich kopalń siedmiu spółek węglowych dowiadujemy się w rozmowie z prof. ANDRZEJEM KARBOWNIKIEM, rektorem Politechniki Śląskiej, współtwórcą programu reformy górnictwa z lat 1998-2002.
Gdy w 1996 r. otrzymał Pan propozycję współtworzenia programu reformy górnictwa, wahał się Pan?
Nie. Propozycja padła ze strony dr. Janusza Steinhoffa, który wyszedł z tym projektem, bo program Markowskiego okazał się niedobry. Zapytałem - dla której partii to robimy? Odpowiedział: nie wiemy. Do dyskusji zaprosiliśmy byłego ministra Eugeniusza Morawskiego, prof. Jana Wojtyłę i prezesów dwóch spółek węglowych, by wnieśli praktyczne spojrzenie. Program powstawał jakieś pół roku. Muszę przyznać, że był dojrzały. Nie było w nim nazw kopalń przeznaczonych do likwidacji, a jedynie wielkość, o którą trzeba zmniejszyć zdolności produkcyjne. Było to 25 mln t. Pojawiła się tam nazwa Górniczy Pakiet Socjalny i dużymi literami było napisane, że GPS został opracowany przez górniczą Solidarność i jest jej wkładem do programu.
Jaka była filozofia restrukturyzacji zatrudnienia?
Koncepcja była taka, żeby wyprowadzić ok. 60 tys. ludzi - bo na tyle diagnozowaliśmy nadmiar zatrudnienia - ze wszystkich kopalń siedmiu spółek węglowych. Ten zabieg konieczny był dlatego, żeby zwolnić miejsce dla pracowników z kopalń likwidowanych, których trzeba było przenosić. Ważnym elementem programu był wspomniany wyżej pakiet socjalny, który został uruchomiony w lipcu 1998 r. Pakiet ruszył od razu z wielkim impetem. We wrześniu zaczęło brakować pieniędzy na osłony.
Zainteresowanie nadal było ogromne?
Ogromne! Uznaliśmy że nie należało przerywać realizacji GPS. Jeśli raz ludzie się zawiodą, to później nie wrócą już do tej propozycji przy nowym budżecie państwa.
Jak udało się pozyskać pieniądze na pakiet?
Uruchomiono pierwszą pożyczkę z Funduszu Pracy w wysokości 250 mln zł. To była jedyna możliwość, żeby nie nowelizować budżetu. W październiku pieniądze pojawiły się na koncie Agencji Rozwoju Przemysłu. Ten zabieg pozwolił zachować ciągłość odchodzenia ludzi z pracy w kopalniach. W 1999 r. pieniędzy było już wystarczająco dużo, bo ustalono to w programie rządowym.
Jakie były efekty wprowadzenia pakietu?
W ciągu 18 pierwszych miesięcy funkcjonowania programu z górnictwa odeszło prawie 50 tys. ludzi, a do końca jego obowiązywania odejścia wyniosły 67 tys., czyli więcej niż panowaliśmy. Inna niż w planach była struktura odejść, bo zasiłki socjalne wraz z odprawą, a było to rozwiązanie najdroższe, cieszyły się niewielkim powodzeniem. Zaczynaliśmy reformę przy zatrudnieniu 243,4 tys. osób - tylu pracowników było zatrudnionych w branży 1 stycznia 1998 r. Odeszło 27 proc. pracowników.
Co decydowało o tym, że program osłonowy lub konkretny instrument był atrakcyjny dla pracowników?
To był splot wielu okoliczności. Oczywiście kwota odprawy, która musiała być atrakcyjna. Urlop górniczy jest zawsze atrakcyjny, w przypadku programu z lat 1998-2002 kwotę świadczenia, wynoszącą 75 proc. wynagrodzenia, naliczało się na podstawie trzech ostatnich miesięcy pracy przed odejściem. Jeśli pracownik pracował w nadgodzinach, to wynagrodzenie rosło. O bezpieczeństwie rozwiązań przesądziło z kolei to, że pakiet zagwarantowany był ustawowo, a ZUS weryfikował staż pracy każdego pracownika przed skorzystaniem z urlopu górniczego co do jednego dnia po to, by po zakończeniu urlopu górnik mógł płynnie przejść na emeryturę. Kolejną sprawą była atmosfera wokół górnictwa. Panowała duża niepewność co do przyszłości i stabilności miejsc pracy. Po trzecie na Śląsku było relatywnie niskie bezrobocie, o ile pamiętam na poziomie 6-7 proc., i nie było zbyt trudno o pracę. Dlatego Górnicza Agencja Pracy miała w swojej bazie danych 1000-1500 ofert zatrudnienia. Do tego oferowaliśmy przeszkolenia, w tym jedno bezpłatne, i nieoprocentowane pożyczki na rozpoczęcie działalności gospodarczej. Z popularnością tej ostatniej propozycji bym nie przesadzał, bo niewielu ludzi potrafi czy chce pracować na własny rachunek, ale byli tacy, którzy się tego podjęli. Ten splot różnych okoliczności był dość duży. Spełniony był jeszcze jeden warunek: dobrze przygotowana promocja. Były migawki w telewizji, publikacje w prasie branżowej, programy w radiowęzłach kopalnianych, ulotki, broszury. Cała ta akcja informacyjna dotycząca programu i osłon była robiona przez drugie półrocze 1998 r.
A skąd wzięła się wysokość odprawy bezwarunkowej?
Początkowo miało to być 20 średnich wynagrodzeń w kopalniach, ale podczas negocjacji ze związkami zawodowymi padło pytanie, czy od odprawy naliczany będzie podatek. Po odpowiedzi ministra finansów, że oczywiście tak, związkowcy zaproponowali, żeby jeszcze na ten podatek dołożyć, i w ten sposób doszliśmy do 24 średnich wynagrodzeń. Odprawa była degresywna, tzn. jej kwota zmniejszała się. W 2002 r. była to już dwunastokrotność. Chodziło o to, żeby w ciągu półtora roku maksymalnie dużo ludzi odeszło i można było oferować miejsca zatrudnienia pracownikom z kopalń likwidowanych.
Osiągnięcie konsensusu ze stroną społeczną w sprawie wprowadzenia programu było trudne?
Trudne, ale nie niemożliwe. Cały sekret w tym, żeby partnerów społecznych potraktować poważnie. Spotkanie u wicepremiera Balcerowicza w sprawie powstania programu odbyło się na początku marca, a 14 kwietnia dokument był uzgodniony w gronie rządowym i został rozesłany do central związkowych z prośbą o uwagi. Rozmowy ze związkami trwały dwa miesiące. Uwagi osobno wniosła Solidarność, a osobno pozostałe centrale, a my w Państwowej Agencji Restrukturyzacji Górnictwa przygotowaliśmy odpowiedzi na te uwagi. Pogrupowaliśmy je według kategorii: do uwzględnienia, do wyjaśnienia, do dyskusji i niemożliwe do spełnienia. Potem odbyło się spotkanie ministra Szlązaka ze związkami i to, co można było wprowadzić, zostało do programu wprowadzone.
Na co nie można było się zgodzić?
Dwie kwestie pozostały sporne do samego końca. Po pierwsze związkowcy chcieli akceptować program socjalny likwidowanej kopalni. Skończyło się na uzgadnianiu programu. Druga kwestia dotyczyła wzrostu wynagrodzeń w okresie realizacji programu. To, co zaproponowaliśmy, było dla nich nie do przyjęcia, ale w przeddzień Rady Ministrów wicepremier Balcerowicz zaproponował rozwiązanie, na które Solidarność przystała. Chodziło o odniesienie wzrostu wynagrodzeń do poprawy wyników finansowych. Wzrost wynagrodzeń ponad inflację można było wprowadzić proporcjonalnie do poprawy wyników finansowych za dany rok, ale nie wyżej niż wskaźnik Komisji Trójstronnej.
Dzisiaj każdy prezes chciałby takiego ustalenia...
Kluczowym instrumentem, który pozwolił w ogóle kopalnie likwidować, był program socjalny likwidowanej kopalni. To był pomysł zaczerpnięty z francuskiego programu restrukturyzacji górnictwa, ale Francuzi realizowali go przez trzy lata, a ministrowie Kołodziejczyk i Zagórny dali nam na to trzy miesiące. Program to była księga z nazwiskami wszystkich pracowników kopalni. Obok każdego z nich wpisana była data i dopisek dotyczący jego przyszłości. Pracownicy mieli do wyboru miejsce pracy poza górnictwem z bazy danych GAP, osłonę socjalną albo miejsce pracy w innej kopalni, którą sami wybierali.
Co decydowało o powodzeniu programu reformy?
Wszystko zaczynało się od wsparcia rządu. Rząd dostarczał podstawy prawne i pieniądze, a spółki węglowe restrukturyzowały się same. Oczywiście były rady nadzorcze, plany kwartalne i system motywowania. Ważny był też nadzór właścicielski oraz fakt, że nadzór nad realizacją programu znajdował się w jednym ręku - ministra gospodarki. Splotem sprzyjających okoliczności było przede wszystkim to, że program był dobrze przygotowany i skutecznie realizowany.
Czy ważne było także to, że rząd współtworzony był przez AWS, partię wywodzącą się z Solidarności?
To miało znaczenie, bo poparcie Solidarności było bardzo potrzebne, aczkolwiek bardzo wymagające. Doszło przecież do sytuacji, że związek zawodowy Solidarność tracił poparcie, a mimo tego nadal wspierał program.
Był w trakcie tych czterech lat jakiś punkt krytyczny?
W 1999 r. program zaczął się "kłaść". Nastąpił znaczny spadek sprzedaży węgla, a to wpłynęło na ogromny spadek przychodów. Wicepremier Balcerowicz zaczął się denerwować, bo jak to, pieniądze z budżetu państwa płyną do górnictwa, a wyniki się pogarszają i efektu nie ma. Wtedy, w końcu grudnia 1999 r., pojawiła się korekta programu i nowelizacja ustawy. Oczywiście minister finansów nie dał większych pieniędzy, ale wymagania postawił. I wtedy właśnie powstała Spółka Restrukturyzacji Kopalń.
Co było dla Pana największą trudnością w trakcie realizacji tego programu?
Najtrudniejsze było przełożenie zapisów programu rządowego na rzeczywiste działania restrukturyzacyjne w spółkach węglowych. Ustawa skonstruowana na podstawie programu była prawem, ale to nie znaczy, że zarządy musiały się do tego dostosować. Musiały chcieć skorzystać z instrumentów prawnych i finansowych, których rząd dostarczył.
Kluczowa była współpraca z właściwymi ludźmi?
Kluczowe było stworzenie mechanizmów, żeby restrukturyzacja w spółkach węglowych się dokonywała. Jednym z nich były kontrakty menedżerskie. To było nowatorskie rozwiązanie jak na tamte czasy, ponieważ załącznikiem do kontraktów był cały system premiowania. Na podstawie planów techniczno-ekonomicznych na dany rok minister gospodarki zatwierdzał wskaźniki kwartału do wykonania. Od stopnia wykonania tych wskaźników uzależnione były premie kwartalne dla członków zarządów. Drugim mechanizmem było właściwe skonstruowanie rad nadzorczych, ich składy kompletowano na podstawie konkursów. Konkursy obowiązywały też przy obsadzaniu stanowisk prezesów zarządów spółek. Natomiast prezes sam dobierał sobie pozostałych członków zarządu.
Udało się wam wyprowadzić górnictwo na prostą. Co stało się później?
Przez 10 następnych lat górnictwo generowało zyski. Wyniki były dodatnie aż do 2012 r. Efekty realizacji tego projektu wystarczyły więc na 10 lat spokojnej, rentownej działalności wszystkich spółek węglowych. Niestety, w 2012 r. pojawiły się symptomy kryzysu na światowym rynku węglowym, zaczęły spadać ceny, a zużycie węgla w kraju spadało. W grudniu 2012 r. było już wiadomo, że nadciąga kryzys. Wtedy trzeba było przystąpić do opracowania rządowego planu restrukturyzacji na kolejne lata.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Najgorszą łajzą na Sośnica był Turek przebierał się za górnika jeździł po dole i pytał czy ktoś ma papierosy bo chce zapalić, zajechał nasza kopalnie wtedy pierwszy raz miał zostać zamknięta. Potem był Owoc nie dał se w kasze dmuchać i gonił geszefciarzy to byliśmy pierwsi najlepsi
Jakie konkursy? Z gory bylo wiadomo kto zostanie prezesem .Nie udawaj glubka KArbownik ze o ty nie wiedziales
Karbownik to Rektor DYKTATOR .Kto go lubi i kto go powaza oprocz tego ze sie go boja wszyscy i omijaja go z daleka
A co zrobily przez was wymyslone RADY NADZORCZE w sklad w ktorych wchodzili KOLEDZY po fachu (M Turek itp) oprocz tego ze brali duze pieniadze za psucie powietrza w sali obrad. I co robia dzisjaj ?? Gdzie ci DORRADZCY SA DZISJAJ SIE PYTAM -tak sobie tylko sie pytam
Staeinhoff (czystopolskie nazwisko) -przerobkarz , to kolega Karbownika z uczelni -dlatego zaproponowal mu taka fuche a i wielu innych NAUKOWCOW z POLITECHNIKI SLASKIEJ znalazlo sobie fotel w SPOLCE RESTRUKTURZACJI GORNICTWA . A dla kolezkow dyrektorow wymyslono KONTRAKTY MENADZERSKIE i worki pieniedzy (do podzialu pod stolami). A jak dzisjaj wyglada GORNICTWO i nie tylko oni przez takich FACJHOWCOW jak KARBOWNIK i inni to widac za oknem. Jego kolega TUREK byl dyrektorem SOSNICY i co ?
Napisz ile z innymi profesorkami od siedmiu boleści z kopalń bierzecie kasy, za różne opracowania GIG i inne PÓK-i cyckaja kopalnie na wielką kasę a napisz ile zrobiłeś na tych likwidacjach a ile buziek
propaganda sukcesu dźwignią wizerunku :] - nowe hasło marketingowe dla PR