Sejm uchwalił w czwartek (23 października) przepisy wprowadzające ozusowanie od stycznia 2016 r. umów zleceń. Początek końca śmieciówek zapowiedział jeszcze w grudniu 2013 r. były premier Donald Tusk. Nowe rozwiązania podobają się związkowcom; pracodawcy - są podzieleni w opiniach.
O "powolnym eliminowaniu śmieciówek, żeby to zbyt mocno nie uderzyło w rynek pracy" mówił po raz pierwszy w połowie grudnia 2013 r. ówczesny premier Donald Tusk. "Dylemat jest prosty, chociaż okrutny - czy mamy podjąć wspólną decyzję o rozpoczęciu procesu oskładkowania i opodatkowania tych źródeł dochodu, które dziś nie są oskładkowane, żeby zbudować system, możliwie szczelny, bezpieczny dla przyszłych emerytów i sprawiedliwy, ale ze świadomością, że oznacza to opodatkowanie tych, którzy dzisiaj płacą niższe podatki" - mówił wtedy premier.
"Likwidacja śmieciówek, to jest zwiększenie opodatkowania lub oskładkowania wobec tych, którzy dziś tego nie płacą. Koniec kropka" - uzasadniał.
Na początku stycznia br. Tusk ogłosił, że rok 2014 musi być "początkiem końca śmieciówek".
"Rozpoczniemy prace nad zakończeniem niechlubnej ery śmieciówek; (...) śmieciówki to praca odarta z godności i poczucia bezpieczeństwa na przyszłość. Zaproponujemy rozwiązania, które będą pierwszymi krokami, które będą początkiem tego marszu" - mówił Tusk, przedstawiając plany rządu na ten rok.
"Likwidację śmieciówek rozpoczniemy od oskładkowania umów-zleceń" - zapowiadał. Dodał, że rząd będzie szukał rozwiązań prawnych, proceduralnych i kontrolnych, które spowodują, że "z zamówień publicznych korzystać będą firmy, które zatrudniają ludzi na godnych umowach". Zgodnie z tymi zapowiedziami, taki wymóg znalazł się w noweli Prawa zamówień publicznych, która weszła w życie w ostatnich dniach.
Nowelizację pozytywnie oceniali związkowcy, choć nie do końca spełnia ona ich postulaty.
- Projekt rządu to krok w dobrym kierunku i w części realizuje nasze postulaty - oceniał w rozmowie z PAP przewodniczący NSZZ Solidarność Piotr Duda. - Niestety, oskładkowanie umów cywilno-prawnych i wynagrodzeń z rad nadzorczych planowane jest tylko do poziomu minimalnego wynagrodzenia, a my domagamy się (oskładkowania) od całego dochodu, tak jak to ma miejsce przy pracy na etat. U pani premier leży nasz projekt ustawy w tym zakresie, dlatego dalej będziemy domagali się jego wprowadzenia - zaznaczył.
Podobną opinię wyrażał wiceprzewodniczący OPZZ Andrzej Radzikowski.
- Propozycję tę oceniamy jako pierwszy krok w zrównaniu w prawie umowy zlecenia i umowy o pracę - mówił PAP.
Dodał, że nieuzasadnione zróżnicowanie w opodatkowaniu pracy było przyczyną dużego zainteresowania przedsiębiorców zawieraniem umów zleceń.
- To generowało dodatkowy zysk firm, gdyż umowy zlecenia nie przewidują urlopów ani nie dają norm ochronnych czasu pracy.
Jeśli chodzi o przedsiębiorców, to ci z Konfederacji Lewiatan cieszą się z wydłużenia vacatio legis ustawy. Początkowo bowiem przepisy miały wejść w życie już po 3 miesiącach od ich ogłoszenia.
- Ustanowienie tak krótkiego okresu przejściowego bez odpowiednich rozwiązań systemowych może przynieść dalece niekorzystne skutki, w tym wzrost bezrobocia i poszerzenie szarej strefy na rynku pracy. To z kolei oznaczałoby ogromne zagrożenie dla pracowników, z uwagi na to, że wiele firm byłoby zmuszonych do istotnej redukcji zatrudnienia - wskazywał ekspert Lewiatana Marek Kowalski.
Z kolei ekspert BCC Wojciech Nagel uważa, że pomysł oskładkowania umów zleceń, jak i dochodów z tytułu zasiadania w radach nadzorczych jest błędny. Powoływał się na kwietniowy sondaż przeprowadzonego wśród członków BCC, z którego wynikało, iż oskładkowanie umów zleceń będzie oznaczało poszerzenie szarej strefy, obniżenie wynagrodzenia o wymiar składek emerytalnych, a także naturalne wygaszanie umów cywilno-prawnych.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.