Górnictwo to studnia bez dna, do której państwo - ukrywając dotacje przed podatnikami - od ćwierć wieku dosypało nawet... 2,2 biliona złotych z kieszeni Polaków, dostarczające nie najtańszą - jak się błędnie uważa - ale najdroższą z możliwych energię, w sytuacji gdy skąpi się grosza na ekologiczne solary i wiatraki - oto tezy najnowszego raportu, który na zlecenie Greenpeace przygotowali młodzi eksperci Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych.
Wnioski ekspertów skonstruowano rzecz jasna finezyjniej, niż uczyniłem to w leadzie. Kto wytrwały, wyłuska je z lektury 19-stronicowego opracowania pt. "Ukryty rachunek za węgiel", które przeczytać można na portalu "niezależnego think tanku" www.wise-institute.org.pl.
Przeciętny śmiertelnik o raporcie dowie się z medialnych zwiastunów i omówień, a pierwsze z nich - wieszczące przełom w naszym myśleniu o węglu, wytrącające "ze słodkiej niewiedzy", budzące "uzasadniony niepokój" - ukazały się jeszcze przed publikacją dokumentu.
Po pierwsze medialne tam-tamy
"Najwyższy czas, by dyskutować o tych sprawach głośno, niezależnie od poglądów na ekologię i unijną politykę klimatyczną. Okazuje się bowiem, że węgiel ciągnie za sobą długi ogon ukrytych kosztów, które w ostatecznym rozrachunku obciążają portfel Kowalskiego" - zachęca w poniedziałkowej (7 kwietnia) Rzeczpospolitej, w przeddzień premiery, Michał Olszewski, "publicysta, dziennikarz, specjalizujący się w ochronie środowiska". Sztuka godna mistrza public relations: ukierunkować odbiór, zanim ktokolwiek będzie miał możność poznać argumenty i podejść do nich krytycznie. Otóż medialne tam-tamy, których rolą (pod pretekstem chłodnej dyskusji o faktach) jest wyzwalanie gorącej zbiorowej emocji, są pierwszą z cech wspólnych dla wzmiankowanego raportu WISE i dokumentów firmowanych przez zdeklarowanych zwolenników dekarbonizacji. Niezależni eksperci odwiedzają teraz rozgłośnie radiowe i zaspokają zniecierpliwienie opinii publicznej, która ma prawo wiedzieć, dlaczego ją wystraszono.
Po drugie akademicki sznyt
Drugą z cech charakterystycznych (których autorom nie udało się ukryć tak sprawnie, jak górnictwu horrendalnych kosztów, które - ich zdaniem - miało wyssać w tajemnicy z kieszeni podatników) jest akademicki sztafaż raportu, wszechstronna dbałość o naukową formę i wrażenie obiektywizmu.
Przypisy, tabele, zestawienia i liczby, dziesiątki wykresów w analitycznym sosie. Do tego renoma ekspercka i doświadczenia w budzących respekt instytucjach. Nieoceniony publicysta Rzeczpospolitej uprzedzająco rozwiewa wszelkie wątpliwości: "Raport wykonano na zlecenie Greenpeace, co z pewnością zostanie skrzętnie wykorzystane przez te grupy społeczne, którym postawione przez ekonomistów tezy nie są w smak. A jednak zbagatelizować je trudno. Autorzy pracują w Warszawskim Instytucie Studiów Ekonomicznych, think tanku, wykonującym zlecenia m.in. dla Banku Światowego i Komisji Europejskiej".
Ośrodek myśli bezstronnej?
Niestety, kiepski to dowód kompetencji i niezależności. Środowisko analityków WISE z całą pewnością nie jest bezstronne w sprawach energetyki węglowej i wystarczy przeczytać o projektach, w które angażował się ów "ośrodek myśli", by nie wierzyć zbyt łatwo w zapewnienie "Nie jesteśmy afiliowani przy żadnej partii politycznej lub firmie".
Przede wszystkim pracę wykonano na zamówienie i za pieniądze Greenpeace, których organizacja ta nigdy nie żałowała na swoją dość agresywną propagandę antywęglową. To trochę tak, jakby o czystości polskiego mięsa i mleka wypowiadali się eksperci Rosselhoznadzoru - Inspekcji Weterynaryjnej i Fitosanitarnej Federacji Rosyjskiej, która tylko przypadkiem ma interes we wprowadzeniu embarga na import rzeczonych produktów.
Prezes odnalazł równowagę
Pierwszy z autorów "Ukrytego rachunku za węgiel" - dr Maciej Bukowski (zarazem prezes fundacji WISE) w innych niż raport projektach nie ukrywa sympatii do forsowanych przez Komisję Europejską maksymalnych celów polityki klimatycznej UE i zachęca Polskę do przyjęcia 40-procentowej redukcji emisji gazów cieplarnianych po 2020 r., twierdząc m.in.: "To ambitne wyzwanie dla naszej gospodarki. Podjęcie tego wysiłku może jednak oznaczać wiele korzyści ekonomicznych i podnieść bezpieczeństwo energetyczne kraju". Wierzy on też w przebudowę naszej elektroenergetyki, która już w latach 2030-2040 ma podobno "odnaleźć nową równowagę paliwową uwzględniającą pogarszające się możliwości wydobywcze krajowego górnictwa". Czy ktoś jeszcze ma wątpliwości, jakie źródła uchronią nas przed blackoutami? To proste: OZE.
...i gani pasywność Polski
"Ich szybki rozwój w ostatniej dekadzie spowodował, że energetyka wiatrowa na lądzie i słoneczna znajdują się niedaleko granicy, poniżej której osiągną konkurencyjność kosztową bez konieczności sięgania po wsparcie publiczne. W przypadku Polski ta chwila przyjdzie ok. roku 2025" - przewiduje Bukowski i gani "pasywną postawę Polski".
Aż chce się zawołać: Obywatele! Jeszcze zaledwie 11 lat (wierzcie na słowo, że tyle) dotowania OZE! To nic, że właśnie znudziło się najbogatszym w Europie Niemcom, gdy ich przemysł zaczął uciekać po tanią energię za ocean. To nic, że wobec horrendalnych cen energii w Europie w Brukseli kruszy się bastion ideologów ocieplenia klimatu. Ważne, że winny jest węgiel! Bo przecież ukradł nam więcej, niż wyłożymy w tym czasie na ekologiczną utopię (choć jeszcze o tym nie wiemy, ale dowiemy się, po lekturze raportu).
Europejska fundacja bojkotu kopalń
Drugi z autorów - Aleksander Śniegocki także specjalizuje się w "transformacji sektora energetycznego", "innowacjach", "perspektywach rozwoju niskoemisyjnej gospodarki", a ponadto pracował m.in. dla Instytutu Ochrony Środowiska i (jak inni eksperci WISE) dla European Climat Foundation. Europejska Fundacja Klimatyczna to organizacja, która oficjalnie określa Polskę jako "przedmurze oporu wobec postępowej polityki klimatycznej" i finansuje walkę "społeczeństwa obywatelskiego" z energetyką węglową i kopalniami, blokując m.in. budowę elektrowni węglowych i opłacając dziesiątki krajowych ekspertów (czego rezultatem był zeszłoroczny skandal ze Społeczną Radą Narodową ds. Gospodarki Bezemisyjnej).
Dowody pod tezę
Choć już Kasjuszowe pytanie "Cui bono?" (łac.: "Komu to miało przynieść korzyść?") jasno rozstrzyga o rzeczywistych celach raportu, warto skupić się wreszcie na trzeciej z cech, po której bezbłędnie poznamy, że pod powłoką naukowej rozprawy kryje się zupełnie typowy w swoim gatunku produkcyjniak spod pióra klimatysty: manipulacje danymi.
Czytając dziesiątki portali i dokumentów okraszonych antywęglową nowomową, ciągle się zastanawiam, czy manipulowanie jest tu bardziej kwestią maniery i stylu, nonszalancji w stosunku do faktów i intelektu odbiorcy, czy bardziej wymuszonym na sobie przez autora, acz nieuniknionym logicznie zabiegiem w celu wyprowadzenia z góry założonych wniosków. Do "Ukrytych kosztów węgla" doskonale pasują zresztą obie opcje. Koniec końców to, co w porządnym i obiektywnym opracowaniu powinno niezbicie wynikać z nienagannego opisu i analizy dostatecznej ilości faktów w dopowiednim zakresie, w raporcie uderza hasłem po oczach już na stronie tytułowej. A cała reszta stanowi mozolne dorabianie "materiału dowodowego" pod tezę.
Miliardy wystają słupkami
Naukową krytykę pozostawmy ekspertom i ekonomistom, którzy mają instrumentarium do prześwietlenia detali i przeprowadzą z pewnością adekwatną weryfikację danych. Podane w raporcie liczby muszę tymczasem przyjmować na wiarę. Jednak nie mogę nie zauważyć - nawet jako niebiegły matematycznie czytelnik - że fantazja ponosi autorów tam, gdzie powinno zależeć im na powściągliwości.
Koszty subwencjonowania górnictwa węgla kamiennego i brunatnego zrazu wyliczają na 69 mld zł przez 22 lata (1990-2012). Nie mogą powstrzymać się od epatowania skalą, więc kumulują rokrocznie sumę, bo wtedy pnie się na wykresach w górę (nieskumulowana krzywa dotacji od kilku lat drastycznie zjeżdżałaby ku zeru). Armageddon "łupienia podatników" wypada dwa razy - w 1990 i 2003 r. - i autorzy pokazują go na budzących grozę słupkach (lecz nie rozwodzą się nad drobiazgiem, że są to daty graniczne w restrukturyzacji polskiego górnictwa, gdy była dla gospodarki państwa pierwszorzędnym priorytetem i ceną za opróżnienie na zawsze ok. 300 tysięcy etatów utrzymywanych w ciężar budżetu).
Prymityw węglowy gasi kaganek
Epatują też porównaniami: kiedy roczne wydatki na górnictwo przedstawi się jako "niewiele niższe od nakładów państwa na naukę, badania i rozwój", myśli nasze naturalnie wzdragają się przed górniczym prymitywizmem i zacofaniem, które duszą Polskę w zaścianku (i nie ma znaczenia, że właśnie polskie górnicze high-tech lokuje się w czołówce światowej).
Eksperci WISE wydorębniają dwa strumienie wydatków: dotacje rozwojowe i umorzenia zobowiązań oraz dotacje do rent i emerytur górniczych. Te ostatnie przedstawiono jako sferę wyjątkowo niesprawiedliwie uregulowaną, gdyż wprawdzie górnik też płaci składki, ale za każdą złotówkę państwo odda mu na emeryturze o 80 groszy więcej!
Bo górnik żyje za długo?
Skandal polega na tym, że "przeciętny górnik pobiera swoje świadczenia rok dłużej niż uczestnik systemu powszechnego" (czy autorzy nie spostrzegli, że jego życie na emeryturze musi być nieproporcjonalnie krótkie, skoro sami obok piszą, że przechodzi na nią średnio w wieku 48 lat, więc kilka do kilkunastu lat wcześniej niż pozostali?!).
Niewykluczone jednak, że dla ekspertów WISE emerytura jest po prostu perfidnym sposobem przechytrzania budżetu... Rachują bowiem z wyrzutem: "szansa na to, że odprowadzane w okresie pracy składki przełożą się na pobierane świadczenia u górników jest o jedną trzecią większa niż u przeciętnych mężczyzn ze względu na niższy wiek emerytalny i związane z tym większe prawdopodobieństwo dożycia do emerytury".
Cudowne rozmnożenie
Z tych to powodów naprawdę Polacy dokładają emerytom górniczym wcale nie 80 groszy (jak się już obliczyło), lecz 152 grosze. Co jest "ukrytą przed opinią publiczną dotacją do sektora wydobywczego", a "problem stopniowo narasta wraz z wydłużaniem się oczekiwanego okresu życia". Czary mary i już zapłaciliśmy dodatkowo 67 mld zł. A zatem "prawdziwe" dotacje dla górnictwa rosną autorom przez 22 lata do 136 mld zł.
Po ile ten prąd?
Ale tropienie "ukrytego przed opinią" dopiero się rozkręca, gdy mowa o ulgach dla energetyki węglowej. Do rachunku wprowadzone zostają pojęcia kosztów zewnętrznych i osieroconych. Pierwsze sięgają "kilkudziesięciu miliardów złotych rocznie" i płacone są w postaci leczenia chorób i nieobecności w pracy oraz krótszego życia z winy elektrowni węglowych. Jeśli nie rozumiecie, popatrzcie na rachunek za prąd i wyobraźcie sobie, że jedna MWh nie kosztuje, ile kosztuje, tylko "od ok. 100 do ok. 500 zł" drożej! A ile dokładnie? Cóż, tego nie wiedzą nawet eksperci WISE.
Profesor też dostał zlecenie
Wyciągają więc z kapelusza przedział wartości. Najniższy koszt podyktował prof. Mariusz Kudełko (który w 2012 r., w ścisłej, a jakże, współpracy z Greenpeace porachował spustoszenia z odkrywek węgla brunatnego na 10 mld zł rocznie, po czym od jego badań w oficjalnym oświadczeniu musiał odcinać się w imieniu kilkuset pracowników naukowych AGH sam rektor krakowskiej uczelni, podkreślając, że stanowisko zleceniobiorcy ekologistów nie tylko "nie reprezentuje poglądów oraz faktów ustalonych w procesie badań naukowych prowadzonych przez AGH", ale jest mu przeciwne).
A koszt maksymalny to "opracowanie własne WISE na podstawie EEA", czyli Europejskiej Agencji Energetycznej, której podatnicy UE płacą za wyliczanie wolumenu gazów cieplarnianych w atmosferze nad państwami Unii i przynaglanie członków do pilniejszego wypełniania protokołu z Kioto. Krakowskim targiem między 32 a 97 mld zł wyszły autorom 64 mld rocznie przez 22 lata.
Bo liczby muszą boleć...
Po kolejnych zarzutach o bogacenie się elektrowni na sprzedaży (legalnej) zielonych certyfikatów i demaskacji, że perfidnie dorzucają do kotłów biomasę, by skorzystać na unijnych premiach za tzw. współspalanie, udaje się autorom ustalić kwotę 170 mld zł, które na pewno zapłacił podatnik za górnictwo i elektroenergetykę węglową od 1990 do 2012 r.
Ale liczby muszą boleć, więc zaczyna się żonglerka: "gdybyśmy dodali do tego rachunku skumulowane koszty zewnętrzne poniesione przez polskie społeczeństwo (...), to podniósłby się on co najmniej o kolejne 700 mld". Mało? "A w pesymistycznym wariancie nawet o 2,2 bln złotych"!
Najbardziej śmierdzą mu groszki
Bądźmy sprawiedliwi - ostatnia kwota musiała wydać się depeszowcom Polskiej Agencji Prasowej na tyle przesadnym wytworem fantazji, że woleli pominąć ją w informacjach. Nawet tam-tamy zachowały wstrzemięźliwość, przyznając, że np. dane EEA uchodzą wśród naukowców za kontrowersyjne. Ale od czego ma się sprawne pióro? "Przesada?" - pyta Olszewski w Rzeczpospolitej. I odpowiada sam sobie: "Być może. Wystarczy jednak pojechać w czasie sezonu grzewczego w Polskę powiatową albo odwiedzić którekolwiek uzdrowisko górskie. Wszędzie tam unosi się gryzący, suchy smród ekogroszków, marnych sortymentów koksu, a nawet wyjątkowo szkodliwego w domowym spalaniu węgla brunatnego (dostępnego np. w Castoramie)". O tym, że ludzie w Polsce palą też śmieci, opony, styropiany i PET-y, publicysta nie wie. Bo najbardziej go gryzą i śmierdzą mu ekogroszki (zwłaszcza te z retortowych palenisk nowoczesnych kotłów).
Jednostronne równanie
Gdy się rzekło o manipulacjach, warto pokazać dwa przykłady rażącej wprost nieuczciwości raportu WISE.
Po pierwsze w całym rachunku, który "demaskuje" wielusetmiliardowy (ba, ponaddwubilionowy) łańcuch kosztów, eksperci nie ujawniają drugiej strony równania, a przecież leżą tam korzyści, które budżet wyciągnął z tej przeklętej górniczej studni bez dna. Według danych Górniczej Izby Przemysłowo-Handlowej z 2010 r., których nie podważano, tylko przez 10 poprzednich lat górnictwo węgla kamiennego wpłaciło do budżetu państwa, budżetów lokalnych oraz parabudżetowych funduszy ponad 58,7 mld zł. Dodajmy do tego wcześniejsze dziesięciolecie i osławioną kotwicę inflacyjną, którą w planie Balcerowicza państwo utrzymywało w gospodarce przez zaniżoną sztucznie, sztywną i nierynkową cenę węgla, pozbawiając górnictwo szans rozwojowych w wolnorynkowym otoczeniu po 1989 r.
I przypomnijmy, że pierwsza, uzasadniona kwota nakładów, którą podano w "Ukrytym rachunku za węgiel" opiewała na 69 mld zł. Eksperci WISE mają prawo nie wierzyć liczbom podanym przez GIPH. Mogli przeciwstawić im własne dane. Problem w tym, że ich bilans ma tylko jedną stronę. Czy to nie dziwny rachunek?
Węgiel bogacz i żebrzące OZE?
Po wtóre prześledźmy pobieżnie, jak intrygująco autorzy raportu realizują deklarowany cel: porównanie dotacji publicznych dla węgla i OZE. Szokują zestawieniem: "Ogromny ciężar finansowy, jaki polskie społeczeństwo poniosło w latach 1990-2012 na dotowanie polskiego górnictwa i elektroenergetyki węglowej, jest piętnastokrotnie większy od dotacji, jakie w tym czasie wsparły rozwój OZE". Oczywiście bez zająknięcia się, że udział OZE w produkcji energii pod koniec tego okresu wynosił tylko ok.10 proc. (wliczając w to współspalanie biogazu i biomasy), w 2005 r. dwukrotnie mniej, a zliczać zaczęto go dopiero pod koniec lat 90., gdy z kolei z węgla wytwarza się w kraju 88 proc. energii.
Praca będzie pod warunkiem
Wsparcie dla OZE notowane jest przy tym dopiero od 2005 r. (czyli w ćwiartce okresu objętego porównaniem). W przeliczeniu na MWh OZE otrzymują maksymalne subwencje wśród wszystkich paliw (w 2010 r. ok. dziesięciokrotnie więcej niż energetyka węglowa). Wokół górnictwa pracę ma ok. 200 tys. Polaków (wokół OZE najwyżej 30 tys., jednak sam Greenpeace wróży, że w 2030 r. pracę przy zielonej energii znajdzie 100 tys. osób w kraju, połowa dzisiejszej branży górniczej. Ale pod warunkiem, że OZE dosięgną aż 50 proc. w miksie).
Wytarte slogany
Jak widać większość efektów propagandowych raportu możliwa była do uzyskania jedynie dzięki zręcznemu zestawianiu danych i perswazyjnej, pomysłowej narracji. Wbrew szumnym zapowiedziom i medialnej kryptoreklamie raport WISE nie jest żadnym przełomem, bo "ukryty koszt węgla" to patent nienowy.
Antywęglowi ideolodzy i aktywiści forsują go od dobrych kilkunastu miesięcy, powtarzając na konferencjach i panelach dyskusyjnych poświęconych energetyce, że trzymani w niewiedzy (przez chciwe lobby węglowe i górników z łomami w stolicy) Polacy nie mają pojęcia o prawdziwej (czytaj: przerażającej) cenie tony węgla.
W ziemniaczanych gaplopie
Szkopuł w tym, żeby zbytnio nie galopować i nie folgować fantazji. Bo jutro ktoś zmiarkuje, że kilogram kartofli wcale nie kosztuje 1,99 zł jak w Biedronce, a kilo cukru nie 2,58 zł, tylko 24,75 zł albo np. 78 zł. Bo przecież rolników dotujemy przez KRUS. (Dotacji nie było dla tych z PGR-ów, ale ich ceny mało dziś obchodzą, skoro z musu przeszli praktycznie do gospodarki pierwotnej. Dotacji nie było też dla górników z Wałbrzycha, więc po ćwierć wieku urzeczywistniają tam radykalne ekologiczne wizje: wrócili do lasów za miastem i wchodzą do jaskiń, zwanych potocznie biedaszybami. I nie wykluczałbym, że dopiero w ziemi ekologiści zobaczą w tych ludziach jakiś składnik ekosystemu...).
Ale wracając do naukowych rozważań, czyli naszej ukrytej ceny ziemniaków i cukru po 78 zł. Że nie do wiary? Wszak generują one liczne koszty zewnętrzne: awitaminoza, otyłość, koszt leków na wzdęcia i zepsute zęby (przynajmniej po stówie od plomby). A cukier nie krzepi, lecz zabija! A na talerzu najkosztowniejsze jest purée z koperkiem. I stąd prosty wniosek, że wszyscy powinniśmy jeść hamburgery!
Niestety ja nie podpiszę się pod podobnym apelem. Nie pracuję dla McDonaldsa...
(Źródło zdjęć: Warszawski Instytut Studiów Ekonomicznych www.wise-institute.org.pl)
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Proponuję, żeby Portal Górniczy i cały Świat Górniczy podali tę firmę do Sądu, bo firma i "GP szkodzą i Polsce i górnieczemu przemysłowi oraz Polskiemu bezpieczeństwu energetycznemu.
wy tu piszecie ze górnik ma wysoką emeryturę a powiedźcie tak szczerze jaką macie składkę ja ma 433 zł a większość polaków ma po 100 zł albo mnie to co się dziwicie to kto dokłada
to prowokacja ala doda elektroda. A tak na poważnie ja bym wam dał OZE... za wasze pomysły bede płacił ja moje dzieci i wnuki. niech ta unia nie przesadza bo coraz wiecej ludzi rozumie klimatyczny szwindel!!!
A skąd przeciętny Kowalski (pracujący np. w urzędzie, ZUS, US, uczelni itp.) ma w swoim obciążonym portfelu pieniądze. Przecież on nic nie wyprodukował.
Już wiadomo, dlaczego raport Greenpeace ukazał się właśnie teraz. Niemcy ograniczają dotacje do OZE wprowadzone 14 lat temu. Efekty? Przeciętne gospodarstwo domowe w Niemczech płaci za prąd 1136 euro rocznie, w tym ok. 250 euro opłaty ekologicznej na subwencje dla zielonej energii. Subwencje do OZE wynoszą tam 24 mld euro rocznie Gdyby odnieść te 24 mld euro do raportu WISE i pomnożyć mechanicznie ich metodą razy 22 lata, otrzymujemy 528 mld euro, czyli... 2,2 biliona zł. Ukryty realny koszt OZE?
Nowoprzyjmowani młodzi górnicy nie mają żadnych przywilejów emerytalnych. Tak samo jak górnicy z prywatnych spółek okołokopalnianych. Starsi zachowują prawa nabyte. System emerytalny w Polsce uprzywilejowuje także dużo liczniejsze grupy np. policjantów czy żołnierzy (którzy w ogóle nie płacą składek), strażaków, nauczycieli (pod względem czasu pracy0 a przede wszystkim rolników w KRUS. Proporcjonalność systemu ZUS jest całkowicie iluzoryczna, bo nawet kapitał początkowy nalicza się teoretycznie.
Krótko. OZE jako niestabilne źródła w zadnym wypadku nie zastapią energetyki konwencjonalnej, weglowej lub atomowej. Moga ją ewentualnie uzupelniać w zakresie kilkunastu procent zapotrzebowania. Polska robi bład odwlekajac inwestycje w czystą energię atomową...OZE jest drogie.
Czy ktoś wie ile wynosi składka emerytalna górnika??? Jeżeli nie wie, to jakim prawem pisze że do emerytur górniczych państwo dopłaca?? Podaję przykład z życia wzięty: moja żona zaczęła pracę-jej składka emerytalna to 175,68zł, moja górnicza składka emerytalna to 571,56zł MIESIĘCZNIE!!! I tym oto prostym sposobem wiemy skąd górnicy mają większe emerytury - BO PŁACĄ WIĘKSZĄ SKŁADKĘ EMERYTALNĄ!!! Pozdrawiam wszystkich.
Węgiel jest drogi i jego spalanie szkodliwe dla środowiska i ludzi, a OZE to energia ściśle uzależniona od warunków atmosferycznych więc zawodna, przez co też bardzo droga! I węgiel i OZE w Polsce wymagają stałych dotacji z kieszeni podatników! Tymczasem energia jądrowa mimo wysokich kosztów inwestycyjnych daje energię tanią i pewną, czystą ekologicznie! To jest rozwiązanie polskich problemów energetycznych! Z poważaniem - Jerzy Lipka
Niestety, trzeba przyznać rację. Węgiel tani nie jest. A emerytury górnicze? Ależ proszę bardzo, niech będą wysokie. Ale nie zgadzam się by ja, ani moja rodzina, dzieci, płacili na emerytury górników. Czy oni płacą na moją emeryturę - nie? Czy inni nie pracują równie ciężko? Czy górnicy nie powinni dopłacać w takim razie do emerytur pracowników oczyszcalni ścieków, którzy pracują w szkodliwych oparach, by oni mogli pić czystą wodę? To jest niesprawiedliwość społeczna.
Bardzo dobry tekst . Odczuwamy na własnej skórze najazdy tzw. ekologow z niemiec, czech z wrocławia, krakowa , którzy blokując inwestycję kompleksu energetycznego przedłużają nadal biedę, emigrację i zapaść cywilizacyjną.
Niech sobie zbadają jaki związek ma górnictwo z komputerami od których nie mogą się odlepić,to wtedy nie będą już mącić i karierować , młodziki po plecach na stołkach . Głupoty w głowie , 0 życia ,nie wiem po co to komentować .Człowiek ledwo wyrabia, jak są tacy dobrzy to niech mają odwagę zrobić coś dla ludzi.
I po co ta publikacja? Przecież już inny redaktor nettg pl dawno zbadał, że ekolodzy są finansowani przez Rosję. :)
Dla wszystkich ekologów wybudowałbym zamkniete miasto osade lub coś podpbnego gdzie wszystko mieliby tylko OZE czyli baterie słoneczne i wiatraki bez akumulatorów (broń Boże tam przecież jest szkodliwy ołów) i zobaczyłbym jak szybko by im przeszło całe to g..., które mają w głowach :)