Jak informowaliśmy w portalu górniczym nettg.pl, w niedzielę (19 stycznia) ratownicy odnaleźli ciało górnika, który zaginął w czwartek (16 stycznia) w ruchu Boże Dary kopalni Murcki-Staszic. Akcja ratunkowa toczyła się na poziomie 416 m, w zbiorniku przesypowym, gdzie namierzono sygnał z lampy zaginionego mężczyzny. Poniżej przedstawiamy pełen przebieg wypadków, a także opis akcji ratunkowej w oparciu o informacje przedstawione przez Wojciecha Jarosa z Działu Komunikacji Korporacyjnej Katowickiego Holdingu Węglowego, do którego należy kopalnia Murcki-Staszic.
Na haku wisiało czyste ubranie
Poszukiwania pracownika rozpoczęły się w czwartek, 16 stycznia, gdy pracownik warsztatu mechanicznego na poziomie 416 m nie dotarł na wyjazd, po zakończeniu pracy. Ponieważ warsztat dzieli od podszybia odległość zaledwie kilkuset metrów, zaczęto od sprawdzenia gdzie ewentualnie może przebywać. Wkrótce okazało się, że nie ma go w warsztacie, na trasie przejścia z warsztatu do podszybia, nie odbił wyjazdu, nie zdał lampy, aparatu ucieczkowego, a w szatni wisi jego czyste ubranie. Zgodnie z procedurami, wszczęto akcję ratowniczą, do pracowników poszukujących zaginionego dołączyły dwa zastępy kopalnianych ratowników.
Sygnał z lampy
Prowadzone na szeroką skalę działania, obejmujące w pierwszej fazie penetrację większości wyrobisk na poziomie 416 pozwoliły na zlokalizowanie sygnału nadajnika lampy poszukiwanego pracownika. Lampy górnicze, które ma obowiązek mieć przy sobie każdy zjeżdżający pod ziemię, nadają sygnał radiowy, pozwalający zlokalizować je z odległości 10-15 metrów. Sygnał jest zindywidualizowany, można więc było stwierdzić, że ten - namierzony w zbiorniku urobku 1500 T na poziomie 416 m - pochodził z lampy pobranej przez szukanego pracownika.
Ustalenie miejsca sygnału pozwoliło skoncentrować główną część poszukiwań w miejscu, w którym pracownik ten w żadnym wypadku nie powinien był się znajdować, ani nawet koło którego przechodzić. Zbiornik jest zabudowany, nie jest prawdopodobnym, by wpaść do niego przez przypadek. Prowadząca do niego droga, pozwalająca dostać się do środa, to taśmociąg przenoszący urobek.
Ręcznie opróżniali zbiornik
Natychmiast przystąpiono do akcji ratowniczej polegającej na awaryjnym usunięciu zgromadzonego urobku. Przekrój zbiornika ma kształt elipsy, której dłuższa oś ma długość około 12 m, a krótsza około 7 m. Jest głęboki na około 24 m. Zbiornik jest zabudowany, nie sposób wpaść do niego przypadkiem.
Urobek (węgiel, kamień) pochodzący z wydobycia trafia do zbiornika taśmociągiem, a z niego przesypywany jest do skipu, którym wywożony jest na powierzchnię. Na podstawie przeprowadzonych pomiarów oszacowano, że w zbiorniku znajduje sie około 180 m sześc. urobku. Z góry nie było widać lampy, ani pracownika. Dlatego postanowiono stopniowo wydobywać materiał, wybierając go ręcznie od góry.
Zbiornik przesypowy na ruchu Boże Dary jest jedyną drogą odstawiania urobku. Dlatego od chwili, gdy w czwartek stwierdzono, że pracownik mógł tam wpaść, ruch Boże Dary nie prowadził wydobycia. Pracownicy kopalni zostali przesunięci z przodków do robót przy zbrojeniach, firmy obce miały przymusowy urlop.
Prace prowadzono pod ścisłym nadzorem kierownika akcji wspieranego przez sztab specjalistów z dziedziny ratownictwa i bezpieczeństwa górniczego, jak również specjalistów koordynujących poszczególne zadania.
- To nie była prosta akcja. Na dół zbiornika, prawie 20 metrów, zostali spuszczeni ratownicy i kubeł odpowiedniej wielkości. Cały układ służący wytransportowaniu awaryjnemu urobku został zbudowany od podstaw wyłącznie na potrzeby tej akcji ratowniczej - opowiada Jan Syty, specjalista z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego uczestniczący w akcji ratowniczej.
Ratownicy przebierali ręcznie materiał, ładując go do kubła. Następnie wyjeżdżali, by nie znajdować się pod podnoszonym do góry urobkiem. Na górze zbiornika kubeł opróżniano, ponownie opuszczano, a ratownicy zjeżdżali na dół. Operację powtarzano średnio do czterech razy na godzinę. Trwało to prawie trzy i pół doby. Przy pracy zmieniały się trzy zastępy ratowników oraz pracownicy służb kopalnianych.
Nie można było zastosować metody opróżnienia zbiornika, która z pozoru mogła wydawać się najprostsza - przez spuszczenie jego zawartości do skipu. Otworzenie klapy zbiornika spowodowałoby nagłe i niekontrolowane przemieszczenie urobku zalegającego w zbiorniku wraz z poszkodowanym, co mogłoby skutkować dodatkowymi obrażeniami, a nawet zmiażdżeniem ciała.
Znaleźli ciało
Po prawie czterech dobach akcji, ratownicy dotarli do ciała górnika. Znajdowało się ono blisko 9 m od powierzchni urobku, zgromadzonego w zbiorniku. W trakcie poszukiwań ratownicy usunęli ze zbiornika blisko 100 m sześc. kamienia i węgla.
36-letni górnik od 15 lat pracował w kopalni. Był żonaty, osierocił dwoje małych dzieci.
Był to już drugi śmiertelny wypadek w tym roku w polskim górnictwie węgla kamiennego, a trzeci w całym górnictwie. We wtorek (14 stycznia) zmarł górnik, który dzień wcześniej doznał urazu głowy podczas prac rabunkowych prowadzonych także w ruchu Boże Dary.
Na razie nie sposób odpowiedzieć, w jaki sposób trafił do zbiornika. Jazda na taśmach transportujących urobek jest generalnie zakazana. Zezwala się na nią tylko w konkretnych miejscach, na "stacjach" przystosowanych do wsiadania i wysiadania. W ruchu Boże Dary nie ma odcinka dopuszczonego do przewożenia ludzi.
Okoliczności wypadku wyjaśniają Okręgowy Urząd Górniczy w Katowicach pod nadzorem Wyższego Urzędu Górniczego oraz katowicka Prokuratura.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.