W południe na ulicy Stawowej, głównym miejskim deptaku, w Katowicach stanie sklepowa kasa, przy której mieszkańcy miasta będą się mogli przekonać, jak ciężka jest praca kasjerki w super- i hipermarketach. Będą mogli sprawdzić się w tej roli.
To jednak nie żywa reklama któregoś z hipermarketów, ale akcja Solidarności, która tym sposobem chce zwrócić uwagę opinii publicznej na wyśrubowane normy pracy w sieciach handlowych.
Alfred Bujara, szef handlowej Solidarności obiecuje, że uliczny happening będzie jak najbardziej pokazywał, czy jest praca w markecie, na tzw. kasie.
- Będziemy zapraszać przechodniów, żeby na chwilę usiedli przy naszej kasie i sami się przekonali, jak to jest, gdy trzeba pracować jak automat, bez chwili wytchnienia, w kolejce niecierpliwią się klienci, a za plecami krzyczy kierownik.
Do czego sprowadzają się te wyśrubowane normy pracy przeciwko którym w widowiskowy sposób protestują związkowcy?
W większości działających w Polsce sieci handlowych funkcjonują tzw. normy tempa skanowania. Kasjerki w marketach na zeskanowanie jednego produktu mają nieco ponad 2 sekundy. Jeżeli nie wyrobią normy, czeka je pogadanka z przełożonym, obcięcie premii a nawet zwolnieni z pracy.
- Na przykład w marketach sieci Carrefour norma wynosi ceny 25 produktów na minutę, co w przeliczeniu daje 2,4 produktu na sekundę. W Lidlach w zależności od sklepu kasjerka musi zeskanować ceny 30-35 produktów w ciągu minuty. Tak szybko nie da się po prostu pracować. W przypadku części towarów kasjerki muszą otworzyć pudełko i sprawdzić, czy w środku jest właściwy produkt. Z bardziej wartościowych artykułów trzeba pościągać zabezpieczenia. Zdarza się również, że kod kreskowy jest nieczytelny i trzeba go wbijać ręcznie - dodaje szef handlowej Solidarności.
Zdaniem związkowców wzięte z sufitu normy są wynikiem ogromnych niedoborów zatrudnienia w handlu.
W większości marketów gołym okiem widać, że pracowników jest coraz mniej, a mimo kolejek ponad połowa kas stoi pusta. Dziesięć lat temu sklepy wielkopowierzchniowe w Polsce zatrudniały nawet cztery razy więcej pracowników niż dzisiaj. Kiedyś np. w dużych marketach sieci Real pracowało od 400 do 420 osób, obecnie te same sklepy zatrudniają ok. 120 pracowników, a obroty wcale nie spadły.
Oprócz sklepowej kasy związkowcy przygotowali również ulotki zawierające apel do klientów, aby ci będąc w sklepie najpierw pakowali swoje zakupy do toreb, a dopiero później za nie płacili. Akcje ulotkowe zostaną przeprowadzone w kilkunastu miastach w Polsce m.in. w Gdańsku, Łodzi, Warszawie i Bydgoszczy.
- Jeżeli zapłacimy za zakupy od razu, kasjerka musi zacząć skanować produkty następnej osoby. Zakupy jednych klientów mieszają się z zakupami następnych i często wybucha awantura, a wtedy najbardziej dostaje się właśnie pani siedzącej za kasą - tłumaczy Alfred Bujara.
Ponad 70 proc. zatrudnionych w handlu to kobiety. Data protestacyjnych happeningów nie jest więc przypadkowa.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.