"Glina". Taki tytuł nosi książka Romana Huli, promowana podczas piątkowego (1 lutego) spotkania autora z dziennikarzami w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Katowicach.
Roman Hula jest bez wątpienia postacią barwną: z urodzenia góral z Zakopanego, zawodowy podoficer Marynarki Wojennej, ratownik górniczy w nieistniejącej już kopalni Radzionków, ale nade wszystko - tak, pytana o zajęcie ojca, określała je w swoim czasie kilkuletnia córka Ola i stąd tytuł książki - glina. Przyszło mu nim być w ciekawych, a też burzliwych czasach, a więc w okresie - związanego ze zmianą ustrojową - przechodzenia od milicji obywatelskiej do państwowej policji...
Od debiutu w MO w 1976 r. do odejścia - po podaniu się do dymisji - ze służby w 1992 r. zdumiewająco szybko piął się po resortowych szczeblach drabiny awansów: od zastępcy szefa Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych ds. Milicji w Piekarach Śląskich, poprzez kierownika Sekcji Zabójstw oraz Włamań w Wydziale Kryminalnym Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach, poprzez funkcje komendanta wojewódzkiego, a następnie komendanta głównego policji. Po rezygnacji został prywatnym detektywem i członkiem IPA (międzynarodowej organizacji policjantów). Był współtwórcą Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Funkcjonariuszy MO.
Roman Hula wrócił w piątek do owych burzliwych czasów przekształcania milicji w policję sprzed dwudziestu lat z okładem, kiedy głównymi rozdającymi karty byli premier pierwszego niekomunistycznego rządu Tadeusz Mazowiecki, minister spraw wewnętrznych i szef Urzędu Ochrony Państwa, Krzysztof Kozłowski oraz jego poprzednik na czele MSW, generał Czesław Kiszczak. Ale w książce "Glina" nade wszystko przenosi czytelników w realia spektakularnych policyjnych operacji kryminalnych na Śląsku, których był ważnym uczestnikiem. Opowiada zatem między innymi o akcji pod kryptonimem "Frankenstein", a więc poszukiwania seryjnego mordercy kobiet i dzieci, o operacji "Marynarz", związanej z wyjaśnianiem kradzieży zabytkowych pistoletów z muzeum w będzińskim zamku oraz o akcji "Korony", dotyczącej poszukiwania złodziei złotych koron z obrazu Matki Boskiej Sprawiedliwości i Miłości Społecznej w piekarskiej Bazylice Najświętszej Marii Panny i św. Bartłomieja.
Zapytany przez portal górniczy nettg.pl o ratowniczy epizod swojej biografii odpowiedział:
- Byłem marynarzem. Miałem pływać na MS Radzionków. Ale - jako obeznany z okrętami rakietowymi, a więc człowiek, który otarł się o wielkie, militarne naówczas tajemnice - miałem zakaz opuszczania granic Polski. I tak wylądowałem w... kopalni Radzionków, gdzie przez 5 lat byłem ratownikiem górniczym. To było niesłychane doświadczenie. Ja, chłopak z Zakopanego, a potem marynarz, zetknąłem się z prawdziwymi Ślązakami, z górniczą elitą, z ludźmi pracowitymi, zdyscyplinowanymi, a przy tym koleżeńskimi. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, jak ważnymi są te cechy w tym swoistym ratowniczym zakonie. Bardzo podziwiałem ratowników, z których emanowała pewność, że człowiek wyglądający pomocy nie zostanie sam - powiedział Roman Hula.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.