Człowieczy gatunek przetrwał dzięki instynktowi łowcy. W jednych on przetrwał, w innych obumarł. Ryszard Radomski należy do tych pierwszych, choć odżegnuje się od posądzeń o krwiożercze skłonności.
Łowiectwem nasiąknął już za młodu, jeszcze jako dziecko biegając w nagonkach. Ale w dorosłym życiu takie fanaberie przytłumiły praca i troska o rodzinę. Radomski 32 lata fedrował w kopalni Murcki. Był przodowym rabunkarzy, górnikiem strzałowym, instruktorem zawodowej adaptacji młodych fuksów. Dopiero wraz ze zbliżaniem się emerytury ów instynkt odżył i w 1988 r. strzałowy z Murcek został członkiem Polskiego Związku Łowieckiego i tyskiego Koła Tumak.
Radomski stosuje inne jeszcze rozróżnienie myśliwych: hodowcy i strzelcy. Sam kwalifikuje się do tych pierwszych.
- W myślistwie przyjemność kończy się na wyprostowaniu zdjętego ze spustu palca. Przedtem i potem jest praca, dużo pracy. Bo zanim się strzeli, trzeba o zwierzynę zadbać, zaopiekować się, dokarmić w najtrudniejszym dla niej okresie. To są dziesiątki godzin w lesie w ogóle bez zabierania z sobą broni - mówi Radomski.
Obłaskawianie dzika
Tumak ma m.in. 8 ha ornego pola, na którym uprawia topinambur, czyli bulwiasty słonecznik, smakołyk, zwłaszcza dla dzików. Jesienią sieje się tu rzepak.
- Dzik rozkopie, po nim przychodzą jeleń, sarna... Chodzi o to, żeby zwierzyna zgryzała te uprawy i nie wychodziła na pola rolników. Tej pracy jest zresztą dużo więcej, bo trzeba odnawiać paśniki, urządzać posypy dla bażantów, budować czatownie na obrzeżach lasu. Ale nawet ciężka harówka też składa się na przyjemność, którą niesie łowiectwo. Ot, podjeżdżam zimą do karmnika, a tam czekają już na mnie sarny - opowiada myśliwy.
Łowiectwo traktuje jako najprzyjemniejszą odskocznię od codzienności.
- W lesie człowiek zapomina o całym świecie i nękających go problemach. Wtedy myśli się w kategoriach "wyjdzie - nie wyjdzie". Dla mnie najpiękniejszą porą, nie tylko polowań, jest zima, z bielą śniegu i samotnymi podchodami, kiedy z daleka widać, co wychodzi. Bywa, że zwierzyna wyjdzie na parę kroków od myśliwego. Ale jakże wtedy strzelać? Nie strzelisz. Połazisz, poobserwujesz i nawet największe zmęczenie minie jak ręką odjął. Te zimowe polowania z podchodu są zresztą najpiękniejsze także dlatego, że zwierzyna ma wtedy większe szanse wyczucia człowieka i ucieczki. To wyrównuje przewagę myśliwego - opisuje ów specyficzny koloryt Radomski.
Broń musi mieć duszę
Oczywiście, nie ma co zamazywać prawdy, że łowca zabija. Dla tych, którzy krzywo patrzą z tego powodu na myśliwych, Radomski przeciwstawia łowiectwu barbarzyńskie kłusownictwo. Zdejmowanie wnyków to, notabene, jeszcze jedna z ról myśliwych.
- Dobry strzelec tak umieszcza kulę, że zwierzę nie cierpi. Nawet nie usłyszy huku. Tymczasem złapane we wnyki lub rozmaite żelaza ginie w męczarniach - przekonuje.
Łowiectwo ma dla Ryszarda Radomskiego ten dodatkowy powab, że łączy się z kolekcjonowaniem broni. Ma jej cztery egzemplarze: trzylufowy dryling, śrutowego bocka i dwa sztucery. Ceni zwłaszcza te niemieckiej, włoskiej i czeskiej roboty.
- Wielu myśliwych jest bardziej kolekcjonerami niż łowcami. Także dla mnie broń musi mieć duszę. Lubuję się w starym stylu, w jednostkach ręcznej roboty, naznaczonych indywidualnością rusznikarza. Bo o uroku każdego egzemplarza przesądza nie tylko skład i precyzja broni, lecz także gatunek użytego drzewa, grawerunki, inkrustacje - wyjaśnia te nadające jej ducha niuanse.
W książęcym stylu
W Kole Tumak pielęgnuje się również myśliwski kodeks, ceremoniał i obyczajowość. W tych wzorcach zachowań tyszanie czerpią z niedościgłych pszczyńskich tradycji. Pod ich dyktando przebiegają m.in. uroczystości św. Huberta i świąteczne polowania.
Ryszard Radomski stroni natomiast od epatowania trofeami. Tłumaczy, że łowiectwo uprawia się nie dla poroży i innych wyjątkowych pamiątek, lecz jest ono jeszcze jedną zwykłą dziedziną gospodarki, kształtowaną w planie koła.
- Nie strzela się, bo zwierzę wyszło pod lufę, lecz do zwierzyny ujętej w planie selekcji, a więc w granicach gatunku, klasy... Przecież chłop też nie wyprowadzi z obory najlepszej krowy. Generalna zasada jest taka, że nie wolno strzelać do celu nierozpoznanego. Sam strzelam zresztą rzadko. Tylko dla siebie lub na koleżeńskie imprezy. W tym roku trafiłem dwa kozły - jelenia jednotykowca i sarny, tak zwanego szydlarza. No i było jeszcze parę dzików. Najwięcej strzela się młodzieży, czyli tak zwanych przelatków - opisuje ten łowiecki łup.
Także na stole z dziczyzny przedkłada pieczeń i wątróbkę z dzika. Jako rarytas poleca również gulasz z sarny.
- Moja rola kończy się zwykle na czarnej, brudnej robocie. W kuchni eksperymentuje głównie żona. Na ogół wyczarowuje specjały, choć nie zawsze wszystko się udaje - śmieje się emerytowany strzałowy.
W galerii: Członkowie Koła Łowieckiego Tumak na polowaniu (zdjęcia pochodzą z archiwum Ryszarda Radomskiego)
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
haha kto pisze takie artykuły?