Wśród tortur, którym podczas zwyczajowego "chrztu neofitów" są poddawani nowicjusze Górniczego Yacht Clubu Szkwał, jest m.in. chłosta... pokrzywami. Nikomu z początkujących klubowiczów, którzy mężnie zniosą to doświadczenie, niestraszne są już później kaprysy sir Francisa Beauforta, irlandzkiego autora skali siły wiatru.
Mierniczy, mechanik, maszynista wyciągowy, elektryk, kombajnista - klubowicze, na co dzień uprawiający takie właśnie, typowo górnicze profesje, dominują wśród przeszło pięćdziesięciu entuzjastów żeglarstwa, skupionych w jastrzębskim Szkwale. Ale w tej rodzinie są również nauczyciele oraz mali przedsiębiorcy. Najmłodsi są po trzydziestce, seniorzy - na ogół górniczy emeryci - dobiegają siedemdziesiątki. Dwa pokolenia, odkąd - komandor Dariusz Zmuda otwiera Złotą Księgę Szkwału, dokumentującą wszystkie najważniejsze wydarzenia z dziejów klubu - przed 31 laty magii żagli ulegli jego założyciele z ówczesnej kopalni Manifest Lipcowy. - Trzy - poprawia Zmudę wicekomandor Małgorzata Zackiewicz, przypominając, że na łódkach Górniczego Yacht Clubu pływają już nie tylko jej syn i córka, ale także wnuczęta.
Pod górniczym parasolem
O korzeniach klubu niepodobna nie napomknąć, ponieważ to z tamtego okresu rozwijania wczasów pod żaglami pochodzi jego flotylla łódek. Wraz z restrukturyzacją branży ten parasol hojnego górniczego mecenasa został zwinięty i klubowicze Szkwału wykupili ów pływający inwentarz w otwartych przetargach. Dziś Górniczy Yacht Club z Jastrzębia rozporządza pięcioma jachtami kabinowymi typu Mors i dwoma regatowymi typu Omega. Na każdym jednorazowo może się wygodnie zaokrętować po 4-6 osób.
I chuchają na nie jak na skarb, bo dla stowarzyszenia na własnym rozrachunku, utrzymującym się z członkowskich składek i czarterowania, zakup nowej jednostki to wydatek porównywalny do inwestycji w wysokiej klasy samochód. Toteż rok w rok jedną z łódek ściągają po kolei do Jastrzębia i tu, własnym kunsztem i staraniem, poddają gruntownej renowacji. Wprawdzie formalne związki Yacht Clubu z górnictwem są już luźniejsze, niemniej i teraz na żaglach jego jednostek furkocze logo JSW SA. Ta przychylność firmy wciąż jest nieobojętna jego żeglarzom.
Mazury niezmiennie piękne
Matecznikiem żeglarzy Szkwału od lat jest przystań i ośrodek wypoczynkowy Nadwiślańskiej Agencji Turystycznej w Krzyżach, położony nad Jeziorem Nidzkim, na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich. Tu rozpoczynają sezon w maju i kończą we wrześniu. Tu też najczęściej "torturowani" są neofici.
- Nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek, kto raz pokochał Mazury, mógł się nimi znudzić. Cisza, spokój, woda, bogactwo ptasiej menażerii, wokół Puszcza Piska... Słowem, nadal nieskażona jeszcze, na szczęście, przyroda. No i ta melodia wiatru, ta gra, aby go wyczuć, schwycić w żagle i uczynić sprzymierzeńcem. W dodatku po kilku dniach milkną rozładowane telefony komórkowe lub urywa się zasięg. Cóż może być piękniejszego i bardziej fascynującego dla kogoś, kto na co dzień zjeżdża kilkaset metrów pod ziemię, użera się z kontrahentami w interesach lub ma za sobą kilka miesięcy tumultu szkolnego korytarza? - retorycznie pyta Małgorzata Zackiewicz.
Od ubiegłego roku klubowicze Szkwału po kilkuletniej absencji wrócili też do regat o Puchar Polski i Puchar Śląska, czyli serii zawodów w klasie Omega, rozgrywanych m.in. na zbiorniku Łąka koło Pszczyny, Jeziorze Turawskim na Opolszczyźnie, Pogorii III w Dąbrowie Górniczej...
- Udział w sobotnio-niedzielnych regatach również obfituje w nie lada wrażenia i emocje. Wśród 50 zarejestrowanych jachtów póki co plasujemy się w tym sezonie na piątym miejscu, a więc idzie nam całkiem nieźle - cieszy się komandor Dariusz Zmuda.
Jadwigą na Bornholm
Na początku sierpnia Małgorzata Zackiewicz i Dariusz Zmuda szykowali się do nowej, morskiej tym razem przygody, czyli rejsu po Bałtyku, z planami dotarcia na duńską wyspę Bornholm. Na rejs zaprosił ich także klubowicz Szkwału, 68-letni emerytowany inżynier elektryk Zofiówki, który przez 28 lat w blaszanej "stoczni" w Jastrzębiu budował własny jacht pełnomorski. Stalowy dwumasztowiec ma 12 m długości, 3,7 m szerokości i 14,6 m wysokości po top grotmasztu oraz 60 m kw. powierzchni żagli. Na cześć żony Jadwigi nosi nazwę My Wife. Goście nie będą jednak musieli zabierać z sobą szampana, bo jednostka w ubiegłym roku przeszła już swój chrzest w Trzebieży.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Myślałem, że sadystyczna fala była tylko w wojsku ludowym. Dziwne,że jeszcze z tego nie wyrośli.