- Stale dostosowywaliśmy projekt kopalni do pieniędzy, które mogły być do dyspozycji. Mogły, bo nikt nie dawał gwarancji, że będą - wspomina w rozmowie z portalem netTG.pl DR JERZY MARKOWSKI, budowniczy i były dyrektor kopalni Budryk.
Często wspomina pan lata, kiedy przyszło panu kierować najmłodszą polską kopalnią?
Czy często? Często i chętnie, bo był to najtrudniejszy, ale i najlepszy okres w moim górniczym życiorysie. To był przełom lat 80. i 90. zeszłego stulecia. Weryfikowano całą politykę gospodarczą państwa. Ważyły się też losy ważnych inwestycji - elektrowni jądrowej w Żarnowcu, Zakładów Chemicznych w Policach, Elektrowni Opole i kopalni Budryk. Były to tzw. inwestycje centralne, które budowano od połowy lat 70. Budowa kopalni Budryk zaczęła się w 1977 r. Od tego czasu zaczęto głębić szyby, wyznaczać tereny, przejmować grunty. W 1989 r., wraz z nastaniem rządu premiera Mazowieckiego wydano postanowienie o wstrzymaniu inwestycji na jeden rok z decyzją o zaniechaniu budowy. Ja zostałem dyrektorem kopalni Budryk 1 lipca 1990 r. w wyniku konkursu. Wcześniej pracowałem w kopalni Sośnica jako główny inżynier ds. inwestycji. W tym konkursie moimi konkurentami byli: Paweł Kałdonek, Stefan Jaszczyk, Włodzimierz Gałuch, dr Krzysztof Matuszewski i jeszcze piąta osoba, o ile mnie pamięć nie myli, z Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego. Trzem z nich, którzy znali się na górnictwie, zaproponowałem potem współpracę w charakterze moich zastępców.
Nazajutrz po wyborze pewnie zwołał pan zebranie?
Coś w tym rodzaju. Pamiętam, że zwróciłem się do przewodniczącego rady pracowniczej Mariana Banasia i jego zastępcy Alfreda Konarskiego słowami: „Panowie, idę sobie kupić dwa ancugi i dziesięć koszul i jadę do Warszawy. Jak wrócę za dwa dni, to pogadamy”. Jechałem oczywiście po to, żeby przekonać ministerialnych decydentów o tym, żeby przychylniejszym okiem spojrzeli na dalsze losy Budryka, ponieważ oni mieli trochę inny pomysł, chcieli jak najszybciej zamknąć kopalnię. To był dla górnictwa bardzo trudny okres. Mieliśmy w Polsce potężną nadpodaż węgla, w okolicach 72 mln t w stosunku do potrzeb rynkowych. Notabene to dziś więcej niż cała nasza produkcja surowca. W górnictwie pracowało 430 tys. ludzi, a kopalń było dokładnie 72. W likwidacji były już kopalnie zagłębiowskie, kopalnia Żory i zakłady na Dolnym Śląsku. W takiej rzeczywistości zostałem dyrektorem kopalni, której nikt nie chciał, na którą nie było pieniędzy, ale która miała plany. Wiedziałem, że trzeba zrobić wszystko, by minister ówczesnego resortu przemysłu i handlu nie podjął uchwały o likwidacji kopalni. Jeszcze przed pierwszym wyjazdem do Warszawy w gabinecie na biurku leżało mi 2250 wypowiedzeń umów o pracę. Stan konta kopalni pamiętam do dziś, to było ówczesne 140 zł . Anulowałem potem wszystkie zwolnienia. W kopalni zostało 900 osób i trzeba było przyjąć kolejnych ludzi, co zresztą zrobiłem. Do dziś wspominam wizytę gościa z Wałbrzycha, któremu towarzyszyła cała grupa byłych górników, zwolnionych na skutek likwidacji tamtejszych kopalń. Ja ich przyjmowałem, bo to byli fachowcy. Budryk zawsze był kopalnią trudną, charakteryzującą się zagrożeniami naturalnymi, do tego dochodziły metan i temperatura. Potrzebowałem górników potrafiących w tych warunkach pracować. Z myślą o przyjezdnych podjęliśmy decyzje o budowie 2 osiedli mieszkaniowych, żeby ci ludzie widzieli kopalnię z okna, zżyli się z tym miejscem.
A w Warszawie?
A w Warszawie po prostu odwiedzałem kolejne instytucje: banki, Sejm, Urząd Rady Ministrów, Komisje Centralnego Urzędu Planowania i wszędzie przedkładałem argument na to, że inwestycja jest zaawansowana, że są zasoby węgla, że to wszystko ma sens. Ostatecznie nie podjęto decyzji o likwidacji kopalni, tak jak nie przekreślono Elektrowni Opole, ale Żarnowiec już nie przeszedł i do dziś szkoda, bo mielibyśmy energetykę jądrową.
W ślad za decyzją o kontynuowani budowy Budryka poszły jakieś środki finansowe?
Nie, skądże. W sposób drastyczny zmieniono tylko zasady finansowania budowy. Do 1989 r. robiono to z budżetu państwa, a od momentu, kiedy zostałem dyrektorem zakładu, z kredytu, który kopalnia musiała zaciągnąć. Mogłem jedynie liczyć na poręczenie ze strony budżetu państwa, jednak w kwocie nie większej niż 60 proc. wartości kredytu i pod warunkiem, że ta kopalnia znajdzie się w wykazie inwestycji centralnych. Zaczęło się kolejne moje kolędowanie po urzędach – żeby do tego doprowadzić.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Mocno zarozumiały ten pan
Bardzo ale to bardzo dziękujemy za połączenie Makoszów i Sośnicy ! To był sztandarowy Pański pomysł . Makoszowy przestały istnieć po prostu SUPER ! Jeszcze raz dziękujemy ! Wdzięczni Zabrzanie i nie tylko.
to najepszy dyrektor kopalni z jakim miaŁem okazje pracowaĆ w swojej pracy w gornictwie
I co tu komentować... PRL
Aaaa, to ten co zamknął KWK Żory, która teraz przynosiła by krocie!
Ratownik przelicznik 1,8 do emerytury. O ile brał jakiś udział w akcji to szacun, a jak nie to nawet nie powinien się chwalić tym zamkniętym układem i sitwą.
Teraz tylko książki pisać jak było, z książek będzie kasa!!!!!! Tylu fachowców z branży się przewineło przez Warszawę, i jak górnictwo wygląda ??????? W 2018 milionów ton sprowadzonego węgla, do kraju który śpi na 'czarnym złocie', to nieporozumienie. A Budryk kojarzy się ze ZWIĄZKAMI ZAWODOWYMI, pewnie niektórzy pamiętają początki kopalni.
Jako były górnik KWK ZMP (Żory) mam mieszane uczucia ale tez też i dozę szacunku wobec późniejszych działań Pana Markowskiego. Przydałoby się więcej pokory i skromności panie ministrze , a tak mamy lustrzane odbicie Lecha W.
Z wielkim zainteresowaniem przeczytalem bo to czasy mojej aktywności zawodowe i w związku z tym serdecznie pozdrawiam Pana Markowskiego
Super gość :)