Zakończyła się piąta edycja projektu „Pamiętniki kobiet z rodzin górniczych województwa śląskiego”. I jak zwykle cieszył się sporym powodzeniem. Kobiety chcą opowiadać. O rodzinie, radościach i o strachu. Bo ten górniczym rodzinom towarzyszył od zawsze. Listopad to nie jest dobry miesiąc. To w nim doszło do wielu tragedii. Kopalnia Polska w 1961 r., Mysłowice w 1975, Dymitrow w 1982, Powstańców Śląskich w 1984, Halemba w 2006, Polkowice w 2016…
W listopadzie wspominamy zmarłych, ale też z niepokojem czekamy na święto górniczej patronki. Funkcjonuje bowiem w górnikach głęboko ukryte przekonanie, że św. Barbara zbiera śmiertelne żniwo, wzywa górników na służbę. Nie tylko wtedy. Od stycznia w górnictwie zginęło 12 pracowników, w tym 10 w górnictwie węgla kamiennego, dwóch w miedziowym. Doszło też do 13 ciężkich wypadków, a łącznie – według statystyk Wyższego Urzędu Górniczego – do 1721. Nic dziwnego, że kobiety, których najbliżsi zjeżdżają na szychtę, boją się o nich. Drżą na dźwięk przejeżdżającej karetki i kiedy on spóźnia się do domu po pracy.
To był 20 marca 1954 r. Do drzwi mieszkania Stefana na trzecim piętrze w starej kamienicy przy ul. Miarki w Chorzowie zapukał sąsiad. Poprosił, by zamienił się na szychtę, miał coś ważnego do załatwienia. Stefan się zgodził i... przeżył. Sąsiad już nie wrócił do domu. Następnego dnia w kopalni wybuchł pożar. Dokładnie w rejonie, w którym pracował.
Dramat rozpoczął się podczas popołudniowej zmiany 21 marca 1954 r. W kopalni Barbara-Wyzwolenie pod ziemią pracowało niespełna 400 osób. Ogień pojawił się w pokładzie 501 ok. godz. 19.00, w rejonie wdechowego szybu wentylacyjnego. Rozprzestrzenił się błyskawicznie. Kilkuset pracowników znalazło się w śmiertelnej pułapce. Uciekających dopadły trujące dymy i gazy pożarowe. Ludzie ginęli nie tylko od zatrucia czy uduszenia, ale również od wysokiej temperatury. Pod ziemią zapanował chaos. 50-osobowa grupa górników uciekała w kierunku szybu Maria. W zadymionym przekopie nie zdołali nawet przebiec 200 m. Wszyscy zginęli.
W ciągu pierwszych czterech dni akcji ratownicy wydobyli ponad 50 ofiar. Ostatnie zwłoki zostały wydobyte dopiero po niespełna dwóch tygodniach. Natomiast przewietrzanie i odgazowanie wyrobisk zajęło ponad 30 dni, a wychładzanie pola pożarowego – dwa miesiące.
Komunistyczne władze w oficjalnych komunikatach pisały o 81 ofiarach. Naprawdę było ich nawet 120, a wśród nich więźniowie polityczni z Ośrodka Pracy Więźniów w Bytomiu-Łagiewnikach, wykorzystywani jako tania siła robocza.
Stefan z ul. Miarki w Chorzowie już nigdy nie zjechał na dół do kopalni. Zatrudnił się w pobliskiej Hucie Kościuszko. Żaden z jego sześciu synów nie został górnikiem. Jego żona Zofia była silną i stanowczą kobietą. Nie pozwoliła, by ktoś z jej rodziny pracował pod ziemią. Być może dzięki temu przyszłam na świat. Stefan i Zofia to moi dziadkowie.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.