Kryzys finansowy 2008 roku tylko przez kilka miesięcy zahamował dobrą passę zysków KGHM. Od początku następnego roku cena miedzi powoli, ale systematycznie pięła się w górę i osiągnęła swoje apogeum 15 lutego 2011 r. w wymiarze 10 190 dolarów za tonę. Przez następne miesiące aż do pierwszych dni września tego roku utrzymuje się na niezłym poziomie ok. 9 tys. dolarów za tonę. Tymczasem kryzys zadłużeniowy rozwija się, stwarzając zagrożenie dla całej gospodarki światowej, tworzącej coraz bardziej system naczyń połączonych.
Wiadomości te nie robią żadnego wrażenia na menadżerach tej firmy. W świat idą stąd coraz bardziej optymistyczne informacje o tym, że KGHM nie wie, co ma zrobić z nadmiarem gotówki. Padają coraz to bardziej egzotyczne propozycje zakupów złóż rud miedzi na wszystkich kontynentach globu. Na własnym terenie firma rzuca wyzwanie najlepszym polskim ośrodkom naukowym w projektach zgazowania węgla brunatnego. Sukces goni sukces, a wszelkie krytyczne uwagi na ten temat zbywane są wyniosłym milczeniem. Firma ma pieniądze. Ten kto je ma, może pozwolić sobie na wszystkie szaleństwa. W ten sposób jedne abstrakcyjne pomysły gonią inne o jeszcze mniejszej skali prawdopodobieństwa zrealizowania ich w praktyce.
Korekta zysku
Piątego września, kiedy wiadomo już, ze kryzys ma charakter światowy i będzie się pogłębiał zarząd KGHM dokonuje korekty prognozy zysku w górę. Na początku tego roku przewidywał on, że cena ta nie może się utrzymać długo i średnią dla swojej prognozy na rok 2011 przyjął na poziomie 8200 dolarów. Było to działanie rozsądne i przewidujące. Tuż przed samym załamaniem rynku ten sam zarząd wpadł we własną pułapkę podejmując decyzję utrzymania się średnich cen na poziomie 9 tys. dolarów. Tymczasem już dwa tygodnie później ceny miedzi, zaczęły gwałtownie dołować. Były dnie, że miedź traciła po ok. 3 procent wartości. W chwili pisania tego tekstu (22. 09) w ciągu poranka straciła ona ok. 7 procent wartości i zatrzymała się na poziomie 7800 dolarów. Jest to poziom już znacznie poniżej ostrożnych prognoz, jakie założono na początku tego roku. Po co zatem robiono korektę zysków, których być może już nie będzie?
Medialna potęga
KGHM nie jest firmą mającą wpływ na rynek medialny odnośnie jego wartości kapitałowej i posiadanych mediów. Można nawet powiedzieć, że jest wręcz przeciwnie. Gazetki, które firma wydaje dla swojej załogi, nie wiele różnią się poziomem i skalą oddziaływania od swoich poprzedniczek z czasów PRL. Pod względem formalnym jest to spółka giełdowa, która rządzi się poprzez swoich akcjonariuszy. Tak się jednak składa, że Skarb Państwa ma tu pakiet względnej większości na tyle duży, że może robić wszystko, co tylko zapragnie. W tej konwencji zawsze prezes, zarząd i rada nadzorcza, czyli jej organy decydujące wyznaczane są przez dominującego w okręgu legnickim posła koalicji rządowej. Poprzednio rolę tę pełnił poseł Adam Lipiński, teraz zastąpił go marszałek Sejmu RP Grzegorz Schetyna. Prezes, jak i pozostali wszyscy decydenci są nominowani za zgodą warszawsko-legnickich polityków. Dzieje się to na ogół na podstawie starej zasady, że "nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera".
Teraz zasada ta dotyczy nie posiadania dyplomu nawet najlepszej zagranicznej uczelni, ale kwalifikacji zawodowych i merytorycznych menadżera tak dużej firmy. Chcąc mieć stałe poparcie polityków, mianowany przez nich prezes musi na to zasługiwać. Ponieważ dla polityków liczą się słupki poparcia i sondaże, w tej branży trzeba być dobrym , aby utrzymać się na stanowisku. Toteż prezes od dawna jest gwiazdą polskich mediów. Nie było dotąd tygodnia, aby nie występował on przed najbardziej prestiżowymi krajowymi mediami z coraz bardziej rewelacyjnymi pomysłami. Dziennikarze kompletnie na tym się nie znający, powtarzają jego enuncjacje z wyrazami najwyższego uznania. To, że pomysłów tych w ogóle nie jest on w stanie zrealizować, jest jego kolejnym atutem, ponieważ może stale do pomysłów tych powracać, modyfikując tylko kolejną swoją wypowiedź. Przy wysokich cenach miedzi i płynących stąd zysków, stworzył się mit doskonałych fachowców z KGHM, którzy pod względem naukowym potrafią zagonić w kozi róg nawet takie instytucje, jak Polska Akademia Nauk. Media puchną od pochwał, giełda trzyma się wysoko, zyski są duże, cóż jeszcze więcej potrzeba?
Nie pierwszy raz
Jest coś mało sympatycznego w stale powtarzających się błędach prognostycznych tej firmy. Pierwszą była wpadka z inwestycją w Kongo. Straty szacowane na około 100 milionów dolarów po prostu zlekceważono. Co to za suma? Nawet nie odczuliśmy tego itp.? Awanse dla inicjatorów tej imprezy były sygnałem, że nie chodzi tu wcale o zyski firmy, tylko o zręcznie prowadzony podział łupów i wyprowadzanie pieniędzy z firmy. Do dziś toczy się sprawa kopalni "Konrad", która wobec niskich cen miedzi w 2001 roku została zatopiona wraz z przygotowanymi do eksploatacji zasobami rzędu 100 milionów ton rudy. Ledwie kopalnię zatopiono, ceny miedzi ruszyły w górę, osiągając nigdy dotąd nie notowany poziom. Kopalnie postanowiono odtopić, ale dopiero po zakupie nowych złóż w Kanadzie, USA, Peru i Chile. Wszyscy latami jeżdżą po całym świecie na koszt firmy, tylko nic z tego nie wynika.
Tymczasem na skutek zatopienia kopalni, zniszczono doskonałe ujęcie wody pitnej. Gmina musiała wybudować sobie nowe ujęcie za własne pieniądze, które nie spełnia jednak wymagań. Spór o wodę dla gminy Zagrodno narasta. To wszystko można było przewidzieć. Jednak na przeszkodzie stoi powszechnie obowiązująca w KGHM doktryna, że żadne analizy nie są potrzebne, kiedy decydenci wszytko wiedzą. Ich wpływy są na tyle znaczące, że prawdopodobnie żadna peryferyjna gmina nie jest w stanie ich przebić. Jest to o tyle przykre, że sprawa dotyczy byłych górników KGHM, którzy w znacznej mierze zamieszkują na terenie tej gminy. Firma bryluje na forum krajowym, europejskim i światowym, a tuż pod jej bokiem skrzeczy szara rzeczywistość.
Kolejny spór
Wydawało się dotąd, że siła pieniądza, jaką dysponują władze, jest w stanie przełamać każde niepowodzenie i każdy sprzeciw. W sporze ze związkami zawodowymi wykorzystano fakt ich demonstracji i zniszczenia drzwi wejściowych do siedziby spółki. Na pewno jest to rzecz naganna. Nie wyjaśniono jednak na ile była to prowokacja, a na ile zamierzone działanie. Sprawców aresztowano, osądzono i skazano z całą surowością prawa. Można się z tym zgodzić. Demonstracje muszą być pokojowe. Koszt naprawy wyniósł 10 tys. złotych. Była to tak drastyczna sprawa, że na jej temat zabrał głos sam premier. Wydawało się , że na tym spór zostanie zakończony. Jednak nic z tego. Związkowi przywódcy, którzy odpowiadali za tą demonstrację, zostali przez załogę wybrani jako jej przedstawiciele do Rady Nadzorczej. Zarząd jednak złożył w tej sprawie protest do ministra skarbu, że ci co przewodzili niszczącym działaniom skierowanym przeciw spółce nie mogą wchodzić w skład jej organów właścicielskich. Minister protest ten uznał i wybory przy frekwencji ok. 9 procent zostały powtórzone. Poprzednia ilość głosów oddanych na poszczególnych kandydatów była około dziesięć razy większa. Związki zawodowe nowych wyborów nie uznały, a sprawę unieważnienia poprzednich wyborów przez ministra skarbu zaskarżyły do sądu. Sprawa ta jest w toku.
Na tym tle można zapytać, o co zarządowi chodzi? Czy o naprawę drzwi, za zniszczenie których sprawcy już raz zostali ukarani? Czy o prestiż, który tak naprawdę nikomu do niczego w firmie nie jest potrzebny? Prestiż, to jednak wykonywanie władzy. A tej tak lekko się nie oddaje. Stąd też tak zaciekły spór o sprawę w gruncie rzeczy groszową. Te miliony dolarów strat w Kongo, to nic. Tu, kiedy chodzi o przeciwnika nie ma litości, ani wyrozumiałości za grosz.
Tak ogromny koncern miedziowy nie może zbankrutować natychmiast w wyniku załamania giełdy. Być może, że wszystkie te zawirowania przetrwa. Jego kondycja finansowa, rzeczowa, techniczna i organizacyjna jednak znacząco ucierpi w wyniku niekorzystnych zmian na rynku. Wzajemne zacietrzewienie obu stron sporu jest niebezpieczne. Zarząd w wyniku nadchodzących wyborów, tak jak poprzednio zostanie zmieniony i to niezależnie od ich wyników. To już niedaleko i warto poczekać. Gorzej, że atmosfera walki całkowicie zdominowała związki zawodowe, które wierzą w to, że ich firma jest niezatapialna. Tymczasem sytuacja pokazuje, że "Tytanik" polskiego górnictwa nabiera już wodę. Czas najwyższy, aby również dostrzegła to załoga. Upadek, nawet tylko częściowy stanowi dla niej śmiertelne zagrożenie.
Trzeba zatem szukać dróg porozumienia, a nie nowych konfliktów. Trzeba szukać dobrych gospodarzy. Na razie jednak na podstawie tego, co się tutaj dzieje, można za Janem Kochanowskim powtórzyć :"O nierządne królestwo i zginienia bliskie…"
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.