Hasło to w 1992 roku dało zwycięstwo Billowi Clintonowi w amerykańskich wyborach prezydenckich. W chwili kiedy Polska przejmuje przewodnictwo w UE warto przyjrzeć się działaniom ministerstwa gospodarki. Czy hasło to w jakiejś mierze odnosi się do naszych europejskich propozycji? Czy realizuje ono swoje cele i zadania tylko w kontekście wspólnoty? Czy mamy też odegrać jakąś rolę gospodarczą w tym względzie?
Ministerstwo gospodarki twierdzi, że ma ustalone trzy priorytety, które zamierza realizować. Są to „Integracja europejska jako źródło wzrostu”, „Bezpieczna Europa” i „Europa otwarta na świat”. Trudno tu dopatrzeć się polskich interesów. W tej kwestii podnosi się słuszny argument, że w ciągu najbliższego półrocza odpowiadamy, nie tylko za nasz własny kraj, ale i za sytuację w całej wspólnocie. Dlatego polskie interesy nie mogą zajmować pierwszoplanowej pozycji w naszej działalności. Można się zgodzić z takim podejściem do kwestii sprawowanej przez nas prezydencji w strukturze europejskiej. Jedno jednak zastrzeżenie jest tu konieczne. Dbając o interesy gospodarcze całej Unii, nie możemy zapominać, że nasze własne interesy nie mogą na tym ucierpieć. Nie mogą być zapomniane, a nawet winne być one w miarę naszych możliwości rozwiązywane w skali całej UE.
I jeżeli ten problem postawiono na czołówce niech tak to już zostanie. Wydaje się jednak, że sprowadzenie energetycznego bezpieczeństwa UE do zewnętrznych dostaw energii jest znacznym uproszczeniem tego tematu. Zdając sobie sprawę z konieczności importu rosyjskiego gazu nie sposób nie zauważyć, że „Bezpieczna Europa” bardziej zależy od swoich własnych źródeł energii niż tylko od jej importu. Ten ostatni w krytycznych momentach niezależnie od wszelkich „papierowych” umów realnie może być okresowo wstrzymany, a nawet zaniechany. W tym wypadku żadne odszkodowania, kary i restrykcje polityczne nie będą mogły pokryć poniesionych strat. Fundamentem energetycznego bezpieczeństwa UE muszą być własne surowce energetyczne. Mają one zabezpieczać dostawy energii w każdych warunkach. Import z zewnątrz winien być priorytetem, ale tylko ze względów handlowych, cenowych i opłacalności ekonomicznej, a nie z powodu braku własnych surowców energetycznych.
Drugim rozwiązaniem stała się energia z elektrowni jądrowych. Po trzęsieniem ziemi w Japonii i do dziś nie opanowanej sytuacji w elektrowni atomowej Fukushima program ten w Europie zaczął budzić poważne kontrowersje. Pierwsi zrezygnowali z niego Niemcy. Teraz mimo likwidacji swojego własnego górnictwa węgla kamiennego coraz poważniej zastanawiają się oni jak uzyskać jego gwarantowane dostawy. Mogą one pochodzić tylko z wznowienia eksploatacji z własnych kopalń, lub z sąsiedniej Polski. Wzrost zainteresowania węglem kamiennym w skali całego globu nastąpił z początkiem bieżącego roku i wyraża się on w nie notowanych dotąd jego wysokich cenach na giełdach całego świata. Dla przykładu cena węgla w Europie waha się w granicach ok. 120 dolarów za tonę. Oto. niedawno odkryto w na pustyni Gobi kolosalne jego złoża, które mogą być eksploatowane odkrywkowo. Chińczycy chcieli je kupić płacąc 150 dolarów za tonę. Mongołowie uznali, że jest to cena dla nich nie do przyjęcia! Do transakcji nie doszło. Obrazek ten okazuje, że przyszłość energetyczna węgla kamiennego jest niczym nie zagrożona.
Niemcy długo jeszcze pozostaną światowym liderem w wydobyciu węgla brunatnego. Obok nas są jeszcze Czechy z wydobyciem tego surowca w zbliżonej do nas ilości. Znacznie nas wyprzedzają jednak w produkcji energii elektrycznej, gdyż ich węgiel brunatny jest twardy i kalorycznie zbliżony do gorszych gatunków węgla kamiennego. Integracja górnictwa węgla brunatnego w oparciu o niemieckie przewodnictwo w tej branży narzuca się wręcz samoistnie. Podobnie sprawa wygląda z węglem kamiennym. Z tą różnicą, że to my tu powinniśmy odegrać kluczową rolę w stosunku do obu naszych europejskich sąsiadów. Nic nie słychać, aby jakiekolwiek tego rodzaju zamierzenia powstały w ministerstwie gospodarki, a czas na to najwyższy. Zamiast integracji węglowej minister gospodarki proponuje nam integrację, która stawia na „Efektywny dialog i wykorzystanie potencjału partnerów społecznych”. Krótko mówiąc wicepremier usiłuje integrować gospodarkę pod hasłem „Warto rozmawiać”. Owszem zawsze warto rozmawiać. Ministerstwu gospodarki trzeba przypomnieć, że teraz akurat nastał czas działania. Jako, że po czynach nas będą oceniać. Co prawda Polska to nie USA, ale już z samej nazwy, aż się prosi, aby przynajmniej nieoficjalnym naszym priorytetem było „Po pierwsze gospodarka…”
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.