Każdemu się spieszy. Chciałby wykonać robotę jak najszybciej, nie zważając na to, czy robi ją dobrze. Tak niestety było, jest i chyba zawsze będzie. Bo ludzie są lekkomyślni i tyle. A przecież powtarza się im do znudzenia: uważajcie, nawet pojęcia nie macie o tym, jakie wypadki się zdarzały. A oni dalej swoje. Każdy jest przekonany o własnej racji i pewny tego, że jemu stać się nic nie może. Pamiętam, jak kiedyś przyszło mi pracować na jednej zmianie z takim, co wszystko robił po swojemu. Wszystkich dookoła łajał, poprawiał, wyśmiewał, aż mu się kiedyś trafiło. Gerard miał na imię i był z Bytomia. Z wyglądu niczego sobie, ale w środku istny piorun. A historia, o której dziś opowiem, wydarzyła się chyba z dziesięć lat temu, jak nie lepiej.
Na szybie „Południowym” likwidowaliśmy przedział drabinowy. To był szyb wydechowy, jednoprzedziałowy, z klatką jednopiętrową i przeciwciężarem. Trzeba go było demontować z dołu do góry. Mówię więc do moich ludzi: patrzcie na projekt techniczno-technologiczny i uważajcie. Jest tu napisane, że po zdemontowaniu jednej siatki przepierzenia, w celu dojścia na pomost spoczynkowy klatki, należy w kolejności demontować drabinę. Następnie pozostałe siatki przepierzenia oraz blachy pomostu spoczynkowego. Pokiwali głowami. Wiedziałem dobrze, że na popołudniowej zmianie wszystkiego nie zrobią. Wybrałem więc czterech i poleciłem, żeby zdemontowali chociaż elementy przedziału drabinowego, czyli przepierzenia, drabiny i blachy pomostu spoczynkowego na wysokości dźwigara nr 53.
Gerard, który zawsze musiał dołożyć swoje trzy grosze, wyrwał się nagle i jak nie zaczął opowiadać, że to dla niego „nic”. Wszystko wykona w ciągu jednej zmiany. Ludzi mu tylko trzeba. Klepię więc chłopa po ramieniu i mówię: „Weź ty, Gerard, sobie na wstrzymanie. Umierać chyba nie chcesz? Jutro też jest dzień, a robota nie zając, nie ucieknie”. I wtedy ugryzłem się w język. Pomyślałem sobie: „Oj, Onderko, żebyś ty przypadkiem znowu czegoś złego nie wykrakał”. Pewnie się już domyślacie, że wykrakałem? Taki już jestem i nic na to nie poradzę. Ale posłuchajcie, jak do tego nieszczęścia doszło.
Otóż wysłałem do roboty czterech ludzi razem z Gerardem. Szło im nieźle. Zdemontowali całe przepierzenie przedziału drabinowego, ale jak na złość od dźwigara 53 do 52 – zamiast, zgodnie z technologią, jednej z ośmiu siatek przepierzenia. Po załadowaniu ich do klatki przystąpili do demontażu drabiny. Jeden z brygady przebywał w piętrze klatki, drugi na jej głowicy, przodowy zaś ze ślusarzem Gerardem przebywali na pomoście spoczynkowym przedziału drabinowego. Ten naturalnie cały czas rwał się i rwał do roboty po swojemu. Wszystkich dookoła częstował niewybrednymi epitetami. Reszta nie chciała z nim wchodzić w dyskusję. Tylko patrzyli, co robi. Miarka się przebrała, gdy postanowił wejść na pomost znajdujący się 6 metrów powyżej przedziału drabinowego. Zupełnie oszalał. O co mu chodziło? Nie wiem do dziś. Złamał wszelkie reguły BHP, no i spadł na dźwigary 30 m poniżej pomostu spoczynkowego. Co się z nim stało? Sami sobie dopowiedzcie. Jeszcze na regale w dawnym moim biurze leży teczka z dokumentami sporządzonymi w tej sprawie przez ekspertów z WUG. Przyczyna wypadku: brak przepierzenia drabinowego przy demontażu drabiny i wykonywanie robót demontażowych w kolejności niezgodnej z opracowaną technologią. Nic dodać, nic ująć. Samo życie! Tej tragedii można jednak było uniknąć. Jak? Po prostu, pracować zgodnie z harmonogramem, a nie zgrywać chojraka. Kaj
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.