Czasami bywa, że człowiek o nieszczęście sam się prosi. Pośpiech, niedokładność, zmęczenie są najczęstszymi przyczynami tragedii. Ludzie spiesząc się popełniają błędy. Niestety, w górnictwie ich skutki zwykle bywają tragiczne. Dziś opowiem Wam historię pewnego przodowego, który dorabiał do pensji po godzinach we własnej firmie transportowej.
Znałem go dobrze, bo razem kończyliśmy technikum. Bardzo przedsiębiorczy człowiek. Ciężarówkę dostał w spadku po zmarłym bracie. Pamiętam, jak pewnego dnia Józek, bo tak mu było na imię, zwierzył mi się.
- Słuchaj, Onderko - powiada. - Mam już wszystkie papiery i od poniedziałku zaczynam. Zlecenia są od dawnych klientów brata. Chcę robić przewozy mebli. Takie drobne przeprowadzki. Nigdzie daleko, tylko po okolicy. No bo przecież na kopalni robię – tłumaczył.
Od początku mu odradzałem.
- Każda robota kosztuje utratę sił. Łatwo się mówi, ale rzeczywistość nie jest już taka kolorowa. Przyjdziesz na nockę zmęczony i jeszcze coś nawywijasz - przekonywałem.
Ale on swoje. Widać było po nim, że haruje. Miny na szychtach tęgiej nie miał. I wreszcie przyszedł taki dzień, że lepiej o nim szybko zapomnieć. W związku z likwidacją ścian w pokładzie 816 układ transportu linowego z napięciem CL-1/A służył również do transportu sekcji obudowy zmechanizowanej typu Glinik 066/16-OzK, na platformach o nośności ponad 12 ton. Zgodnie z warunkami dopuszczenia tej platformy przy nachyleniu powyżej 7 stopni łapacze wozów powinny być zbudowane co 18 m, natomiast w upadowej „4” zabudowane były co 25, a nawet 30 m. Jakby tego było mało, przed rozpoczęciem transportu sekcji nie dokonano aktualizacji dokumentacji, jak również nie przebudowano łapacza wozów zgodnie z warunkami dopuszczenia. No i nie dokonując przebudowy łapaczy wozów, upadową „4” wytransportowano ze ścian 129 i 130 łącznie 110 sekcji obudowy zmechanizowanej Glinik. Myśmy tego dnia z Ziutkiem przyszli na nocną zmianę.
Nasz szef, sztygar zmianowy oddziału montażowo-likwidacyjnego GML, na podziale załogi skierował do prac transportowychw upadowej „4” trzyosobowy zespół, zamiast co najmniej czteroosobowy, jak przewidywał regulamin transportu obudowy i materiałów zatwierdzony przez kierownika ruchu zakładu. I to był kolejny błąd w sztuce. Zauważcie, że już trzeci, albo nawet czwarty, jakby się kto kłócił. A piąty? Naturalnie przemęczenie Ziutka, który rano wykonywał zlecenie na przeprowadzkę i dał się nabrać na noszenie mebli po wieżowcach. Był wykończony. Bałem się, bo wiedziałem, że czeka go robota trudna i niebezpieczna. Szczerze mówiąc, nie miałem żadnego pomysłu, żeby Ziutka z tej pracy wymigać. Jego brygada miała opuścić na dolny pomost dwie platformy o nośności 120 kN, a następnie wytransportować na górny pomost załadowane dwie sekcje obudowy zmechanizowanej Glinik. Ziutek, jako przodowy, poszedł pierwszy. Za nim kolega ze zmiany - Janusz, obsługujący ciągnik CL-1/A.
Natomiast pracownik wyznaczony do obsługi dolnego pomostu, wraz ze sztygarem zmianowym oddziału GML, zeszli upadową „4”, dokonując kontroli drogi transportu. Kiedy dotarli do stanowiska sygnałowego dolnego pomostu, pracownik obsługi skontaktował się poprzez łączność lokalną z obsługującym ciągnik, a następnie nadał sygnał zezwalający na uruchomienie transportu. Sztygar zmianowy oddziału GML pozostał w rejonie dolnego pomostu. Opuszczane upadową „4” dwie platformy przyszło konwojować właśnie Ziutkowi. Szedł bezpośrednio za nimi, a więc ryzykownie. Zarówno sztygar, jak i Janusz widzieli, co robi, ale nie zareagowali. Po szczęśliwym opuszczeniu pustych platform przystąpili do prac manewrowych w celu załadunku sekcji. Powiodło się i tym razem. Sztygar zmianowy ruszył więc w kierunku ściany 129a w upadowej „4”, zaś w rejonie dolnego pomostu pozostali: przodowy Ziutek oraz pracownik obsługi stanowiska sygnałowego. Już nie pamiętam jego nazwiska. Zresztą, czy to ważne? Najgorsze stało się później. Po dopięciu liny ciągnącej do platformy załadowanej sekcją oraz zabezpieczeniu zestawu liną bezpieczeństwa, Ziutek polecił pracownikowi dolnego pomostu, aby udał się do stanowiska sygnałowego, a on sam pozostał w pobliżu przygotowanej do transportu sekcji.
Wyobraźcie sobie teraz, że Ziutek wskoczył na przednią część transportowanego zestawu, czyli na stropnicę sekcji zmechanizowanej, z zamiarem wyjazdu na górny pomost. Zdawał sobie sprawę, że jego obecność na górnym pomoście po wyciągnięciu sekcji będzie niezbędna przy dokonywaniu czynności manewrowych, lecz z drugiej strony, zmęczenie dawało się we znaki. Nie chciało mu się najwyraźniej pokonywać 970-metrowego odcinka przy 9-stopniowym nachyleniu. No i wskoczył na obudowę. Po 22 minutach jazdy, kiedy od celu dzieliło go zaledwie 170 m, niespodziewanie spadł w międzytorze. Nawet nie chcę mówić, co działo się z nim dalej. Nie miał szans. Był wleczony przez zestaw transportowy, a na koniec wciągnięty przez łapacz. Po przodowym zostały już tylko wspomnienia wspólnie przepracowanych szycht, ale wciąż oglądam na zmianach podobne sceny. Górnicy ryzykują. Jazda na obudowach bywa na porządku dziennym. Raz, drugi się uda, a za trzecim...Kaj
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.