Teraz odrzucany, kiedyś mroczny obiekt pożądania. „Powinno się go zakazać”, „Czarne świństwo, a nie złoto”, „Trucizna!” – to tylko te łagodniejsze z inwektyw, jakie w mediach społecznościowych są kierowane pod adresem węgla. Przypomnijmy, jak w PRL-u próbowano go zdobyć za wszelką cenę.
Oficjalne dokumenty nie są w stanie tak dobrze oddać atmosfery Polski z tych czasów, jak listy pisane do oficjalnych organów, głównie zaś do KC PZPR w Warszawie. Wśród nich – listy o węglu, a zwłaszcza o jego braku i wynikających z tego problemach. Opracował je już kilka lat temu prof. dr hab. Grzegorz Miernik z Uniwersytetu Jana Kazimierza w Kielcach.
Pamiętacie scenę z kultowego „Misia” Barei? Matka: – Ty, stary, budź się! Budź się! Bier siekiera! Przywieźli wyngiel! Wyngiel jest we wiosce! Babcia: – Wojna będzie, przed wojną tyz był! To nie fikcja, tylko rzeczywistość czasów Polski powojennej.
Każdego roku do instancji partyjnych i państwowych wpływało co najmniej milion listów o różnej tematyce. Według informacji KC PZPR, w 1986 r. wniesiono 2,2 mln skarg w formie pisemnej oraz ustnej. Rok później już 3,3 mln. W PRL-u Polacy wysłali łącznie 50 mln listów. Niektórzy naukowcy mówią o liczbie nawet dwukrotnie większej. Dlaczego pisali? Mieli nadzieję, że partia i jej I sekretarz pomogą w rozwiązaniu ważnych problemów, w tym braku węgla. Informowanie „Warszawy”, a zwłaszcza Edwarda Gierka, uważano za skuteczną metodę rozwiązywania bolączek codzienności.
Prof. Miernik podkreśla, że najczęściej zadawane w korespondencji pytanie brzmiało: „Gdzie jest mięso?”. Przyjrzał się też drugiemu, brzmiącemu: „Gdzie jest węgiel?” A gdzie w PRL-u ludzie kierowali skargi? Najważniejszym adresem był KC PZPR z siedzibą przy Nowym Świecie w Warszawie. Spore znaczenie miały też biura przy Polskim Radiu, Urzędzie Rady Ministrów, Kancelarii Rady Państwa, Centralnej Radzie Związków Zawodowych.
Mieszkania, puste półki w sklepach, do tego braki w zaopatrzeniu w węgiel. Dostępność tego ostatniego, jego jakość i cena wpływały na jakość życia i możliwości produkcyjne np. rolników, właścicieli małych zakładów, rzemieślników. Jednocześnie węgiel szedł na eksport i dawał upragnione dewizy. Władze stosowały wiele sposobów, aby zwiększyć wydobycie. Ofiarami, ale i beneficjentami tych praktyk byli górnicy. Do lat 70. wydobycie rosło, a mimo to trudno było zrównoważyć popyt z podażą. Z tego powodu sprawa niedostatecznego zaopatrzenia ludności była często podnoszona w skargach.
Dowodem dramatu życiowego ludzi pozbawionych węgla są zdaniem historyka zwłaszcza listy z lat 50. W czerwcu 1951 r. do KC przybyła delegacja z Warki w powiecie Prudnik. Jej przewodniczący poinformował, że w oszczędnościowym planie rocznym dla mieszkańców gminy, nieuwzględniającym instytucji, przewidziano dostarczenie 4,8 tys. t węgla. Tymczasem od października 1950 r. do maja 1951 r. faktycznie dostarczono 973 t. To oznaczało wykonanie planu w niespełna 20 proc. Z tej gminy „zamożniejsi chłopi mający konie jechali po węgiel do oddalonego o 92 km Zabrza, co zajmowało tydzień w jedną i drugą stronę. Biedni palili słomą i wycinali drzewa”.
Słuchacz Polskiego Radia z Pobiednej pisał na początku października 1954 r.: „10 lat po wojnie nie można kupić na czas węgla tyle, ile człowiek potrzebuje, choć w dziennikach radiowych słyszałem o przedterminowym wykonaniu planu”.
W czasie dotkliwych mrozów w styczniu i lutym 1956 r. władze zamiast zorganizować większe dostawy węgla, wysyłały agitatorów, którzy mieli wyjaśniać, dlaczego węgla brakuje. Przekonywano, że w okresie PRL-u wybudowano 11 kopalń, a w dwudziestoleciu międzywojennym ani jednej.
Jeden ze słuchaczy Polskiego Radia pisał w liście, że „jak jest gospodarka planowa, to trzeba tak zaplanować, żeby wystarczyło”. Niestety nigdy nie wystarczało. Z kolei w 1976 r. zaniepokojony obywatel donosił: „Słyszę w Dzienniku Telewizyjnym, że kopalnie tyle wykonują planu. Wierzyć w to nie mogę, gdyż u nas od dłuższego czasu tego węgla nie można kupić”.
W latach 70. ta propaganda sukcesu irytowała Polaków. Celowała w tym zwłaszcza telewizja pochodzącego z Sosnowca prezesa Macieja Szczepańskiego. Ludzie co innego widzieli i co innego słyszeli. W związku z tym w jednym z listów pojawiło się takie oto twierdzenie: „Po 35 latach obywatele światowej potęgi węglowej nie mają na czym strawy ugotować, marzną z chłodu”.
Innym tematem były deputaty, które historię mają znacznie dłuższą niż Polska Ludowa, ale w PRL-u ten system został rozbudowany. Sposoby obliczania przydziałów były tak skomplikowane, że uważano je za niesprawiedliwe. Próby ograniczania deputatów wywoływały niezadowolenie. Tuż po wojnie np. kolejarze bez względu na to, co na kolei robili, dostawali po 3600 kg węgla. W 1954 r. władze stalinowskie części osób, np. pracownicom kas, obniżyły deputat o tonę, co wywołało poruszenie. W liście do Polskiego Radia czytamy, że obniżenie deputatu o 11 m to świństwo. „Ta ilość to równowartość zimowych zapasów ziemniaków i kapusty dla rodziny”.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.