Takiego Marcina, jak ten na 33. Gali Thunderstrike Fight League w Kraśniku, chciałoby się oglądać zawsze. Górnik z ruchu Chwałowice kopalni ROW był o krok od zwycięstwa z Azerem Rusłanem Mammadovem. Ostatecznie zremisował walkę. Jest jednak w świetnej formie, gotowy, by sięgać po kolejne sukcesy.
Mammadov, zwany także Potworem z Azerbejdżanu, ma na swoim koncie wiele sukcesów. W sumie stoczył 26 walk. Trzynastokrotnie zwyciężał jako zawodowiec. W ub.r. pokonał Ukraińca Sergieja Zaichenkę, co uznano za spory sukces.
Marcin Maleszewski nie był w walce z Azerem faworytem. Obaj rywale wycisnęli z siebie siódme poty. W sumie piękny pojedynek. Nic dziwnego, że walka uznana została przez obserwatorów za event wieczoru.
- To opinia komentatorów i publiczności. Mnie zaś pozostaje cieszyć się z tego, że tak dobrze się zaprezentowałem. Za mną walka z bardziej doświadczonym przeciwnikiem. On stoczył 26 pojedynków, a ja 10 – opowiada jednym tchem Marcin, będąc jeszcze pod wrażeniem starcia.
Prawdziwy horror
Pierwszą i drugą rundę wygrał, w trzeciej zaś zafundował swym fanom prawdziwy horror.
- Przegrałem ją, ale charakter i serce do walki miałem do końca. Na początku podpaliłem się, żeby poddać przeciwnika, czyli mówiąc fachowo – udusić go trójkątem nogami. To miało wyglądać tak: dźwignia na łokieć i po wszystkim. Niewiele zabrakło. Mammadov przetrwał to, a ja straciłem dużo siły. Cóż, takie walki też są potrzebne. Biorę się mocno za siebie – opowiada dalej Marcin.
Sportowiec rodem z Leszczyn nie kryje, że ma za sobą kryzys. Sezonów 2022-2023 do udanych zaliczyć nie może. W ub.r. natomiast stoczył na Gali MMA FSC10 w Brodnicy wygrany pojedynek z reprezentantem WCA Warszawa, Izatollą Armanim. Radość była tym większa, że triumfował jednogłośną decyzją jurorów i zdecydowaną przewagą na punkty (30:25). Walkę określono jako dobry prognostyk na przyszłość.
O przygodzie ze sportami walki górnika z Leszczyn, na co dzień pracownika oddziału robót przygotowawczych ruchu Chwałowice KWK ROW Polskiej Grupy Górniczej, pisaliśmy po raz pierwszy w 2020 r. Przypomnijmy, Marcin swą przygodę ze sportami walki zaczął przed piętnastu laty od muay thai, czyli boksu tajskiego, oraz kick-boxingu, które ćwiczył w rybnickim klubie Absortio Gym. W końcu upodobał sobie MMA. Skrót ten oznacza mieszane sztuki walki. Zawodnicy walczą ze sobą używając elementów boksu, kick-boxingu i boksu tajskiego, rzadziej karate czy taekwondo. Same pojedynki zaś odbywają się na ringach bokserskich o różnych kształtach, otoczonych siatką zapobiegającą wypadaniu zawodników poza wyznaczone pole walki. Potocznie nazywa się je klatkami.
Bladym świtem do pracy
- Trzeba być wytrzymałym na ból, zacisnąć zęby i przeć do przodu za wszelką cenę. Rzuty, ciosy pięściami, kopnięcia, dźwignie i duszenia są jak najbardziej dozwolone. Zabronione są za to techniki stwarzające niebezpieczeństwo dla zdrowia, ale życie jest życiem, zawsze coś się może zdarzyć. Ja już miałem złamany nos, kontuzję kolana, naderwane wiązadła i skręcone kostki. Bywa, że po walce tu i tam coś bardzo boli, lecz o żadnych zwolnieniach z pracy nie ma mowy. Muszę zaciskać zęby i bladym świtem wstawać do pracy – opowiadał.
W 2019 r. został zawodowcem. Do swej pierwszej zawodowej walki na gali zorganizowanej przez irlandzką organizację Celtic Gladiator przygotowywał się dwa miesiące. Przeciwnikiem był Piotr Pokorski, zawodnik klubu Mameda Chalidowa. Pojedynek wyznaczono na 13 grudnia w Olsztynie. Marcin Maleszewski rozpracował go w try miga. Już w 4. minucie i 12. sekundzie Pokorski musiał uznać wyższość rywala, który sprytnie założył mu tzw. blachę, czyli dźwignię prostą na staw łokciowy. Był to najlepszy debiut zawodowy, jaki można było sobie wymarzyć.
W taki oto sposób Marcin dołączył wówczas do grona zawodowców w MMA. Z górniczej profesji jednak nie zrezygnował.
Rano szychta, wieczorem trening.
- Praca fizyczna w kopalni pod ziemią, m.in. przy transporcie obudów i przenośników, do łatwych nie należy. Pierwszą połowę dnia spędzam na szychcie, a wieczory poświęcam treningom. Trudno jest łączyć aktywność zawodową ze sportem. Kierownictwo kopalni jest wyrozumiałe. Wspiera mnie także Solidarność regionu śląsko-dąbrowskiego – tłumaczy.
W listopadzie 2021 r. twardziel z ruchu Chwałowice stoczył na gali Silesian MMA w Mysłowicach świetną walkę z utytułowanym Rafałem Szczerbińskim. Do klatki wszedł bardzo spokojny, skoncentrowany i zmotywowany. Nie dał Szczerbińskiemu szans. Wygrał przez nokaut techniczny, dosiad i grad ciosów. Jego fani pamiętają doskonale jego pojedynek z Brytyjczykiem Mikiem McCoyem, w ramach gali European Fight Masters EFM4 w Szczecinie. Wygrał wówczas w kategorii do 61 kg już w pierwszej rundzie przez poddanie, na skutek chwytu zwanego duszeniem anakonda.
Przejście na zawodowstwo oznaczało dla górnika z ruchu Chwałowice zmianę o 180 proc. Wiadomo - na zawodowym ringu nikt się z nikim nie pieści. Można stosować wiele ciosów zakazanych w walkach amatorskich, łokciami, kolanami na głowę, dźwignie. Wydłuża się też czas walki w każdej z trzech rund o dwie minuty, czyli do 5 minut. Wbrew pozorom to bardzo dużo. Poza tym walczy się za pieniądze. Zawodnik podpisuje kontrakt na walkę i musi dotrzymać zawartych w nim postanowień. Trzeba pokazać się z jak najlepszej strony. Nie ma taryfy ulgowej. Presja na to jest ogromna.
Nierzadko prosto po walce Marcin spieszy na szychtę w kopalni z limem pod okiem. Nikt już nie pyta, czyja to sprawka. W chwałowickiej kopalni wszyscy dobrze wiedzą, że Marcin to mistrz walk MMA. A w tym sporcie podobne przypadki nie należą raczej do rzadkości.
Obecnie reprezentuje barwy Silesian Cage Club Katowice. Niedawno pełen zapału wziął się za treningi personalne pod kątem boksu kick boxingu MMA. Prowadzi je w Rybniku i Katowicach.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.