Bartosz Bichalski jako pierwszy ze służb medycznych dotarł do odnalezionego górnika, który ucierpiał podczas tąpnięcia w ruchu Rydułtowy. Mógł odmówić wejścia do strefy zagrożenia, ale bez wahania się zgodził. - Nie mogłem być mniej odważny niż ratownicy – mówi lekarz z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu.
Jak to się stało, że brał pan udział w akcji ratowniczej w ruchu Rydułtowy?
Bartosz Bichalski, lekarz z CSRG w Bytomiu: - Jestem lekarzem rezydentem chirurgii ogólnej, ale od półtorej roku pracuję też w Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego. Jako lekarze prawie każdorazowo zabezpieczamy akcje ratowników górniczych - zawsze zjeżdżamy z nimi na dół, jesteśmy z nimi na dole praktycznie do ostatniej minuty akcji i zwykle przebywamy w miejscu potocznie zwanym bazą. To była moja trzecia akcja ratownicza, więc nie jestem tak bardzo doświadczony, jak moi starsi koledzy i koleżanki.
Ta akcja była jednak inna niż pozostałe. Tym razem wyszedł pan z bazy do strefy zagrożenia. Nie musiał pan tego robić.
- Tak, to raczej się nie zdarza. My jako lekarze mamy tego rodzaju umowę z naszym pracodawcą, że jeśli warunki na to nie pozwalają i my się na to nie zdecydujemy, to nie mamy obowiązku wychodzić w strefę zagrożenia. Mamy do tego prawo, ale już sami zgodnie ze swoim sumieniem musimy taką decyzję podjąć i ja się na to zdecydowałem.
Dlaczego podjął pan taką decyzję?
- Nie mogłem być mniej odważny niż ratownicy, którzy szli po tego człowieka. Choć od razu zaznaczę, że to nie jest jedynie zasługa mojej własnej odwagi, ale też oczekiwań ratowników. Kieruję się dewizą osoby raczej wspierającej i w ten sposób mogłem właśnie dać im to wsparcie.
Jak wyglądał ten moment akcji?
- Około godz. 13:30 w bazie nastąpiło wzmożone poruszenie. Dostaliśmy informację, że odnaleziono poszkodowanego, który jest przytomny i jest w stanie komunikatywnym. I od kierującego akcją ratowniczą było pytanie, czy pójdę. Zgodziłem się i ruszyłem razem z ratownikami.
Droga do poszkodowanego nie była łatwa...
- Najpierw od powierzchni do samej bazy było około 2 godziny 15 minut - jazdy i marszu. Następnie z samej już bazy dojście do poszkodowanego trwało ok. 60 minut. Do tego miejsca mogłem iść w pozycji wyprostowanej, ale warunki były ciężkie – temperatura wynosiła 33 stopnie Celsjusza. Bez pomocy ratowników na pewno nie dałbym rady, bo jako lekarze zawsze niesiemy torbę ratowniczą, która – nie chcę skłamać – waży około 20 kg. Więc w takich warunkach jest to naprawdę duży wysiłek fizyczny i człowiek musi mieć odpowiednią formę, żeby taki dystans pokonać.
W jakiej formie był odnaleziony górnik i jakiej pan udzielił mu pomocy?
- Kiedy dotarliśmy na miejsce z pozostałymi ratownikami, pacjent był w stanie ogólnym stabilnym, wydolny krążeniowo i oddechowo. Podjąłem podstawowe czynności: oceniłem stan poszkodowanego, ciśnienie, saturację, akcję serca, założyłem mu wkłucie, podałem leki przeciwbólowe. Postanowiliśmy z ratownikami, że więcej czasu w strefie zagrożenia nie będziemy spędzać. Chcieliśmy przebywać tam jak najkrócej, przede wszystkim ze względu na zdrowie poszkodowanego górnika. Później sama droga na powierzchnię to były kolejne trzy godziny - od godz. 15, kiedy miałem pierwszy kontakt jako lekarz z tym sztygarem, do godz. 18, kiedy byliśmy na powierzchni. To były naprawdę trudne warunki. Może dystans nie wydaje się duży, ale te warunki powodowały, że transport był bardzo trudny.
A co mówił wam odnaleziony górnik?
- Można mówić o dużej odwadze i wytrzymałości organizmu samego poszkodowanego. Początkowo wyrażał się w ten sposób – kilka razy prosił, żebyśmy mu w jakiś sposób dali sygnał, że to nie jest sen, bo był tak szczęśliwą osobą.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Dzień dobry, Panie Józefie bardzo dziękuję za komentarz. Tak, Pan Doktor Artur Wełna razem ze mną i Ratownikami, którzy jako pierwsi podjęli poszkodowanego, był z nami na dole. Staram się za każdym razem zaznaczać, że tak ogromny sukces możemy zawdzięczać jedynie pracy wielu zaangażowanych osób reprezentujących różnorakie służby naszego kraju. Ukłony, Bartosz Bichalski.
Drobna uwaga. Ratowanie życia... po jasnego grzyba dziwne komentarze o kilogramach... Brawo Bartek... dobra robota!!!. Brawo Ratownicy.!!! Warto również pamiętać o nestorze medycyny w ratownictwie górniczym Arturze, który z tego co mi wiadomo również był w tej akcji, a na co dzień pracuje w okręgowej stacji w Wodzisławiu Śląskim.
I co d..... ale ratownicy się na to piszą a lekarz nie ma tego w zakresie obowiązków.
On miał nieść 20kg a ratownicy nieśli po 40kg