Przypominają się słowa starego przeboju braci Golców „Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco”. I z pewnością można je w jakiś sposób odnieść także do historii ornontowickiej kopalni Budryk. Zwłaszcza gdy słucha się relacji ludzi, którzy towarzyszyli narodzinom zakładu, na długo jeszcze zanim na powierzchnię wyjechała pierwsza tona węgla.
Mało kto dziś wie, że budowa kopalni Budryk rozpoczęła się w 1978 r. Od tego czasu zaczęto głębić szyby, wyznaczać tereny, przejmować grunty. Danuta Prasoł, kierowniczka Działu Zatrudnienia i Spraw Socjalnych w ornontowickiej kopalni, z nostalgią wspomina tamte lata.
– Jako mieszkanka Ornontowic byłam świadkiem, jak typowo wiejska gmina rozwija się i zmienia swe oblicze. W szczerym polu rósł ogromny zakład górniczy. Ludzie różnie na to patrzyli. Drogi pokryły się błotem, ogromne ciężarówki przejeżdżały w sąsiedztwie naszych domów od świtu do późnej nocy. Niby wieś, a tu nam taki kolos za oknami rośnie – powtarzali niektórzy. Nikt nie miał pojęcia, jak się to wszystko skończy. Ale byli i tacy, którzy widzieli w tym wszystkim szansę na rozwój, na dobrą pracę – wspomina Danuta Prasoł.
Swoje życie związała z Budrykiem w 1986 r. Wówczas została przyjęta do pracy biurowej w sekretariacie Działu Ochrony Środowiska.
– Pisałam na maszynie. Biuro znajdowało się w baraku. Żeby do niego dotrzeć, trzeba było założyć gumowce. Z czasem poproszono mnie, abym zastępowała sekretarkę dyrektora pod jej nieobecność. Jakiś czas pracowałam w Dziale Zaopatrzenia. W końcu przeszłam do Działu Analiz Ekonomicznych. Przeniesiono nas do pomieszczeń w nowo wybudowanym biurowcu. Była też hala maszyn. Pisma sporządzało się na papierach przebitkowych, a szóste kopie były prawie nieczytelne. Mieliśmy także powielarnię zakładową. Na wspomnienie unoszącego się w jej pomieszczeniach zapachu do dziś drapie mnie w gardle. Z czasem maszyny do pisania zastąpiły komputery. Ułatwiały pracę i to nas mobilizowało, żeby uczyć się ich obsługi. Szybciej zbierało się dane i sprawniej tworzyło raporty. Całe szczęście, że mieliśmy cierpliwego informatyka. Raz, pamiętam, nacisnęłam jakiś klawisz, może dwa, i nie potrafiłam z tego wyjść. A on tłumaczył do znudzenia, co zrobić, żeby tego błędu uniknąć następnym razem – wspomina z uśmiechem szefowa Działu Kadr ornontowickiej kopalni.
W 1989 r., wraz z nastaniem rządu premiera Tadeusza Mazowieckiego, wydano postanowienie o wstrzymaniu inwestycji na jeden rok z decyzją o zaniechaniu budowy. W Polsce panowała potężna nadpodaż węgla, w okolicach 72 mln t w stosunku do potrzeb rynkowych. Likwidowano kopalnie. W Budryku również zaczęto przygotowywać listy osób do zwolnienia.
– To był gorący czas. Ja spodziewałam się dziecka i udało mi się tę zawieruchę przetrwać. Wielu pracowników przeszło wtedy do firm okołogórniczych, ale z tego, co wiem, to na tym nie stracili – dodaje Danuta Prasoł.
Na szczęście Budryk się ostał, a dokończenie kopalni było już kwestią miesięcy. 14 marca 1994 r. z dołu wyjechała na powierzchnię pierwsza tona bardzo dobrego jakościowo węgla koksowego. Kopalnia dawała nowe miejsca pracy. Płace były zróżnicowane, ale starczało na godne życie, na to, żeby się usamodzielnić i kształcić. Do pracy zjeżdżali ludzie z całej Polski. Z końcem lat 90. zaczęto przejmować część załogi likwidowanych kopalń wałbrzyskich. Alokowano też górników z czeladzkiego Saturna, zwanych dowcipnie kosmitami, a także byłych pracowników likwidowanych kopalń z Zabrza, Żor, Gliwic i Dębieńska.
– To, co wówczas nas dzieliło, to mowa. Pamiętam, że czasami nie sposób było się porozumieć. Ludzie posługiwali się gwarą, w zależności od tego, skąd przybyli. Utkwiła mi w pamięci sytuacja, która miała miejsce około 10 lat temu. Nowi pracownicy przechodzili adaptację zawodową, a następnie wzywani byli na rozmowę z dyrektorem. Ja uczestniczyłam w nich jako kadrowa. Dyrektor życzył sobie przedłożenia tak zwanego kardeksu, w którym zanotowane były przepracowane dniówki. W pewnym momencie pyta pracownika, na jakim był kursie, a on milczy. Dyrektor powtarza pytanie, a pracownik robi się czerwony na twarzy. Za trzecim razem wydusił z siebie, że był na kursie na „haszple” i nie ma pojęcia, jak się to nazywa po polsku. Oczywiście chodziło o kurs na kołowroty. Podobnych sytuacji było wiele – wspomina Danuta Prasoł.
– Kopalnia, jak wszystko na tym świecie, przeżywała wzloty i upadki, ale zawsze miała to najistotniejsze, czyli dobrą kadrę zarządzającą. Nikomu nie odmówiono możliwości podjęcia nauki w szkołach i na uczelniach. Mnie również. I to się nie zmieniło. Jastrzębska Spółka Węglowa, w której struktury kopalnia Budryk weszła w 2008 r., nadal finansuje naukę, urlopy szkolne, pomoce naukowe. Czasami słyszy się, że w dzisiejszych czasach ludzie nie garną się do siebie. To fakt, że ponad ćwierć wieku temu kopalnia posiadała swój ośrodek wczasowy. Urlopy spędzało się wspólnie, ale dziś ten, kto chce się integrować, ma wiele takich możliwości. Pandemia pokazała ludziom, że ciężko żyć w izolacji. W pamięci utkwiły mi puste korytarze. Bardzo przygnębiający widok. Odnoszę wrażenie, że w naszej rzeczywistości wiele się zmienia. Ten czas wyobcowania mamy już za sobą. Ludzie coraz bardziej odczuwają potrzebę kontaktów, wspólnego spędzania wolnego czasu. Wręcz oczekują od zakładu pracy, żeby coś ciekawego zaproponował – przekonuje Danuta Prasoł.
A propozycji pada w ostatnim czasie wiele. Jedną z nich jest akcja „Poł szychty z bajtlym”, którą notabene wymyśliła. Od ub.r. 660 dzieci pracowników miało okazję zobaczyć kopalnię od środka. Kolejna akcja „Poszukiwanie św. Barbary” ma charakter konkursu. Zabawa polega na tym, że trzeba sfotografować się z obrazem, witrażem, malowidłem lub sztandarem patronki górników. Kto zgłosi najwięcej prac, ma szansę w grudniu wygrać 3 tys. zł.
Szefowa Działu Zatrudnienia i Spraw Socjalnych jest ponadto autorką gry planszowej „Robota na grubie”. Projekt, który został opracowany, ma postać elektroniczną dzięki Zespołowi Strefy Sztygara i JSW ITS. Został nagrodzony w Ogólnopolskim Konkursie Poprawy Warunków Pracy, organizowanym przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej oraz resorty gospodarki, zdrowia, nauki i edukacji narodowej. Było to pierwsze tego typu rozwiązanie w Polsce w zakresie popularyzacji wiedzy o pracy w górnictwie węgla kamiennego. Obrazuje drogę pracownika od momentu przyjęcia do pracy aż do przejścia na emeryturę.
Dużym zainteresowaniem cieszyły się również wykłady z zakresu tradycji i kultury górniczej, które przygotowała dla pracowników kopalni. Przybliżyły m.in. historię munduru górniczego i jego części składowych.
– Pracownicy często odwiedzali moje biuro z prośbą o wymianę czegoś, czego nie umieli nawet nazwać. Borta, rozetka, kołpak, rapcie. Seria szkoleń rozwiała wątpliwości. Godziny szkoleń przyniosły rezultaty. Mam dużą satysfakcję – przyznaje.
Teraz Danuta Prasoł staje przed kolejnym wyzwaniem. Jest nim zorganizowanie izby tradycji kopalni. Obecnie pamiątki związane z historią zakładu zgromadzone są w gablotach na korytarzu budynku dyrekcji. Zbiorów z pewnością zacznie przybywać. Padła bowiem kolejna inicjatywa adresowana do tych, którzy są w posiadaniu przedmiotów związanych z historią kopalni.
– Pierwsze eksponaty już dotarły. Stare metanomierze, hełm skórzany, kawałek węgla z odciskiem paproci. To ważne, że ten apel tak szybko spotkał się z odzewem. Czekamy na kolejne pamiątki – zachęca Danuta Prasoł
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.