Wybrać się aż na Antarktydę, aby przebiec maraton? Nie brakuje pewnie tych, którzy nazwaliby taki pomysł szaleństwem. Z pewnością nie zalicza się do nich Ireneusz Niezgoda, maratończyk z krwi i kości. Korona maratonów świata, którą zdobył – zobowiązuje. Jak powiada, nadarzyła się okazja, trzeba było pakować walizki i stawać w szranki rywalizacji z elitą.
– To był już mój 28. maraton. Biegać zacząłem w 2012 r. Najpierw sięgnąłem po koronę maratonów Polski, a następnie zdobyłem koronę maratonów świata. Rio de Janeiro, Nowy Jork, Marrakesz, Dubaj, Sydney, Londyn, Berlin, Warszawa już za mną. Jak tylko pojawiła się propozycja wyprawy na Antarktydę, to ambicje mnie poniosły. Zastanawiałem się, aż w końcu padła decyzja. Biorę to, lecę – wyjaśnia maratończyk, na co dzień szef Działu Inwestycji w kopalni Mysłowice-Wesoła.
Baza wypraw arktycznych
Organizacją maratonów na Antarktydzie zajmuje się wyspecjalizowana agencja z siedzibą w Stanach Zjednoczonych. Tegoroczna, styczniowa edycja wydarzenia była dziesiątą z kolei. Ireneusz Niezgoda wyruszył drogą lotniczą przez Madryt do Santiago, aby wreszcie wylądować w najbardziej wysuniętym na południu miasteczku Chile o nazwie Punta Arena. To stolica regionu Magallanes y Antártica Chilena. Leży nad Cieśniną Magellana, na wschodnim brzegu nasady półwyspu Brunswick. Punta Arenas było bazą wszystkich wypraw arktycznych, organizowanych przez polarników Roalda Amundsena, Henryka Arctowskiego czy Roberta Scotta.
– Bardzo malownicze miejsce. Miasto było naszą bazą wypadową. Tu przyszło nam spędzić kilka dni w oczekiwaniu na dobre wiatry. To właśnie one nas ograniczały. Na Antarktydę lata specjalny samolot i pogoda musi być na tyle dobra, aby umożliwić mu lądowanie. A w samym miasteczku Punta Arena temperatury były znośne, od 0 w nocy do nawet 15 st. C w ciągu dnia. Czas więc umilaliśmy sobie spacerami. Aż wreszcie nadeszła długo oczekiwana informacja: lecimy na Antarktydę – wspomina Ireneusz Niezgoda.
Biegacze polecieli już w strojach, w których zamierzali wystartować w maratonie. Po 3,5 godzinie lotu samolot miękko wylądował na tzw. letnim pasie startowym Wyspy Króla Jerzego. Jest ona położona 120 km od wybrzeży Antarktydy na Oceanie Południowym i ma powierzchnię 1150 km.
Przypomnijmy, że Antarktyda to ogromny lodowy kontynent, na którym znajduje się geograficzny biegun południowy Ziemi. Jest doskonałym obszarem do testów technologii kosmicznych. Naukowcy wciąż badają tam szczątki żywych organizmów zakutych w lodzie i minerałów.
Komenda „start”!
– Przyleciało nas w sumie około czterdziestu osób. Przeważającą większość stanowili Amerykanie, było też dwóch Kanadyjczyków, dwóch obywateli Tajlandii, jeden Polak w mojej osobie i ks. Tobias Breer z Duisburga z zakonu norbertanów, który bieg połączył ze zbiórką pieniędzy na rzecz dzieci niepełnosprawnych. Pogoda była niezła, około zera stopni Celsjusza i bardzo wietrznie. Po rozgrzewce wybiła godzina 20.00 i padła komenda „start”. Wyruszyliśmy przed siebie, aby dwukilometrowy odcinek pokonać 21 razy tam i z powrotem. Biegło się fatalnie: żwir, błoto, kamienie, liczne podbiegi. Dookoła śnieżno-księżycowy krajobraz. Nad całą trasą czuwali Chilijczycy z tamtejszej bazy. Jeszcze przed północą zrobiło się ciemno, ale byliśmy wyposażeni w specjalne latarki zakładane na czoło. Po dwóch godzinach znów wstało słońce i zrobiło się w miarę jasno. Na samym końcu, pamiętam, było bardzo strome wzniesienie, ostre, kamieniste. Biegłem w sumie ponad sześć godzin, a mój rekord ledwie przekracza cztery. Można więc sobie wyobrazić, jak trudne były warunki tego maratonu. Niestety, duchowny z Niemiec doznał lekkiej kontuzji kolana i postanowił się wycofać z rywalizacji. Poza tym wszyscy ukończyli bieg. Triumfował Amerykanin. Ja byłem na mecie trzynasty. Charakterystyczne zaś było to, że organizatorzy nie limitowali czasu, a więc wszyscy mogli zaliczyć ten maraton – opowiada maratończyk z Mysłowic-Wesołej.
Trzeba było czekać
Resztę czasu spędziliśmy w rosyjskiej bazie. Mogliśmy skorzystać z łączy internetowych, żeby skontaktować się z rodziną. A sama Antarktyda? Niesamowita sprawa. Wspaniały zachód słońca i przesympatyczne pingwiny. Czasu było mało. Zjedliśmy posiłek, no i trzeba było się zbierać do drogi powrotnej, bowiem na najbliższe godziny meteorologowie zapowiedzieli śnieg i silny wiatr, który mógłby uniemożliwić start. Oczywiście organizatorzy byli na taki scenariusz gotowi. Mieliśmy zapewnione kwatery, ale też musielibyśmy przeczekać tę nawałnicę i dodatkowo spędzić na Antarktydzie kilka dni. Udało się wszystkim zdążyć na czas i po trzech godzinach ponownie zameldowaliśmy się w Punta Arena. I tak spełniłem swoje sportowe marzenie – relacjonuje maratończyk.
W programie wyprawy organizatorzy nie zapomnieli o atrakcjach. Maratończycy mogli m.in. zwiedzić park narodowy Natales.
A jak komuś było mało, mógł wystartować jeszcze w półmaratonie. Ireneusz Niezgoda nie zmarnował oczywiście i tej szansy. Całą, trwającą w sumie osiem dni imprezę, zwieńczyła uroczysta kolacja, a następnie powrót do kraju.
– Często mnie pytają, który z maratonów uważam za najtrudniejszy. Nie mam wątpliwości, że to właśnie ten na Antarktydzie. Występ w Rio de Janeiro też często wspominam. Trasa ciągnęła się nadbrzeżnymi bulwarami wzdłuż oceanu. Z kolei nowojorski maraton prowadził między drapaczami chmur ze State Island przez Brooklyn, Queens, Manhattan, Bronx do Central Parku. Wspaniała trasa przez niesamowite miasto. W Paryżu, bo było sporo podbiegów, a w Rzymie z kolei pod nogami przeważnie kostka. Trudno się biegło. W Sydney spotkałem kilku miejscowych Polaków. Zresztą na Antarktydzie dwóch Amerykanów przyznało mi się w rozmowie do polskiego pochodzenia. Przedstawili się jako Groch i Kuryla. Znali kilka polskich słów. Przyjemnie jest spotkać obcokrajowców przyznających się do polskich korzeni. W trakcie moich podróży po świecie często dochodzi właśnie do takich sympatycznych spotkań – opowiada dalej Ireneusz Niezgoda.
Zaczęło się od piłki nożnej
Niebawem – jak mówi – wyruszy w swą kolejną podróż, tym razem do Duisburga, aby wziąć udział w kolejnym biegu organizowanym właśnie przez duchownego, z którym przyszło mu rywalizować na Antarktydzie.
– Zabieram z sobą córkę, która też biega, i wystartujemy razem – podkreśla.
Żeby było ciekawiej, pierwszą dyscypliną mysłowickiego biegacza była piłka nożna. Skończyło się kontuzją kolana.
– Lekarz powiedział, żeby zamiast piłki wziąć się za biegi. Pomyślałem, nonsens, bo przecież w obydwu dyscyplinach właśnie nogi są najbardziej obciążone. Z czasem przekonałem się, że bieg mi nie szkodzi, a przeciwnie – pomaga. I wówczas zapadła decyzja o maratonach – opowiada Niezgoda.
Wtedy nawet nie przeszło mu przez głowę, że w kilka lat zdobędzie najpierw koronę polskich, a następnie światowych maratonów.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.