Przebywali 650 m pod ziemią. W proteście przeciwko wprowadzeniu przez komunistyczne władze PRL stanu wojennego i aresztowaniu działaczy Solidarności strajkowali przez dwa tygodnie. W ruchu Piast kopalni Piast-Ziemowit znajduje się do dziś niezwykła pamiątka, która zaświadcza o wydarzeniach tamtych dni.
Rafał Bąk, nadsztygar ds. teletechniki, automatyki i gazometrii w ruchu Piast, to również pasjonat historii łączności. W zorganizowanym na terenie kopalni korytarzu pamięci zgromadził ponad 50 urządzeń, którymi kiedyś posługiwano się zarówno na dole, jak i na powierzchni zakładu.
– Wiele z nich czekało w magazynach na złomowanie. Te najciekawsze postanowiłem uratować, bo stanowią przykład polskiej myśli inżynierskiej, teletechnicznej, która zawsze stała na najwyższym poziomie. Dziś znakomita większość tego rodzaju urządzeń zawiera informację „made in China”, ale kiedyś tak nie było. Wszyscy uczyli się od nas. Produkowaliśmy najlepsze centrale, telefony, urządzenia kontroli atmosfery kopalnianej – opowiada Rafał Bąk.
Kiedyś przypadkowo wpadł mu w oko stojący gdzieś z boku stary model centrali telefonicznej, zwanej sznurową. Postanowił, że włączy ją do kolekcji urządzeń zgromadzonych w korytarzu pamięci. Niedługo potem wyszło na jaw, że jest to centrala, przez którą łączono rozmowy na przełomie lat 70. i 80. zeszłego stulecia. A żeby było ciekawiej, w pamiętnym grudniu 1981 r. urządzenie nie zostało namierzone przez funkcjonariuszy ZOMO, którzy opanowali bieruńską kopalnię. Wówczas posługiwano się już drugą, nowocześniejszą centralą, ale ta miała swych opiekunów w osobach oficerów komunistycznej bezpieki, którzy kontrolowali każdą rozmowę. Odnaleziona przez Rafała Bąka służyła zaś jako rezerwowa. Można było za jej pośrednictwem uzyskać łączność nawet z podziemnymi wyrobiskami.
– Spryt polskich górników walczących o naszą wolność był wówczas ogromny. Podczas strajku po ziemią żony, matki, narzeczone czy też siostry przewożone były przez bramę na teren kopalni w beczkach po paliwach i olejach. Już na terenie kopalni były łączone z dołem i w ten sposób miały możliwość zamienić choć kilka słów ze swymi mężami, synami, braćmi lub narzeczonymi. Ta centrala, gdyby potrafiła mówić, pewnie opowiedziałaby nam niejedną wzruszającą historię o miłości, nadziei i walce z tamtych czasów – opowiada Rafał Bąk.
Tamte czasy znakomicie zapadły w pamięć Andrzejowi Nosalowi, który wówczas był pracownikiem kopalni Piast.
– To była rozdzielnia główna kopalni i z tej łącznicy można było uzyskać połączenie poza centralą, bezpośrednio na rozdzielnie R1, R2 oraz na rozdzielnie R 500 i R 600, w razie gdyby coś się działo. Z kolei pracownicy łączności mieli duże doświadczenie. Byli sprytni i co najważniejsze, miejscowi. Wiedzieli, jak się komunikować w sytuacjach kryzysowych – opowiada świadek historii.
– Z wybranego numeru telefonu w kopalni dzwoniło się na rozdzielnię R1, tam rozdzielczy był poinformowany, że taki telefon będzie, albo mówił, że ktoś taki a taki dzwoni i prosi o kontakt. Oni mieli rozdzielnicę blisko stołu dyspozytorskiego i przykładali do siebie odwrócone słuchawki. W ten sposób też można było komunikować się z załogą na dole. Jakiś czas to działało, ale pewnego dnia znalazł się ktoś taki, kto widocznie chciał zaskarbić sobie względy władz komunistycznych i kable przecięto – relacjonuje dalej Andrzej Nosal.
Gdyby centralka została zezłomowana, wiedza o tym, co działo się w kopalni Piast ponad 40 lat temu, z pewnością byłaby mniejsza o tak bardzo istotny i do tego jeszcze interesujący szczegół.
Przypomnijmy, że strajk w bieruńskiej kopalni wybuchł 14 grudnia 1981 r. W proteście przeciwko zatrzymaniu Eugeniusza Szelągowskiego, zastępcy przewodniczącego KZ Solidarność, oraz Stanisława Dziwaka, przewodniczącego KZ Solidarność Przedsiębiorstwa Robót Górniczych z Mysłowic, które wykonywało zlecone prace w kopalni Piast, ponad 2 tys. górników z porannej zmiany odmówiło wyjazdu na powierzchnię. Przebywali 650 m pod ziemią. Do końca strajku, czyli do 28 grudnia, wytrwało blisko 1300 z nich. Był to najdłuższy strajk ze wszystkich, które wybuchły w grudniu 1981 r. w proteście przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego.
Jak czytamy w archiwalnych dokumentach IPN, dla siedmiu górników, którzy stanęli przed Sądem Wojskowym w Katowicach, prokurator zażądał w 1982 r. kar od 10 do 15 lat pozbawienia wolności. 12 maja 1982 r. zapadł wyrok. Sędzia Józef Medyk kazał wszystkich oskarżonych zwolnić. Wśród górników i publiczności na sali rozpraw zapanował wówczas taki entuzjazm, że odśpiewano nawet „Jeszcze Polska nie zginęła”.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.