Od ponad dwudziestu lat nieustępliwa i zawzięta zielona krytyka niemieckiego górnictwa węglowego wpadła ostatnio we własne sidła. Okazuje się, że zawsze się tak dzieje, kiedy nienawiść oślepia racjonalne działanie.
Już ponad półtora wieku temu zauważył to nasz poeta, który o tego rodzaju zawziętości popadającej w swoje przeciwieństwo napisał: „Nie ustąpi, aż dowiedzie, że król Herod, dobroczyńcą była dla sierot”. W tej właśnie konwencji agencja Bloomberg przedstawia niemiecki konflikt tradycyjnych środowisk zielonych z zielonymi górnikami węgla brunatnego (German Coal Miners Under Fire for Unfair Edge in Renewables Push – 30.06.2023 r.). Ci ostatni pod presja tych pierwszych postanowili zrezygnować z energii węglowej i zająć się odnawialnymi źródłami energii.
Podstawowy problem polega na tym, że rynek odnawialnych źródeł energii jest zajęty i zmonopolizowany przez istniejące już zielone firmy. Wejście na jego teren jest niemile widziane. Wszystko to byłoby jeszcze do zaakceptowania, gdyby górnicze zielone inicjatywy były mniej wydajne, marginalne i kosztowo droższe od ich konkurencji. Tymczasem okazuje się, że jest dokładnie odwrotnie. Ponieważ niemieckie górnictwo węglowe było dla zielonych przysłowiowym „chłopcem do bicia”, nikt nie może zaakceptować tego, że staje się ono liderem w wytwarzaniu zielonej energii i to po znacznie niższych kosztach, aniżeli ich poprzedni tak bezwzględni krytycy. Chodzi tu o transformację energetyczną niemieckiego giganta węglowego, firmy Lausitz Energy Bergbau AG (LEAG), do której należy położona tuż przy naszej granicy kopalnia Jaenschwalde.
Zielone protesty mają też swój podtekst międzynarodowy, gdyż niemiecki koncern węglowy należy do czeskiej grupy energetycznej. W październiku zeszłego roku firma ta ogłosiła swój plan inwestycyjny o wartości 10 mld euro (11 mld dol.), aby stać się zieloną potęgą kraju. Od tego czasu rozpoczęła ona budowę największej w Niemczech pływającej elektrowni słonecznej w zalanej kopalni węgla brunatnego. Tydzień temu otrzymała zgodę na budowę 17 turbin wiatrowych w dawnym wyrobisku. Tempo uzyskiwania zezwoleń przez LEAG i skala inwestycji spowodowały alarm wśród mniejszych zielonych deweloperów, a także samorządów we wschodnich Niemczech, gdzie znajdują się odkrywkowe kopalnie węgla brunatnego.
Potencjalny konflikt zaostrzył się, kiedy niemiecki minister gospodarki Robert Habeck zapewnił LEAG o swoim „pełnym poparciu politycznym” podczas wizyty w należącej do koncernu elektrowni Jaenschwalde. Tradycyjne zielone środowiska w Niemczech kwestionują prawo górników do takiej hurtowej transformacji. Argumentują oni, że w byłych komunistycznych Niemczech Wschodnich ziemia była wywłaszczana siłą, a restytucja po zakończeniu zimnej wojny była często chaotyczna.
Teraz, gdy węgiel jest wycofywany, kwestionują oni obowiązki górników wobec ich dziedzictwa węgla brunatnego. „Ziemia wielu ludzi została wywłaszczona na węgiel, nawet wbrew ich woli, na rzecz operatorów kopalni odkrywkowych” – powiedział Joerg Heilmann, lider projektu wiatrowego w JUWI GmbH, deweloper elektrowni odnawialnych. Twierdzi on, że obszary te ponownie winne znaleźć się w rękach publicznych po zakończeniu ich eksploatacji górniczej i późniejszej rekultywacji przez operatora.
Nie czekając na wyniki debaty na ten temat, koncern górniczy LEAG realizuje swoje zielone palny odnawialnej energii, zauważając, że przyciągną one więcej inwestycji przemysłowych i stworzą tysiące nowych miejsc pracy na tradycyjnie słabszym gospodarczo wschodzie Niemiec.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.