Kilka miesięcy temu opublikowany został raport Pełnomocnika Rządu ds. Polityki Surowcowej Państwa pt. Podsumowanie realizacji i wdrażania Polityki Surowcowej Państwa 2050. Na uwagę zasługuje jego merytoryczny zakres omawiający zamierzenia i dotychczasowe wyniki wdrażania tejże polityki. Jednakże całość wszystkich tych pozytywnych przedsięwzięć niweluje dział tego dokumentu Ochrona złóż kopalin.
Dla niezorientowanych w tej materii rzecz wydaje się oczywista, że złoża kopalin są dobrem narodowym i powinny być chronione przed ich zabudową, która uniemożliwia przyszłą eksploatację. I co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Są natomiast poważne zastrzeżenia do sposobu realizacji tego założenia.
Pierwsze instytucjonalne propozycje w tej materii zostały zaproponowane 7 lat temu przez Ministerstwo Rozwoju, które pod kierunkiem ówczesnego wicepremiera Mateusza Morawieckiego, sformułowało potrzeby surowcowe w dokumencie pt. Surowce dla przemysłu. Plan działań na rzecz zabezpieczenia podaży nie energetycznych surowców mineralnych. Opracowanie to weszło w skład przyjętej przez rząd Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju.
Imperium i dominium
W wspomnianych materiałach Ministerstwa Rozwoju przedstawiono problem, że „Zgodnie z polskim prawem państwo może być jednocześnie właścicielem złóż kopalin lub podległych mu spółek (tj. działać w sferze dominium) oraz regulatorem (tj. działać w sferze imperium). Zwykle państwo ogranicza się do roli bezstronnego regulatora (np. w USA, Kanadzie, Europie Zachodniej, Australii)”.
Należy zatem prawnie oddzielić własność i prawa właściciela, od regulacji prawnych zarządzania tą własnością. Przykładem takiego oddzielenia jest własność terenów i regulacje prawne dotyczące zabudowania, użytkowania i kupna oraz sprzedaży.
Surowcowa tradycja PRL
Zauważyć trzeba, że polskie prawo zgodnie z tradycją PRL honoruje prawo własności gruntu tylko na głębokość wbitej w grunt łopaty, czyli na grubość użytkowej gleby. Poniżej wszystkie zasoby są własnością Skarbu Państwa. Ten zaś reprezentowany jest przez jego urzędników, którzy zarządzają nim tak, jakby była to ich prywatna własność.
O kaście rządzącej tym majątkiem narodowym mówiono dawniej właściciele PRL. Teraz nie ma już tej struktury, ale pozostała urzędnicza kasta, która tym razem niezależnie od partyjnej przynależności korzysta z tego przywileju. Sprowadza się to do tego, że przykładowo, jeżeli na czyjejś działce zostanie odkryte złoże złota, to jej właściciel zostanie z niej prawnie usunięty, za odszkodowaniem własności na jej powierzchni.
Za złoto, które przykładowo warte jest miliony dolarów, dostanie on według dzisiejszych cen ok. 61 tys. złotych za hektar odebranego mu terenu. Trzeba zauważyć, że jest to żadna łaska, bo jest to cena handlowa tego terenu, który jego właściciel otrzymałby i bez znalezienia na niej złota.
Prawo w tej materii jest jeszcze bardzie kuriozalne, bo państwowi urzędnicy opracowali „plan” że złoto to będzie dopiero eksploatowane np. za 200 lat. Przez ten czas ze względu na „ochronę złoża” właścicielowi nic nie wolno budować na tym terenie. Co najwyżej może on rozebrać swoje obiekty gospodarcze i mieszkać w namiocie, co spotka się z pełną aprobatą urzędów zajmujących się tymi sprawami, gdyż za zajmowane przez niego tereny po tych 200 latach oczekiwania otrzyma on najniższe odszkodowanie, a oto właśnie chodzi.
Nieustanna zmiana
Regułą jest, że prawo geologiczne i górnicze jest zmieniane średnio dwa razy w ciągu jednego roku. Procedura ta była zabroniona w Konstytucji Trzeciego Maja (1791 r.), która wymagała, aby stanowione prawo było dobrze przygotowane i cieszyło się autorytetem w narodzie. Zezwalano jednak na jego zmianę w tej samej kadencji Sejmu pod warunkiem rozwiązania Izby i przeprowadzenia do niej nowych wyborów, gdyż poprzedni jej skład nie dotrzymał zobowiązań konstytucyjnych.
Zastosowanie tej zasady tylko do prawa geologicznego i górniczego wymagałoby przeprowadzenia wyborów do Sejmu i Senatu RP z średnią częstotliwością: co pół roku!! Rząd nie mógł być wtedy jednocześnie ustawodawcą (ministrowie i urzędnicy nie mogli być jednocześnie posłami i senatorami) i wykonawcą własnych decyzji, co obecnie ma miejsce. Urzędnicy, którzy pełnią jednocześnie te dwie role starają się, aby prawo to było jak najlepsze nie dla narodu, ale przede wszystkim dla nich samych. Inaczej nie byłoby potrzeby łączenia tych dwóch funkcji.
Dzieło parlamentu
Dzisiejsza władza wykonawcza w państwach demokratycznych takich jak USA, jest stanowcza, sprawna i działa w zakresie ustanowionego przez Kongres i Senat prawa, a nie tworzy to prawo jak ma to miejsce w Polsce. Główny Geolog Kraju, jako w tej branży najwyższy urzędnik państwowy opracowuje kolejne wersje tego prawa, które Sejm i Senat RP na ogół przyjmują, średnio dwa razy w roku.
To nie ma nic wspólnego z trójpodziałem władzy, przypomina raczej atrapę demokracji, która dobrze się ma w Konstytucji RP, ale praktyka całkowicie temu zaprzecza. Czas to naprawić, a wtedy nie będzie żadnego kłopotu z rozdziałem dominium od imperium w polskiej polityce surowcowej. Czym wtedy zajmą się ministerialni urzędnicy? Ano nie stanowieniem prawa, które do nich nie należy, ale jego przestrzeganiem, do czego na całym świecie powołuje się właśnie urzędników.
W tej konwencji Politykę Surowcową Państwa powinien opracowywać parlament, bo on jest do tego powołany. Może to czynić przy udziale różnych ekspertów, w tym również rządowych, ale nie mogą oni mieć decydującego głosu w tej sprawie. Prawo stanowione i przygotowane przez Sejm jest prawem obywateli, prawo przygotowane przez rząd jest prawem urzędników, które na ogół im najlepiej służy.
Kary, czy nagrody?
Dotychczasowa polityka surowcowa państwa preferuje wszelkiego rodzaju kary za niezgodną z prawem zabudowę terenów objętych przepisami ochrony złóż. Dla tego celu istnieje w odpowiednim ministerstwie Wydział Ochrony Złóż Departamentu Nadzoru Geologicznego, który monitoruje wszystkie legalne i nielegalne inwestycje oraz działania na terenach objętych ochroną złóż. Podejmuje on rocznie około 17 tys. decyzji! Wydając odpowiednie zgody i zakazy inwestycyjne.
Ludność zamieszkała na terenach objętych prawem ochrony złóż, czuje się dyskryminowana zakazami, gdyż brak inwestycji obniża wartość ich majątku w stosunku do wszystkich innych właścicieli ziemi.
Odwrotna sytuacja jest w krajach, które rozdzielają imperium od dominium. Tam, jak na przykład w Teksasie właściciel nie zabudowuje terenu złoża, gdyż, gdyby to uczynił, maleje jego wartość w przypadku inwestycji górniczych. Inwestor wykupuje od właściciela obszar złoża, za co ten na ogół otrzymuje miliony dolarów. I jest to nagroda za umyślne wstrzymywanie własnych inwestycji na tym terenie.
Jednym z argumentów za odrzuceniem teksaskiej praktyki w polskim prawie, ma być wzrost kosztów wydobycia surowców, co jest czymś oczywistym. Poszkodowani z tego tytułu mieszkańcy pytają - dlaczego ich kosztem ceny te maja być niższe, a inni mają na tym korzystać?
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.