Zachodnie państwa zarówno w Europie, jaki w Ameryce Północnej są zaskoczone kryzysem energetycznym, niezależnie od przyczyn jego powstania. Jednym z często powtarzanych argumentów uzasadniających to zaskoczenie, była trudność przewidzeniu wszystkich niekorzystnych zbiegów okoliczności, których nikt nie mógł przewidzieć. Jest to przyznane się do nieporadności, co należy raczej do ujemnych ocen polityków odpowiedzialnych za ten stan rzeczy.
Pozostając przy ogólnych tylko uwagach na ten temat, trzeba zauważyć, że ci co doprowadzili globalną gospodarkę do tego stanu usiłują ją teraz ratować na wszelkie sposoby. Podejmowane decyzje w tej sprawie nabierają charakter arbitralny. Są one przyjmowane z pokorą, choć nie widać żadnych pozytywnych zmian rynkowych i cenowych.
W tym tonie jedno z najpopularniejszych mediów energetycznych, jakim jest amerykański Oilprice.com pisze, że nastała era limitów cenowych, co zwiastuje upadek wolnego rynku energii. Trafność zawartych w tym tekście uwag na temat zaistniałej globalnej sytuacji energetycznej, podkreśla fakt, że został on przedrukowany przez niezwiązane z energetyką zachodnie media.
Irina Slav, bułgarska reporterka Oilprice.com pisze, że plan G7 nałożenia limitu cenowego na rosyjską ropę jest sprzeczny z zasadami wolnego rynku. Jeśli Rosja zrealizuje swój plan zaprzestania sprzedaży ropy do krajów nakładających zakaz jej importu, może to skutkować dalszym ograniczeniem jej wydobycia. Natomiast, inicjatywy dotyczące limitów cenowych otwierają drzwi do bardziej powszechnej interwencji rynkowej w przyszłości.
Autorka tekstu twierdzi, że tego rodzaju postanowienia, które sprowadzają się do bezpośredniej interwencji rynkowej, zwykle kojarzone są z reżimami autorytarnymi. Pyta też, czy limity cenowe mogą zabić wolny rynek? I odpowiada, że idea wolnego rynku to taka, w której cena produktu lub towaru jest określana wyłącznie przez jego podstawy podaży i popytu. Zastrzega, że w czasach kryzysu i paniki decyzje, które trzeba podjąć, rzadko są popularne.
Jak dotąd najlepszym przykładem są pułapy cen gazu w Unii Europejskiej. Około piętnastu członków bloku poparło pomysł ograniczenia ceny importowanego gazu ziemnego. To brzmi jak popularna decyzja. Zdecydowanie nie cieszy się on jednak popularnością wśród dostawców tego gazu, m.in. w Norwegii, Katarze i Stanach Zjednoczonych.
Jednym z wyraźnych przeciwników unijnego limitu cen gazu były Niemcy, które są również największym jego importerem w UE. Limit cenowy „zawsze niesie ze sobą ryzyko, że producenci sprzedadzą swój gaz gdzie indziej”, powiedział kanclerz Olaf Scholz w komentarzu na temat limitu, skutecznie podsumowując największy problem ze sztucznym ograniczaniem cen.
Jeszcze większym problemem jest to, że ograniczenie to stanowi bezpośrednią ingerencję rządu w działalność rynków, co uniemożliwia im dalsze funkcjonowanie. A to grozi prawdziwym załamaniem. Przypomina ona podstawowe zasady socjalistycznej gospodarki, kiedy subsydiowanie produktu lub usługi zwykle prowadziło do większego popytu na te dobra. Ale jeśli podaż jest ograniczona – a dostawy gazu dla Europy od producentów innych niż Rosja są rzeczywiście ograniczone – ceny rynkowe wzrosną.
Oznacza to, że rządy subsydiujące produkt lub usługę będą musiały zapłacić więcej, aby je dotować. A to z kolei prowadziłoby do wyższych podatków, bo pieniądze muszą skądś pochodzić. W końcu konsumenci i tak płacą więcej, tylko w bardziej okrężny sposób.
Jest to bardzo kruchy system, o czym świadczy załamanie się gospodarek byłego bloku sowieckiego po upadku ich totalitarnych rządów i ich powrót na wolny rynek, gdzie ceny były determinowane przez popyt i podaż po latach silnego subsydiowania. To nie był ładny obrazek.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.